Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Moja teczka też. A na kamiennej płycie leżało na wznak jakieś ciało. Stałam w drzwiach, sparaliżowana przerażeniem. Długie ciało leżące na płycie ubrane było w uniform szofera. Krew ścięła mi się w żyłach. W skroniach mi łomotało. Wzięłam głęboki wdech i puściłam drzwi. Zbliżyłam się do płyty i spojrzałam na białą, ziemistą twarz oświetloną smużką światła. Tak. To był Saul. I nie ulegało wątpliwości, że jest martwy. Zrobiło mi się niedobrze i opanował mnie strach; nigdy wcześniej nie widziałam nieżywego człowieka, nawet przy okazji pogrzebu. Zaczęłam się dławić, jakbym zaraz miała się rozpłakać. Lecz zanim z moich ust zdążył wydobyć się pierwszy szloch, coś ścisnęło mnie za gardło: przecież Saul nie wdrapał się o własnych siłach na płytę, aby następnie wyzionąć ducha. Ktoś musiał go tam położyć i ten ktoś na pewno był tutaj w ciągu ostatnich pięciu minut. Rzuciłam się do drzwi i wpadłam do hallu. Recepcjonistka w dalszym ciągu tłumaczyła coś temu samemu gościowi. W pierwszej chwili zamierzałam kogoś zaalarmować, lecz potem zdecydowałam, że nie. Byłoby mi bardzo trudno wyjaśnić, jak to się stało, że szofer mojej przyjaciółki został tam zamordowany i że akurat ja natknęłam się na zwłoki. I jak to się stało, że dzień wcześniej znajdowałam się na miejscu pewnej tajemniczej śmierci. A także skąd wzięła się tam moja przyjaciółka, pracodawczyni tego szofera. I dlaczego nie poinformowałyśmy policji o tych dwóch dziurach w samochodzie. W ogromnym pośpiechu oddalałam się od UN Plaza i niemal zjechałam ze schodów prowadzących na ulicę. Wiedziałam, że należy powiadomić o wszystkim policję, lecz byłam na to zbyt przerażona. Saula zamordowano zaraz po moim wyjściu. Fiske został zabity kilka minut po ogłoszeniu przerwy. W obydwu przypadkach ofiary przebywały w miejscu publicznym. I w obydwu przypadkach był tam Solarin. Przecież Solarin miał pistolet. I był tam. Przy jednym i przy drugim. A więc toczy się jakiś pojedynek; jeśli tak, to sama spróbuję ustalić, jakie obowiązują w nim reguły. Uświadomiłam to sobie, gdy przemierzając oblodzone ulice, kierowałam kroki w stronę mojego ciepłego, przytulnego biura. Przepełniała mnie determinacja. Musiałam zerwać tę tajemniczą kotarę skrywającą zarówno reguły gry, jak i samych graczy. I to jak najprędzej. W wyniku kolejnych ruchów wokół mnie robiło się coraz ciaśniej. Nie zdawałam sobie jednak sprawy, że kilka domów dalej właśnie w tej chwili ktoś wykonuje ruch, który w niedługim czasie zmieni definitywnie bieg mojego życia... Brodski jest wściekły - powiedział nerwowo Gogol. Gdy tylko zobaczył w drzwiach Solarina, od razu poderwał się z wygodnego krzesła w hallu hotelu Algonquin, gdzie siedział, popijając herbatę. - Gdzieś się podziewał? - spytał, zwracając ku niemu twarz bladą jak prześcieradło. - Wyszedłem zaczerpnąć świeżego powietrza - wyjaśnił spokojnie Solarin. - Nie jesteśmy w Związku Radzieckim. Nowojorczycy bez przerwy chodzą na spacery i bynajmniej nie powiadamiają swoich władz o planowanych posunięciach. A może obawiał się, że nawiążę z kimś kontakt? Jednak Gogol nie odwzajemnił jego uśmiechu. - Jest zły. - Rozejrzał się nerwowo dookoła, lecz w hallu nie było nikogo z wyjątkiem jakiejś starszej pani, pijącej herbatę daleko od nich. - Hermanold mówił, że turniej zostanie