Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Zachowywali się inaczej niż ci, którzy mieli ciężkie prace i wyglądali na wyczerpanych - jak szkielety w pasiakach. Natychmiast dostrzegałem, że u danego kapo jest lepiej, ponieważ więźniowie lepiej wyglądają”. Roman Trojanowski harował pod komendą jednego z najokrutniejszych kapo, który raz ukarał go za nieznaczne przewinienie, bijąc po twarzy, a potem każąc siedzieć w kucki i trzymać przed sobą taboret. Trudy życia w tym komandzie doprowadziły go do załamania. „Nie miałem siły biegać codziennie z taczką - mówi. - Po godzinie taczka wypadała z rąk. Po prostu padało się na taczkę i można sobie było przy tym zranić nogę. Musiałem ratować skórę”. Jak wielu innych więźniów przebywających przed nim i po nim w Oświęcimiu, Roman Trojanowski wiedział, że albo dostanie się do innego komanda, albo zginie. Pewnego ranka w czasie apelu ogłoszono, że potrzebni są doświadczeni cieśle. Roman Trojanowski zgłosił się więc na ochotnika i mimo że nigdy w życiu nie był cieślą, powiedział, że ma „siedem lat praktyki”. Plan ten jednak się nie powiódł. Kiedy zaczął pracować w warsztacie ciesielskim, od razu zauważono, że nie zna się na robocie. „Kapo wezwał mnie, zabrał do swojego kantoru i wziął wielką pałkę. Kiedy zobaczyłem tę pałkę, zrobiło mi się słabo. Wtedy powiedział, że za niszczenie materiału dostanę dwadzieścia pięć razów. Kazał mi się pochylić i zaczął mnie bić. Specjalnie robił to powoli, żeby nasycić się każdym ciosem. To był wielki facet. Miał ciężką rękę, a pała też była ciężka. Chciałem krzyczeć, ale przygryzłem wargi i jakoś się powstrzymałem, ani razu nie krzyknąłem. I dobrze zrobiłem. Bo po piętnastym uderzeniu przestał. «Dobrze się zachowujesz - powiedział - więc podaruję ci pozostałe dziesięć». Z dwudziestu pięciu razów dostałem tylko piętnaście - ale to wystarczyło. Dupę miałem przez dwa tygodnie w kolorach od czarnego po fioletowy i żółty i nie mogłem przez długi czas siadać”. Wyrzucony z warsztatu Roman Trojanowski dalej szukał pracy w zamkniętym pomieszczeniu. „To było najważniejsze - opowiada. - Żeby przetrwać, trzeba było przebywać pod dachem”. Porozmawiał z przyjacielem, który znał stosunkowo łagodnego kapo Ottona Kuessela. Razem z przyjacielem poszedł do Kuessela, udał, że zna niemiecki lepiej niż w rzeczywistości, i otrzymał pracę w kuchni, gdzie przygotowywano posiłki dla Niemców. „W ten sposób uratowałem życie”, mówi. W walce o przetrwanie w obozie najgorszą pozycję miały dwie grupy, szczególnie sadystycznie prześladowane od momentu przybycia do obozu - księża i Żydzi. Mimo że na tym etapie swojej ewolucji obóz oświęcimski nie był miejscem, do którego trafiały za swoje przekonania religijne duże grupy Żydów - wciąż kwitła polityka gettoizacji - część inteligentów, członków ruchu oporu i więźniów politycznych w obozie to byli Żydzi. Ludzi tych, a także polskich księży katolickich częściej niż innych więźniów maltretowano i dostawali się do karnego komanda, dowodzonego przez jednego z najgorszych kapo w ogóle, Ernsta Krankemanna. Krankemann przybył do obozu z drugim transportem niemieckich kryminalistów przeniesionych z Sachsenhausen, 29 sierpnia 1940 roku. Wielu członków SS nie lubiło go, ale miał w SS dwóch silnych popleczników, Fritzscha, który był Legerführerem, i Palitzscha, pełniącego funkcję Rapportführera. Krankemann, wielki grubas, siadał na żerdziach służących do ciągnięcia gigantycznego walca, którym wygładzano plac apelowy w środku obozu. „Kiedy po raz pierwszy go zobaczyłem - opowiada Jerzy Bielecki * [*Wywiad dla BBC.], jeden z pierwszych więźniów Oświęcimia - wygładzali plac pomiędzy dwoma blokami, a ponieważ walec był bardzo ciężki, to grupa dwudziestu czy dwudziestu pięciu ludzi nie mogła go uciągnąć. Krankemann miał bicz i bił ich, wrzeszcząc: «Szybciej, psy!»„. Jerzy Bielecki był świadkiem, jak więźniów tych zmuszano do ciągnięcia walca przez cały dzień bez przerwy. Pod wieczór jeden z nich padł na kolana i nie mógł się podnieść. Krankemann nakazał więc reszcie karnego komanda przeciągnąć walec po ich wyczerpanym towarzyszu. „Byłem już przyzwyczajony do oglądania śmierci i bicia - mówi Jerzy Bielecki. - Ale to, co wtedy zobaczyłem, po prostu mnie sparaliżowało. Nie mogłem się poruszyć”. Członkowie SS nie tylko nie przypatrywali się obojętnie tym brutalnym ekscesom, ale aktywnie do nich zachęcali. Jak potwierdza Wilhelm Brasse, i w ogóle wszyscy, którzy przeżyli obóz w Oświęcimiu, to właśnie esesmani wprowadzili w obozie brutalne i zabójcze zwyczaje (sami również często dopuszczali się morderstw). „Szczególnie okrutni kapo - wspomina Wilhelm Brasse - dostawali od SS nagrody - dodatkową porcję zupy, chleba albo papierosów. Sam widziałem, jak esesmani ich zachęcali. Często słyszałem, jak mówili: «bij ich dobrze»„. Mimo panującej w obozie przerażającej brutalności Oświęcim, z punktu widzenia hitlerowców, wciąż był raczej spokojną przystanią w porównaniu z Polską, gdzie przeprowadzano burzliwą, brutalną reorganizację. Pierwsze oznaki tego, co miało nadejść później, pojawiły się jesienią 1940 roku. We wrześniu 1940 roku Oswald Pohl, szef Głównego Urzędu Administracyjno- Gospodarczego SS, przyjechał do obozu na inspekcję i nakazał Hössowi zwiększyć jego pojemność. Pohl sądził, że pobliskie miejsca, gdzie wydobywano piach i żwir, będą mogły zostać wykorzystane przez przedsiębiorstwo Deutsche Erdund Steinwerke (DESt), którego właścicielem było SS. Względy gospodarcze były dla Himmlera i SS coraz ważniejsze od roku 1937, kiedy liczba więźniów w obozach koncentracyjnych w Niemczech spadła do 10 000 (z ponad 20 000 w 1933 roku). Himmler znalazł innowacyjne rozwiązanie, które miało zapewnić obozom przyszłość - SS zajmie się prowadzeniem interesów. Od początku były to interesy niezwykłego rodzaju. Himmler nie chciał stworzyć kapitalistycznego przedsiębiorstwa, tylko coś na kształt grupy małych firm, działających zgodnie z faszystowską filozofią służby państwu. Obozy koncentracyjne miały zapewnić surowce do budowy nowych Niemiec - na przykład wielkie ilości granitu potrzebne przy budowie hitlerowskiej kancelarii Rzeszy w Berlinie