Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jest coraz więcej ofiar. Nie możemy tego zignorować, Jillian. Tym razem stan kieruje dochodzeniem. Pracują nad nim wszyscy detektywi, jakich mamy do dyspozycji. Więc każdy podejrzany, którego wyodrębnimy pod- czas śledztwa, będzie miał naprawdę bardzo ciężkie życie. Jillian parsknęła lekceważąco. Jej oczy znowu przybrały złoty od- cień. - Czy to mnie miało przestraszyć, sierżancie? Czy to miało przerazić mój słaby kobiecy umysł? Bo jeśli tak, to muszę przyznać, że nie zaczę łam się trząść. Wyjaśnijmy to sobie raz na zawsze. Moja siostra nie była pierwszą ofiarą Eddiego, ale trzecią. Trzecią ofiarą, sierżancie! Oto, jak wyglądało „poważne policyjne śledztwo". I nawet potem, kiedy Trisha umarła, a ja prawie straciłam życie, detektywi z Providence wciąż nic nie zrobili, dopóki my, trzy kobiety, trzy cywilne obywatelki, nie zaangażo- wałyśmy się w śledztwo. Więc niech się pan pierdoli, sierżancie. Skoro wy, gliniarze, jesteście tacy świetni, to powinniście byli go złapać rok temu, kiedy moja siostra wciąż żyła! Zakończyła swoją tyradę, znalazłszy się na krawędzi wściekłości. Miała wypieki, dyszała ciężko. Odwróciła się od niego i przez długi czas oboje po prostu stali w milczeniu. Griffin wpatrywał się w jej plecy, łuk wygiętej szyi i spuszczoną głowę. W uszach wciąż dzwoniły mu słowa żalu i wściekłości. Spokojna, opanowana Jillian Hayes. Przyzwyczajona do samodzielnego kierowania firmą, a przy tym opiekująca się dorastają- cą siostrą i chorą matką. Spokojna, opanowana Jillian Hayes, która praw- dopodobnie nigdy wcześniej nie czuła się bezsilna. I wtedy nagle Griffin coś zrozumiał. To nie Carol była najbliższą załamania członkinią klubu, ale Jillian. Tyle że umiała się lepiej masko- wać. - Przypomniałam sobie, kim pan jest - odezwała się Jillian. Odwró ciła się. Griffina ścisnęło w żołądku. Zmobilizował się, by utrzymać niewy- muszoną pozę: dalej opierać się o wóz Jillian, trzymać ręce skrzyżowane na piersiach, a dłonie schowane, by pod łokciami nie mogła zauważyć jego zaciskających się palców. - Kim jestem? - zapytał jak gdyby nigdy nic. - Prowadził pan śledztwo przeciwko temu pedofilowi. Cukierecz- kowi? Miesiąc po miesiącu znikały kolejne dzieci, a pan pojawiał się w wieczornych wiadomościach i zapewniał, że wszystkie je znajdziecie. I chyba w końcu wszystkie je pan znalazł. W piwnicy własnego sąsiada. Griffin zmusił się, by rozewrzeć palce, rozluźnić się, policzyć do dzie- sięciu. - Pana żona umierała - powiedziała cicho Jillian. Jej głos nie był już szorstki, raczej współczujący. Paradoksalnie sprawiło mu to jeszcze więk- szy ból. - Pana żona była chora, prawda? Zdaje się, że umarła jeszcze przed zakończeniem śledztwa. - Rak szybko ją zabił. - A dzieci wciąż znikały i zrobiło się małe zamieszanie. Niektórzy twierdzili, że nie potrafił się pan skoncentrować na śledztwie... - Nie robiłem nic innego. Pracowałem przez cały czas. Tylko to mi zostało. - I wtedy - patrzyła mu prosto w oczy - wtedy policja znalazła te biedne zaginione dzieci. Zakopane w piwnicy, w domu tuż obok pańskie- go. Cukiereczek był pana sąsiadem. - Zajęło mi to jedenaście miesięcy, ale go dorwałem. - Pan wpadł na to, że to on? - Tak. - Dlaczego nie przyszło