Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Czarownica z Wielkiej Czeluści postąpiła kilka kroków do przodu. Wycelowała dłońmi w linę, którą były przywiązane zwierzęta karawany; lina rozbłysła i zamieniła się w popiół. Konie, między nimi Lekka Stopa i Sowa, popędziły przed sie- bie. Ręka Nocnego Cienia powędrowała jakby od niechcenia w kierunku obozowego ogniska, które było zaledwie kupką gasnącego żaru, a teraz rozbłysło na nowo, unosząc się ku niebu, jak gdyby stało się gorejącą zjawą wyrosłą spod ziemi. W chwilę później płomienie buchnęły również z powozu Mi- stai. Teraz obudzili się i pozostali członkowie gwardii królew- skiej. Mrużąc oczy od nieoczekiwanego światła, wypełzali spod koców i chwytali instynktownie za oręż. Byli żałośnie powolni. Nocny Cień pochwyciła pięciu z nich, zanim nawet zdążyli się zorientować, co się dzieje, oplotła ich swoją magią i zamieniła w kamienie. Inni byli trochę szybsi, kilku nawet zdołało się poderwać i ruszyć w jej stronę, lecz wystarczyło, że skierowała na każdego z nich po kolei palce, a czarny de- mon zniszczenia powalał ich na ziemię. Po chwili było już po nich. Na polanie nie został teraz nikt z wyjątkiem Nocnego Cie- nia, śpiącej dziewczynki oraz zaskoczonych i zdezorientowa- nych Questora Thewsa i Abernathy'ego. Dwaj ostatni stali przed Mistayą, osłaniając ją własnymi ciałami. Wydarzenia miały tak szybki przebieg, że zdołali się jedynie obudzić i podbiec do niej. Czarodziej wyplatał palcami jakiś rodzaj ochronnego zaklęcia: jego stare i suche niczym gałązki chru- stu dłonie kreśliły złudne rysunki w oślepiającym świetle roz- gorzałego na nowo ogniska. Czarownica unicestwiła zaklęcie w zarodku, po czym ruszyła do przodu, aż znalazła się w obrębie światła. Odrzuciła do tyłu kaptur i ujawniła przed nimi swoją postać. - Nie trudź się, Questorze Thewsie - poradziła mu, gdy szykował się do kolejnej próby. - Tym razem nie uratuje cię żadna magia. Starzec wybałuszał na nią oczy, drżąc cały z wściekłości i oburzenia. - Nocny Cieniu, coś ty zrobiła? - wykrzyknął zachrypłym szeptem. - Co zrobiłam? - powtórzyła z oburzeniem. - Nic, czego bym wcześniej nie zaplanowała, czarodzieju. Nic, o czym bym nie marzyła przez wiele długich lat. Czy dostrzegasz w końcu, w jak beznadziejnej sytuacji się znalazłeś? Abernathy odsuwał się chyłkiem w poszukiwaniu broni, której mógłby użyć przeciwko niej. Wykonała gwałtowny ruch i zamarł w miejscu. - Lepiej, skrybo, jeśli zostaniesz tam, gdzie jesteś. - Uśmiechnęła się doń, zadowolona z przepełniającego ją po- czucia władzy. Questor Thews wyprostował się, próbując w ten sposób odzyskać godność. - Przeceniasz swoje siły, Nocny Cieniu - oświadczył zu- chwale. - Nasz pan nie puści ci tego płazem. - Sądzę, że wasz pan będzie miał pełne ręce roboty, próbu- jąc utrzymać się przy życiu - odpowiedziała, uśmiechając się jeszcze szerzej. - Och, myślę, że naprawdę będzie miał co ro- bić. Szkoda, że was tam nie będzie, aby mu pomóc. Żadnego z was. W tym momencie Questor Thews przejrzał jej plan. - Przyszłaś po dziewczynkę, prawda? Po Mistayę? - Ona należy do mnie - powiedziała czarownica. - Zawsze należała do mnie! Urodziła się na moim terytorium, czerpała magię z mojej ziemi! Gdyby nie interwenqa istot czarodziej- skich, byłaby wówczas moja. Tym razem będzie jednak ina- czej, czarodzieju. Tym razem ją zdobędę. A kiedy to nastąpi, nigdy nie będzie chciała mnie opuścić. Ognisko huczało i trzaskało pośród głębokiej nocnej ciszy niczym zagorzały poplecznik wiedźmy sprzyjający jej w rea- lizacji haniebnego spisku. Questor Thews i Abernathy, niezdol- ni do ucieczki, przypominali strachy na wróble uwięzione w kręgu jego światła. Nie upadali jednak na duchu. - Holiday przyjdzie po nią - ponowił z uporem starzec - nawet jeśli my zginiemy. Nocny Cień się roześmiała. - Nie słuchasz mnie uważnie, Questorze Thewsie. Holi- day musi najpierw poradzie sobie z Rydallem, a Rydall już się postara, aby go zniszczyć. Taki jest mój plan i tak się sta- nie, moja w tym głowa. Król Marnhull jest moim tworem i do- prowadzi do zniszczenia Holidaya. Jest to tak samo pewne jak to, że po nocy przychodzi dzień. Holiday będzie walczył ze swoim przeznaczeniem, czemu z przyjemnością będę się przyglądała, lecz w końcu ulegnie. Pozbawiony dziecka, przy- jaciół, a w końcu i żony, umrze zupełnie samotny i opuszczo- ny. Nic innego mnie nie zadowoli. Nic innego nie zadośću- czyni cierpieniu, którego doznałam. - To ty stworzyłaś Rydalla? - zapytał półgłosem osłupia- ły czarodziej. - Wszystko stworzyłam, co się do tej pory wydarzyło i co się jeszcze wydarzy. To będzie dzieło mego życia: patrzeć, jak król-marionetka staje się nikim, i nie zawiodę się. Abernathy zrobił ostrożnie krok do przodu. - Nocny Cieniu, nie możesz tego zrobić. Zostaw Mistayę