Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Cały świat zarysowuje się tu jakby istotnie na widnokręgu dziecięcej wiadomo- ści i spowiada się odrazu ze swych najpotężniejszych rozdźwięków. Fourierowskie udu- chowione tylko i uszlachetnione widzenie odrodzonej natury i głębokie samopoznanie źró- deł i przyczyn najwewnętrzniejszych, najbardziej ukrytych, nie mniej głęboko ujętych, sit venia verbo, jak zasadnicze fakty ducha przez Kanta — widzenia oskarżającej świat nędzy i światło odkupienia. Wreszcie to wszystko w tym przepysznym dyalogu między Bogiem a ziemią – w dwóch poemacikach otwierających seryę. A wiersz do Tirzy – gdzie znaleźć równie przekonaną pewność – tak bez przymusu beztroskliwą – gdzie znaleźć człowieka, któryby mógł stworzyć widzenie złotogrzywego ducha lwiego rodu? Ale tu z wiersza o Tirzie: łzy, sentymentalny nawrót ku sobie, bojaźń o swoje ja, jak jest ono ujęte przez płciowość zadomowioną, łzawą, jako granica zacieśniająca nas we wszystkich kierunkach twórczości. A zmysły wyraźnie ujęte, jako kategorye twórczości nie jako organy biernej informacyi. Świat musi najpierw mieć zapach. by miało powód istnieć powonienie. I my to tworzymy zapach, barwę, dźwięk, są to nasze organiczne dzieła, psychicznie absolutnie stworzone przez nas, wynalezione. B l a k e jeszcze setkę lat będzie paradoksem. Czy np. jakikolwiek stopień genjuszu krytycznego, może skłonić p. Biegeleisena a raczej obu ich do zrozumienia Blake ’ a, – przecież musieliby oni na ten czas zwątpić o filozofii mankieta, kołnierzyka i na czysto przepisanego referatu. 15. I. Jest to ciekawy odcień naszej psychiki: tchórzostwo wobec form. Ile razy zestawiam Blake ’ a z kardynałem Newmanem, doznaję uczucia obawy związanej zawsze z przeświadczeniem popełnionej niewłaściwości. > > Awful < < jednak był i sam kardynał, poufałość z nim nie daje się pomyśleć nawet po długiem i moż- liwie zupełnem zżyciu się z jego dziełami. Mogę sobie wyobrazić o wiele łatwiej swobodę w stosunku do Pascala pomimo całej namiętności i energii. Tu jest coś innego. Tak lub in- aczej, chcę czy nie chcę się do tego przyznać, działa system wartości uznanych i uznają- cych zarazem: hierarchia, dziejowość. Newman jest egotystą, ale n i e jest nigdy sam, nie chce być sam, każde jego zdanie ma korzenie, sięgające głęboko w myśl poprzedzającą go. Dalej to, co można nazwać > > le chatié< < jego stylu, osoby. Nic ze zjawiska natury. Kultu- 41 ralność Newmana jest znowu rysem, który przestał być u niego cechą psychologiczną, — lecz stal się wartością religijną, jest on nawskroś przeduchowiony, tworzy sam siebie w ży- wiole duchowo ostającym się – sumienia i spełnianej prawdy. . Jest w samej rzeczy powinowactwo pomiędzy wyrafinowaniem wrażliwości artystycz- nej, a systematami deterministycznymi, materyalistycznymi i t. p. T r z e b a mieć prawo uwiązać zjawisko za nieistotne, za nierzeczywiste, aby czuć się zwolnionym wobec niego, jako konkretnego faktu, od wszelkich zobowiązań. Gdy widzimy w niem tylko pozór, . . . . je i możemy wyssać z niego całą zmysłową treść. – Jest to- nieuniknione i raz jeszcze stwier- dza, jak niezmiennemi są prawa kulturalnej krystalizacyi. Trzeba wierzyć, że zmysłowe, – o ile zmysłowe nie ma żadnego teoretycznego, ani etycznego sensu – jest kolorową skrą w nicości, by módz oddać się całkowicie wrażeniom, jako całościom zwalniającym, by mieć prawo zabłąkać się w każdej chwili, w każdej barwie jak w świecie z baśni, który nie pro- wadzi nigdzie. Tak u Lefcadia. Ale Lefcadio zna, czuje noc bezosobistą, ma szerokie ak- samitno- czarne, faliste j a poza sobą. Pater jest zrośnięty z sobą i boi się nocy, – a wie, że zabłąkać się naprawdę nie zdoła i chciałby, by chwila zmysłowa mogła być p r z e żyt a ja- ko chwila i jako nieśmiertelność, chciałby być wyzwolony przez wrażenie, w fakcie, dla tego jest on obrzędowcem i sakramentalnym, nie w szerokiem i silnem, lecz raczej w iro- nicznem i żałosnem, pomniejszającem go znaczeniu. Jest woń krwi w kielichu i w ofierze jego bogom jest zła wola, nic dziwnego, że tego rodzaju człowiek mógł upatrywać, a na- wet znaleźć młodość w cyrenie. Ale ty, który to rozumiesz i śmiesz go sądzić. Czem sam ty jesteś? Już ci nie przychodzi nawet pod pióro – cóż mówić o sumieniu czystem. Szukający jęcząc – cherche en gé- missant — to nie prowadzi nigdzie. Szydź wędrowcze. Masz w sobie odpowiedź i wiesz to, ale tj. ..... ........ ........ ... on sam jako subjekt- objekt swych rodzimych senty- mentów, jako tchórzliwa litość, by dusza nie dostała kataru. Ach, mój Boże, mój Boże, jeszcze mam możliwość w sobie, jeszcze wolno mi mieć na- dzieję. 18. I. Skąd czerpią życie postacie stworzone przez poetów i powieściopisarzy