zawieszony aż do odwołania, gdyż muszą się zająć kwestią śmierci Fiskego. Ktoś skręcił mu kark. - Wiem - powiedział Solarin, biorąc Gogola pod ramię i prowadząc go do stolika, gdzie stygła herbata, po czym skinął ręką, by usiadł i spokojnie dopił. - Przecież pamiętasz, że widziałem ciało. - W tym właśnie tkwi problem - zaczął Gogol. - Przed jego śmiercią byłeś z nim sam na sam, a to niedobrze. Mieliśmy nie zwracać na siebie uwagi. Jeśli dojdzie do śledztwa i przesłuchań, z pewnością pójdziesz na pierwszy ogień. - Te problemy możesz zostawić mnie - odezwał się Solarin. Gogol wziął kostkę cukru i wsunął ją sobie między zęby, po czym zaczął powoli sączyć przez nią herbatę. Na jego twarzy rysował się wyraz zamyślenia. Staruszka siedząca na drugim końcu hallu ruszyła w ich kierunku. Była ubrana na czarno i szła, z trudem podpierając się laską. Gogol podniósł na nią wzrok. - Najmocniej przepraszam - powiedziała słodko, zbliżywszy się do nich. - Ale nie podano mi słodzika do herbaty, a mnie nie wolno używać cukru. Czy macie może, panowie, słodzik? - Oczywiście - odpowiedział Solarin. Sięgnął do cukierniczki stojącej obok Gogola, wyciągnął kilka różowych torebek i podał je staruszce. Podziękowała serdecznie i poszła. - Tylko nie to - jęknął Gogol, patrząc w kierunku windy. Przez salę maszerował Brodski, lawirując wśród gęstwy stoliczków i krzesełek w kwiatki. - Miałem cię zabrać na górę, jak tylko wrócisz - mruknął w stronę Solarina, po czym poderwał się, omal nie przewracając stolika z herbatą. Solarin pozostał na miejscu. Brodski był wysokim, muskularnym mężczyzną o opalonej twarzy. W granatowym, prążkowanym garniturze i jedwabnym kiprowanym krawacie przypominał europejskiego biznesmena. Podszedł do stolika zdecydowanym krokiem, zupełnie jakby przybywał na spotkanie służbowe. Zatrzymał się przed Solarinem i wyciągnął dłoń. Ten uścisnął ją, nie podnosząc się z miejsca. Brodski usiadł. - Musiałem powiadomić pierwszego sekretarza o waszym zniknięciu - zaczął Brodski. - Bynajmniej nie zniknąłem. Po prostu poszedłem na przechadzkę. - 1 może jeszcze na małe zakupy, co? - ironizował Brodski. - Całkiem miła teczuszka. Gdzież to ją kupiliście? - Wprawnymi ruchami obmacywał leżącą obok krzesła aktówkę, której Gogol nawet nie zauważył. - Włoska skóra, coś w sam raz dla radzieckiego mistrza szachowego. Pozwolicie, że zbadam zawartość? - Solarin wzruszył ramionami, a Brodski wziął aktówkę na kolana, zajrzał do środka i zaczął badać jej zawartość. - A właśnie, kim była ta kobieta, która odchodziła od stolika, gdy wszedłem do sali? - Jakaś staruszka - odparł Gogol. - Chciała trochę słodzika do herbaty. - Niewątpliwie bardzo go potrzebowała - mruknął Brodski, przerzucając papiery - gdyż wyszła natychmiast po moim wejściu. Gogol spojrzał szybko w kierunku stolika, gdzie siedziała staruszka. Rzeczywiście. Krzesło było puste. Brodski odłożył papiery na powrót do teczki i wręczył ją Solarinowi. Potem spojrzał na Gogola i westchnął ciężko. - Jesteście głupcem, Gogol - powiedział lekkim tonem, zupełnie jakby mówił o pogodzie. - Nasz wielki mistrz już trzykrotnie wystrychnął was na dudka. Najpierw, gdy wyspowiadał Fiskego tuż przed śmiercią. Potem, kiedy udał się po tę teczkę, w której teraz nie ma nic poza segregatorem, kilkoma czystymi notatnikami i dwiema książkami o przemyśle naftowym