Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pewnie bym takich nie napisał bredni, Gdybym był zwiedził Sybir sam, realnij, Gdyby mi brakn±ł gorzki chleb powszedni, Gdybym żył jak ci ludzie borealni: Trosk± i sol± z łez gor±cych - biedni! Tam nędzni - dla nas posępni, nadskalni, Podobni bogom rozkutym z łańcuchów, W powietrzu szarym, mglistym, pełnym duchów... Pewnie bym... - Lecz ta spowiedĽ jest za długa, Dygresje - nudz±; więc, mój czytelniku, Spróbuj, czy ci się pie¶ń podoba druga, Gdzie więcéj nieco będzie gwaru, krzyku, Ko¶ciół i wielka słoneczna framuga, I na tęczowym Duch ¦więty promyku; Także cokolwiek szlachty. - Powie¶ć taka Jak dawny, długi, lity pas Polaka. BENIOWSKIPIE¦Ń DRUGA PIE¦Ń DRUGA O! nie lękajcie się mojéj goryczy! Dalibóg! nie wiem sam, sk±d mi się wzięła; Długo po ¶wiecie, pielgrzym tajemniczy, Chodziłem farby zbieraj±c do dzieła, A teraz moja muza strof nie liczy, Lecz złe i dobre gwiazdy siać zaczęła; Komu za kołnierz spadnie przez przypadek Syrius rzucony przez ni± lub NiedĽwiadek, Spali się - lecz ja nie winien. Per Bacco! Różnymi drogi mój poemat wiodę; Jak Chochlik często częstuję tabak±, A gdy kichaj±, ja zaczynam odę, Na przykład drug± piękn± Odę tak± Jak do młodo¶ci. Może serca młode Pokochaj± mnie za to, żem jest ¶miały Jak Roland, który wpół rozcinał skały. I teraz chciałbym rozci±ć - co? - dom jeden, Podolski jeden dom rozci±ć na dwoje; I pokazać wam, jaki szczery eden! Jak nieraz pełne aniołów pokoje! Jak złoty, piękny domów jest syredeń! - Ukraińskie to słóweczko, nie moje. Wywołał je tu rym przez dĽwięki bliĽnie, Nie miło¶ć, któr± mam ku KozaczyĽnie. Chciałbym więc rozci±ć jeden z dawnych dworów, Które na górach stoj± nad stawami. Stawy - to tarcze z tęczowych kolorów, Gdzie się łabędzie białe za gwiazdami Goni±, podobne do srebrnych upiorów, A na nie księżyc jasnymi oczami Patrzy, na niebie jeden - przez topole, A drugi taki złoty księżyc - w dole. Atoli wnętrze tych domów dopiéro Poetyczne jest - zwłaszcza je¶li miło¶ć O¶wieci, wonn± je napełni mirr± I ¶cian drewnianych sprostuje pochyło¶ć; Podolanek s± usta srebrn± lir±, Serca... - Ta strofa ma pewn± zawiło¶ć, Któréj nie lubię, lecz j± skończyć muszę - Serca s± takie jak aniołów dusze. Sam znałem jedn± - lecz nie wspomnę o niéj, Bo się nadzwyczaj mój rym rozserdeczni. Od serca mi jéj wiało tyle woni I tyle ¶wiatła, że mi dzi¶ słoneczniéj - Chociaż mi zegar teraz północ dzwoni - Niż gdybym w Boga się patrzał najwieczniéj. Niech was bluĽnierstwa nie rozpędza trwoga; Ona umarła już. - Jest czę¶ci± Boga, Dusz±, ¶wiatło¶ci±, wol±, jedn± chwil± Wieczno¶ci, wiedz± wszystkiego. - O! dosyć! Niech resztę grobu cyprysy ochyl±. Różom najbielszym jéj żałobę nosić. J± słońca drogi mlecznéj nie omyl±; Zdziwiona blaskiem, będzie się podnosić Jako harmonii lekkiéj głos, bez końca Ze słońc na wielkie słońca i nad słońca. A gdy się w drogi zatrzyma półowie, Jak goł±b puszczę za ni± skrzydła chyże - A tu mi ręce zawi±żcie na głowie I twarz± blad± połóżcie na lirze, Jakbym w alpéjskim upadłszy parowie Spoczywał. - Miałem ja troski i krzyże; Więcéj, niż ¶niło się wam, filozofom. Lecz dajmy pokój tym my¶lom i strofom. Dosyć o sercach strzaskanych, o ¶wiecie Tu, ziemskim, i tam, nadsłonecznym; oba Smętne s±. - ¦wiaty wam utworzę trzecie; Jeżeli się mój poemat podoba, Znów drugi, wielki tom napiszę w lecie, A te zostan± pie¶ni jako proba Wcale nie według mego serca - ale Ponieważ moje s±, otwarcie chwalę. "Głupi! o sobie dobrze mów!" - wykrzyka Ryszard w okropnym bardzo monologu, Ujrzawszy siebie we ¶nie jak krwawnika Oczerwienionym, na piekielnym progu - Szkoda, że w księdzu Kiefalińskim znika Szekspir; przyczyn± jest trudno¶ć połogu W stanie bezżennym - także to, że z księdza Nie może nagle być Makbeta jędza. O księżach dobrze mów! - Jest to przestroga Już nie Szekspira; na tym fundamencie Moralno¶ć cała stoi