Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
* * * Około dwudziestej samochód zatrzymał się przed domem Tonsich. Ojciec Lokian wszedł na ganek i cichutko zastukał do drzwi. Otworzyła mu trzydziestoletnia kobieta o pociągłej twarzy i ognistorudych włosach. Ich płomień wyraźnie kontrastował z bielą wymęczonego brakiem snu oblicza. Na widok koloratki ożywiła się nieco. - Czy ksiądz jest... tym, na kogo czekamy? - Jej głos pełen był niepewności i bezsilnego smutku. Jezuita skinął głową. - Jestem egzorcystą - powiedział. - Przybywam z polecenia Ojca Świętego, by pomóc pani córce. W oczach kobiety błysnęły iskierki bólu. - To już nie jest moja mała Marietta. Ona... odeszła, a tam... Kapłan położył rękę na jej ramieniu i uśmiechnął się. - Tam siedzi teraz ktoś, komu należy dać do zrozumienia, że pomysł z opętaniem pani córki nie był jego najlepszym. A nikt nie zrobi tego lepiej niż ja. Kobieta gwałtownie potrząsnęła głową. - Nawet ksiądz tam nie dojdzie - oznajmiła, a po jej policzkach spłynęły łzy. - Ten pies... Jezuita chwycił ją za podbródek i zmusił, by spojrzała mu w oczy. Kolejny raz skrzywił się w uśmiechu. - Proszę tu tylko zaczekać na mojego asystenta... ojca Michelangelo. Niech czeka na mnie pod oknem - powiedział. - Resztę niech pani zostawi mnie... I niebiosom. Minął ją i pewnym krokiem ruszył w stronę schodów. Warczenie rozległo się, gdy dotarł do ich połowy. Powoli i jakby od niechcenia uniósł głowę. Bestia stała nad nim, szczerząc dziko kły. Jezuita nie zwolnił ani na chwilę. Nie zatrzymał się nawet wtedy, gdy pies zacisnął szczęki na jego szyi, łapiąc w pysk... powietrze. Doberman przechylił łeb z niedowierzaniem i nagle popchnięty siłą potężnego kopnięcia pomknął w dół. Wylądował gdzieś pomiędzy trzecim a czwartym stopniem. Z pękniętej czaszki wyciekła stróżka krwi... Stojąca u szczytu schodów półprzezroczysta sylwetka na powrót stała się ojcem Lokianem. Jezuita przechylił gwałtownie głowę, aż chrupnęły kręgi, włożył do ust wykałaczkę i powoli ruszył w głąb korytarza. Zatrzymał się przy sporych rozmiarów lustrze wiszącym nad zabytkowym sekretarzykiem. Odsunął marynarkę. Do pasa miał zamocowaną skórzaną torebkę z Pismem Świętym i drewnianym krzyżem. Wiedział, że gdyby przyszło co do czego, żaden z tych przedmiotów nie zdałby mu się na nic, ale czasem trzeba zachowywać pozory. Wierni patrzą. - Mówisz do mnie? - wycedził, uśmiechając się paskudnie do swego odbicia. Błyskawicznie dobył krzyża i wycelował nim w lustro. - Strzeż się, demonie - dodał, nie kryjąc rozbawienia. - Szeryf jest w mieście. Delikatnie pchnął drzwi i wszedł do wypełnionego błękitnym blaskiem pomieszczenia. Odrzucił go potworny smród. Przetarł łzawiące oczy i wciągnął kilka razy przepełnione odorem powietrze. Pomogło. Przestał czuć cokolwiek. Za to zaczął widzieć. Pokój nie prezentował się imponująco. Jedna wisząca szafka do połowy wypełniona książkami, niewielkie biurko z przykręcaną czarną lampką i obrotowym krzesłem. Oprócz tego duża, dębowa szafa pamiętająca młodość Mussoliniego. Z jej masywnych drzwi uśmiechały się twarze Enrique Iglesiasa i Ricky’ego Martina. No i oczywiście łóżko. To z niego bił ten trudny do wytrzymania smród gnijącego mięsa. Zaduch życia, które staje się śmiercią - dobrze znany policjantom