Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Podtrzymał płomień dobrze wysuszonymi włóknami palmy i jakoś upiekł rybę. Przed spróbowaniem jej należało jeszcze spełnić najważniejszy obowiązek, czyli podziękować bogom za ocalenie życia. W modlitewnym geście podnosił już ręce nad płomieniem, gdy nagle rozległ się grzmot, drzewa zakołysały się, a ziemia zadrżała. 12 ;; Z przerażenia chciał uciec. Zatoczył się i uderzył gwałtownie głową w pień drzewa figowego. Błyskawice, rozżarzone niebo, olbrzymi złoty wąż z brwiami z lapis-lazuli. Tym razem Iker chyba naprawdę już nie żył, a straszliwy demon z zaświatów sunął ku niemu, by go schrupać. Gad zatrzymał się jednak i tylko na niego spoglądał. . - Dlaczego roznieciłeś ten ogień, człowieczku? " - Chciałem... chciałem ci złożyć hołd. '" - Kto cię tu sprowadził? - Nikt... to tylko fala... statek, marynarze... A potem... - Mów całą prawdę i odpowiadaj mi natychmiast, bo jak nie, to zetrę cię w proch. - Porwali mnie piraci, w Egipcie... mieli mnie wrzucić żywego do morza, żeby je uspokoić. Ale kapitan statku nie przewidział gwałtownej burzy. Statek rozleciał się i tylko ja ocalałem. - To bóg ocalił cię od śmierci - rzekł wąż. - Ta wyspa należy do ka, twórczej potęgi i esencji wszechświata. Bez ka nic nie istnieje. Ale na ten obszar spadła kiedyś ze szczytu nieba gwiazda i wszystko spłonęło. Ja, władca tej Bożej Ziemi, czarodziejskiej krainy Punt, nie mogłem zapobiec końcowi tego świata. A czy ty ocalisz swój świat? Obudziło Ikera pieczenie w nodze. Ogień przeniósł się na krzaki i płomienie lizały chłopcu łydki. Odsunął się, stwierdził, że w pobliżu nie ma żadnego węża, i przystąpił do gaszenia rozprzestrzeniającego się ognia. Jakiż dziwny sen... Iker mógłby przysiąc, że ten gad wcale nie był złudzeniem i rzeczywiście rozmawiał z nim, a mówił głosem, jakiego Iker nigdy nie słyszał i którego nigdy nie zapo- mni. 13 Zgasły ostatnie płomyki i chłopak ruszył do źródła. Na ziemi stały dwie skrzynki. Iker przetarł oczy. Skrzynki nadal były na miejscu. Podszedł do nich powoli, jakby mogły czymś grozić. Ktoś grał mu na nerwach. Ten ktoś ukrywa się obok w krzakach, przed chwilą wyciągnął z nich te skrzynki, lupy z pokładu Jastrzębia lub jakiegoś innego statku. Ten ktoś nie będzie zwlekał i spróbuje pozbyć się intruza, żeby nie dzielić się z nim swoimi skarbami. - Nie musisz się mnie bać! - wykrzyknął Iker. - Twoje bogactwa wcale mnie nie kuszą. Przerwijmy tę walkę i działajmy razem, by jakoś przeżyć. Nikt nie odpowiedział. Iker raz jeszcze spenetrował wysepkę. Co chwila zmieniał kierunek, zawracał, to przyśpieszał, to nagle zwalniał. Z napiętymi do granic nerwami szukał najmniejszych choćby śladów obecności ewentualnego przeciwnika. Daremnie! Musiał więc pogodzić się z oczywistością - jest jedynym mieszkańcem tej wyspy. Ale skąd te skrzynie? Wcześniej pewnie ich nie zauważył. Być może pochodzą z jakiegoś innego rozbitego statku, a wyrzuciły je tutaj fale. Teraz należało tylko je otworzyć. W środku znajdowały się lniane woreczki i fajansowe dzbanuszki, z których rozchodził się przyjemny zapach. To z pewnością jakieś kosztowne pachnidła, niemało warte. Czy rzeczywiście wymknął się śmierci? Tu na wyspie nie wyglądałaby ona tak okrutnie jak na pirackim statku, ale los dla Ikera nadal nie był chyba łaskawy. Wytrzyma tu oczywiście kilka miesięcy, może nawet kilka lat, czy jednak samotność nie doprowadzi go do obłędu? W dodatku źródełko może wyschnąć, a obfite połowy mogą się zakończyć. Do zbudowania porządnej 14 tratwy należałoby mieć narzędzia, a wypłynięcie w kruchej łupince na to nieznane morze byłoby wręcz samobójstwem. Wciąż nie przestawał myśleć o tym, co objawił mu wąż, władca czarodziejskiej krainy Punt. Jakimże to sposobem ta malutka wysepka mogła być ziemią bogów, pełną bajecznych i tak bardzo pożądanych skarbów? Bzdura! Ten złoty gad istnieje tylko w wyobraźni rozbitka. Po co jednak mówił, że trzeba ratować ten jego świat? Przecież faraon wciąż rządzi, więc Egiptowi nic nie zagraża. Egipt... taki daleki i taki niedostępny! Iker pomyślał o swojej wiosce, leżącej w pobliżu świątyni Medamud, w tajemniczym miejscu na północ od Teb. Dzięki staremu pisarzowi, który go przygarnął, chłopak nieczęsto musiał wychodzić do prac polowych, całkowicie pochłonięty czytaniem i pisaniem. Przywilej ten ściągnął na niego wiele zawiści, ale nie dbał o to, gdyż nauka była dla niego pokarmem duchowym. Dla powtórzenia nakreślił teraz na piasku kilka hieroglifów. Ułożyły się w zdanie wychwalające zawód pisarza. Popatrzył na zachód słońca, potem długo przyglądał się rozgwieżdżonemu niebu i usnął z nadzieją, ale i z obawą, że znów pojawi mu się olbrzymi wąż. ; Zachciało mu się pieczonej ryby. Wziął wędkę i ruszył w stronę plaży. Z osłupieniem zauważył, że wdarło się na nią morze. a Zjawisko bez wątpienia przejściowe. Mimo wszystko zarzucił kilkakrotnie wędkę, ale bez rezultatu