to panu do głowy wcześniej? Z powodu śmierci żony? - Może. Ale wydaje mi się, że przede wszystkim dlatego, że był moim przyjacielem. - Oo! - Jillian zamrugała. - Nie wiedziałam. - To nie miało znaczenia dla sprawy. - Aresztował go pan? - Tak. - Po tym, jak próbował go rozerwać na strzępy. W piwnicy przesyconej zapachem ziemi i śmierci. W piwnicy, w której zakopano te biedne dzieci. W mrocznej piwnicy, z której od tamtej pory próbował się wydostać. - Nauczyłem się czegoś tamtego dnia - odezwał się nagle. - Że nie należy mieć przyjaciół? Griffin uśmiechnął się mimowolnie. - Może. Ale to nieprawda. Powiem ci coś, Jillian. Powiem ci coś, o czym oficjalnie wie może z tuzin ludzi. Dla pozostałych to tylko plot ka. Zawahała się, przygryzła dolną wargę, zaczęła się bawić złotym me- dalikiem na szyi. Rozumiał jej dylemat. Wysłuchanie zwierzenia było jak przyjęcie podarunku. Jeśli go przyjmie, przestaną być sobie obcy. Może nawet wytworzy się między nimi jakaś więź. A wątpił - z różnych powo- dów - by Jillian Hayes chciała zawrzeć bliższą znajomość z gliniarzem. W końcu jednak ciekawość wzięła górę. - Tak? - zapytała. - Kiedy zrozumiałem, że Cukiereczkiem jest David Price, mój są- siad i przyjaciel, poczułem się bardzo źle. Ale gdy zszedłem do tej piwni- cy, gdy zobaczyłem, co zrobił tym dzieciom... To było jeszcze gorsze. Trochę mi wtedy odbiło. Rzuciłem się na Davida i gdyby mnie nie po- wstrzymali, pewnie bym go zabił. Urwałbym mu łeb gołymi rękami, za- tłukłbym go na śmierć, zrobiłbym z niego krwawą miazgę. I świetnie bym się z tym czuł. Ale nie zrobiłem tego. Dwaj detektywi stanęli mi na dro- dze. Dostali lanie, które należało się Price'owi, ale nie ustąpili, bo byli profesjonalistami, którzy nie chcieli dopuścić, żeby skurwiel wyszedł na wolność z powodu brutalności policji. Nie ustąpili, bo byli moimi kum- plami i rozumieli sytuację. To dzięki nim Price będzie gnił w więzieniu do końca życia. I to dzięki nim wciąż mam pracę. Jeden przyjaciel mnie zdradził. Ale dwaj inni mnie ocalili. Więc mimo wszystko warto mieć przyjaciół. Jillian milczała. Czy to bezwiednie, czy świadomie, pochylała się te- raz lekko do przodu i miała dziwną minę. Może była to tęsknota? Czy udało jej się zaufać komukolwiek od chwili, gdy umarła jej siostra? Czy naprawdę ufała nawet Carol i Meg? - Ale to nie tego się wtedy nauczyłem - oznajmił Grifiin. - Nie? - Nie. Naprawdę nauczyłem się wtedy, że nie można być niczego do końca pewnym. Że pewność siebie to oznaka arogancji. Świat jest skom- plikowany i tylko idioci albo kompletne dupki myślą, że wszystko wie- dzą. Jillian wyprostowała się w momencie, gdy otworzyły się drzwi re- stauracji i na parking wyszła Carol Rosen. - Jillian, tutaj jesteś... - Carol zauważyła Griffina i nagle się zatrzy- mała. Zaczęła spoglądać to na niego, to na Jillian. Było jasne, że nie po- doba jej się to, co widzi. - Tak? - Jillian odwróciła się twarzą do Carol. - Eee.... Meg, my, eee... Mogę cię poprosić na chwilę do środka? - Nie wiem. - Jillian wyglądała na rozkojarzoną. Po chwili jednak odzyskała pewność siebie i zwróciła się do Griffina. - Czy skończył już pan oskarżać mnie o morderstwo, sierżancie? - Jak na razie. - Więc - obdarzyła go cierpkim uśmiechem - chyba sobie pójdę