wyławiającym zwłoki z mulistych kanałów lub forsującym drzwi mieszkań samotnych staruszek, których brak na ławce przed domem sąsiedzi uświadomili sobie dopiero po tygodniu. Ale egzorcysta wyczuł w nim coś jeszcze... Przyjrzał się. Dziewczynka siedziała tyłem do drzwi, wlepiając wzrok w okno. Przez chwilę mogło się wydawać, że nie zdaje sobie sprawy z obecności księdza, że wszystko pójdzie łatwiej, niżby oczekiwał... I wtedy właśnie w maleńkim karku coś strzeliło cicho i głowa opętanej odwróciła się o sto osiemdziesiąt stopni. Demon spojrzał na kapłana pełnymi wściekłości oczami dziecka. A właściwie już nawet nie dziecka, tylko rozczochranego, zielonego potwora o dzikich oczach i zaschniętych strugach wymiocin na brodzie. Dopiero teraz było widać, jak bardzo nowy lokator zadomowił się w ciele Marietty. Pokryty pleśnią język muskał brudne zęby z odstręczającą lubieżnością, a skapujące z czoła krople potu nadawały trupio zgniłej skórze złowrogiego blasku. Monstrualnie napuchnięte tętnice drżały pompowaną krwią, zaś ręce same, bez patrzenia dorysowywały wąsy postaciom na świętych obrazkach, których co najmniej kilkanaście dziewczynka trzymała na kolanach. Ojciec Lokian nawet nie drgnął. Tylko tkwiąca w jego ustach wykałaczka przewędrowała z jednego kącika ust do drugiego. Przez chwilę trwali w bezdźwięcznym pojedynku, mierząc się niczym rewolwerowcy w oczekiwaniu na pierwsze uderzenie dzwonu wybijającego południe. W końcu jednak jezuita przemówił: - Nie za daleko jak na ciebie? Nie było dymu, syku ani nagłego wichru. Żadnej odpowiedzi. Egzorcysta uśmiechnął się. Podszedł do biurka i usiadł na krześle. - Jesteś Żydem? - zapytał znowu. - Bo na Chińczyka mi nie wyglądasz. Nie dałeś tej małej skośnych oczu. Egipt odpada, Grecja też... czekaj, już wiem. Pers? Spojrzenie dziewczynki złagodniało. Język i zęby zniknęły w zamkniętych ustach, prawa ręka upuściła kredkę. Ojciec Lokian skinął głową. - Tak myślałem - stwierdził, wskazując na zbezczeszczone obrazki. - Tylko Żyd albo Pers mógłby rysować takie loczki. No i ten pies... Jakbym znów widział króla Dariusza. Głowa Marietty kilkakrotnie poruszyła się w górę i w dół. - Ale i tak uważam, że spisałeś się nieźle - kontynuował egzorcysta. - Zdradził cię smród. Chrześcijańskie demony raczej nie cuchną odleżynami i trądem. Siarka i spalenizna to co innego... No, powiesz mi, jak się nazywasz, czy mam sam na to wpaść? Z ust dziewczynki dobył się bulgot. Niewidoczny przybysz dopiero po chwili zapanował nad zdobycznym aparatem mowy. - Astowidad - wycharczał. - Śmierć i Zaraza. - Więc nie pomyliłem się. Pers. I pomyślałeś sobie, że odbierzesz diabłu kilku wiernych, tak? - drążył jezuita. - Że stary, dobry Lucyfer nie przejmie się jedną małą włoską wioską? Ledwie parę setek mieszkańców! Dla niego jak splunąć, a dla ciebie ziemia obiecana, co? Cóż, gdyby nie było to tak bezdennie głupie, powiedziałbym, że to nawet sprytny pomysł. Oczywiście jednak zdajesz sobie sprawę, że nie możemy tego tak zostaw... W tym momencie demon zaatakował. Błyskawicznie opuścił ciało małej i skoczył w stronę kapłana. Jego wielkie, pokryte łuskami łapy momentalnie ścisnęły szyję Lokiana, a olbrzymi ogon owinął się wokół piersi, miażdżąc żebra. Bestia odchyliła do tyłu rogaty łeb, wysunęła rozdwojony język..