Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pewnie, że wolałby lokomotywę spalinową, ale we Władywostoku tylko to mogli dostać od razu, a im zależało na pośpiechu. Jeżeli lata spędzone w wojsku czegoś Nikitę nauczyły, to na pewno tego, że lepszy wróbel w garści, czyli innymi słowy Jak się nie ma. co się lubi, to się lubi, co się ma". Zawsze jest to jakiś punkt wyjścia, może po drodze znajdzie się coś lepszego. W końcu nie trafili najgorzej. Ten parowóz miał za sobą prawie sześćdziesiąt lat służby od chwili, gdy wyładowano go we Władywostoku z amerykańskiego statku, który przywiózł go w ramach pożyczki wojennej, ale był dobrze utrzymany. Tłoki miał zadbane, cylindry mocne, korbowody jak nowe, a koła były niedawno wymienione. Poza tendrem ciągnął tylko trzy wagony, dwa zwykłe towarowe i platformę z budką hamulcowego. Dzięki niewielkiemu obciążeniu rwał naprzód jak źrebak - siedemdziesiąt kilometrów na godzinę to jak na sześćdziesięcioletni parowóz towarowy w tej zadymce prędkość wręcz ekspresowa. Jeżeli ją utrzymają, za jakieś szesnaście, siedemnaście godzin powinni wydostać się ze strefy burzy. Według radiooperatora i prawej ręki Nikity, kaprala Fadiejewa, burza kończyła się gdzieś między Chabarowskiem i Birą. Nikita i Fadiejew siedzieli przy stole w pierwszym wagonie. Za nimi stała piramida skrzynek. Okienko pod dachem po prawej stronie było otwarte, wychodziły przez nie kable do parabolicznej anteny, przykręconej do krawędzi okienka. Dwa kable biegły od anteny do bezpiecznego telefonu leżącego na kocu pod ścianą. Fadiejew zasłonił okienko jakąś szmatą, żeby nie nawiewało do środka śniegu. Co parę minut musiał wystawiać na zewnątrz rękę i wygarniać śnieg z czaszy anteny. Obaj mężczyźni ubrani byli w grube, białe, podbite futrem zimowe kombinezony i buty. Na stole pomiędzy nimi leżały rękawice i stała lampa naftowa. Nikita przypalił od niej skręta i przez chwilę grzał przy niej ręce. Fadiejew stukał w klawisze zasilanego baterią laptopa. Hałas kół i wycie wichru były tak głośne, że musieli do siebie krzyczeć. - Jeżeli śmigłowiec będzie tylko jeden, to choćby to był Mi-8, będzie musiał obrócić parę razy, zanim przerzuci ładunek w miejsce, gdzie może lądować odrzutowiec! - krzyczał Fadiejew znad zielono-czarnej mapy, wypełniającej ekran komputera. Obrócił go tak, żeby porucznik widział mapę. - O, tutaj, zaraz na północny zachód od Amuru. Nikita spojrzał na ekran. Jego gęste czarne brwi w zamyśleniu zbiegały się nad nosem. - Jeżeli w ogóle da się tam wylądować - odpowiedział. - Ciągle nie rozumiem, co się do cholery działo we Władywostoku, że nie mogli dla nas znaleźć nic lepszego. - A może to wojna - zaśmiał się Fadiejew - tylko zapomnieli nam o tym powiedzieć? Zadzwonił telefon. Fadiejew odebrał, zatykając drugie ucho palcem. Chwilę później odsunął lampę na bok i podał słuchawkę Nikicie. - To Korsakow, łączy rozmowę z generałem Orłowem! - krzyknął, a w jego oczach można było zauważyć cień podziwu. - Podporucznik Orłow, słucham! - krzyknął w słuchawkę Nikita. - Słyszycie mnie? - Bardzo słabo, panie generale. Czy możecie mówić głośniej? - Nikita, w waszą stronę kieruje się obcy Ił-76, prawdopodobnie z zamiarem przechwycenia waszego ładunku w nocy - usłyszał powoli i wyraźnie mówiącego ojca. - Próbujemy ustalić, kto lub co jest na pokładzie, ale nadal nie wiemy, co jest w tych skrzyniach, które wieziesz. Wzrok Nikity przeniósł się z komputera na skrzynki. Nie rozumiał, dlaczego ojciec pyta o to jego, zamiast zapytać oficera odpowiedzialnego za transport. - Panie generale, kapitan Leszew nie poinformował o naturze ładunku, jaki mi powierzono. - No to otwórzcie jedną z nich! Wprowadzam do dziennika, że wydałem ci rozkaz otwarcia skrzyni. Nikt nie będzie ci mógł zarzucić, że sprawdziłeś ładunek samowolnie. Nikita wciąż patrzył na skrzynie. Sam był ciekaw, co jest w środku, ale dopiero teraz miał podkładkę na to, by się dowiedzieć. Poprosił ojca, by chwilę poczekał. Przekazał słuchawkę Fadiejewowi, założył rękawice i podszedł do sterty skrzyń. Zdjął z haka w rogu saperkę i wepchnął ostrze pod pokrywę pierwszej z brzegu. Oparł nogę na nasadzie trzonka i nacisnął. Brzeg pokrywy uniósł się z piskiem wyciąganych gwoździ