Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Mimo iż dwoje tych ludzi biegunowo różniło się między sobą, oboje byli samotni w swej nędzy, a ta wspólna bieda, choć jawnie się do niej nie przyznawali, wytworzyła więzy, które zbliżyły ich ku sobie. Maria ze zdumieniem dowiedziała się, że Martin zna Azory, gdzie ona przebywała do jedenastego roku życia. Bardziej jeszcze zdziwiła ją wiadomość, że lokator jej był również na Wyspach Hawajskich, dokąd w swoim czasie przeprowadziła się z Azorów wraz z rodzicami. Jednak radość jej przeszła wszelkie granice na wieść, że Martin odwiedził również Maui, a więc tę wyspę, na której ona osiągnęła kobiecą dojrzałość i wyszła za mąż. Był nawet dwukrotnie na Kahului, gdzie po raz pierwszy spotkała przyszłego swego małżonka! Tak, tak, Maria pamięta doskonale te parowce naładowane trzciną cukrową, gdzie wśród załogi i on się znajdował, okazuje się więc, że ten nasz swiat nie jest znów taki bardzo wielki! A Wailuku? I tę miejscowość zna również? Spotykał się może z nadzorcą tamtejszych plantacji? A jakże, wypili nawet razem coś niecoś. Tak wymieniali wspomnienia i topili głód w nie przefermentowanym kwaśnym winie. Martinowi przyszłość nie przedstawiała się w zbyt ponurych barwach. Powodzenie zdawało się czekać tuż blisko. Wystarczyło sięgnąć ręką, by je pochwycić. Nagle, patrząc na zoraną bruzdami twarz spracowanej kobiety, przypomniał sobie owe polewki i świeże bochenki, a serce wezbrało mu najgłębszą wdzięcznością i pragnieniem odpłacenia jej równą dobrocią. — Mario! — zawołał raptownie. — Co chcielibyście mieć? Spojrzała nań zdumiona. — Co chcielibyście dostać teraz, w tej chwili, gdyby to było możliwe? — Buty dla całej dzieciarni, siedem par butów. — Będziecie je mieli! — oświadczył Martin, podczas gdy ona uroczyście kiwała głową. — Ale ja pytam o coś więcej, o prawdziwie wielkie wasze marzenie. Oczy Marii błysnęły pogodnie. Ten chłopiec widocznie postanowił pożartować sobie z nią, z którą już od dawna nikt nie żartował. — Tylko namyślcie się dobrze — ostrzegł Martin, gdy miała otworzyć usta. — Dobra jest — odpowiedziała. — Namyśliłam się rzetelnie. Chciałabym, aby domek, o, ten tu domek, należał cały do mnie, tak żebym nie płaciła komornego, siedem dolarów miesięcznie. — Dostaniecie dom — zapewnił Martin — i to już niedługo. — No, a teraz to wielkie życzenie! Wyobraźcie sobie, że ja jestem Bogiem i w mojej mocy jest ofiarować wam wszystko, czego zapragniecie. Wymieńcie wasze żądania. Słucham. Maria zagłębiła się na chwilę w uroczystym dumaniu. — A nie boisz się pan czasem? — spytała ostrzegawczo. — Skądże znowu? — zaśmiał się Martin. — Nie boję się wcale. Jazda na całego! — Bo to nie byle jakie życzenie! — ostrzegła raz jeszcze. — A niech tam! Walcie, powiadam. — No więc... — Zaczerpnęła głęboko powietrza i z dziecinnym przejęciem, jak mogła najgłośniej, wyraziła gorące marzenie swego życia: — Chciałabym mieć farmę mleczną... porządną farmę mleczną! Dużo krów, dużo gruntu, dużo paszy. Niech leży blisko San Leandro, bo tam mam siostrę. Sprzedawałabym mleko do Oakland i zarabiałabym ładną forsę. Joe i Nick nie pasaliby krów. Posłałabym ich do szkoły. Z czasem wyrośliby na tęgich maszynistów kolejowych. O tak, chciałabym mieć taką farmę! Zamilkła i spojrzała na Martina z błyskiem w oczach. — Dostaniecie ją — odrzekł szybko. Maria skinęła głową i uprzejmie przepiła winem do hojnego dawcy prezentów, których, rzecz prosta, nigdy nie spodziewała się otrzymać. Wiedziała jednak, że Martin mówił ze szczerego serca, toteż we własnym sercu oceniała jego obietnice nie mniej gorąco, niż gdyby towarzyszyć im miały czyny. — Zapewniam was, Mario — ciągnął dalej Martin — że Nick i Joe nie będą musieli roznosić mleka na sprzedaż. Wszystkie dzieciaki będą mogły chodzić do szkoły i nosić buty przez cały rok. A farma będzie pierwszorzędna, niczego w niej nie zabraknie. Będzie i dom mieszkalny, i stajnia, no i oczywiście obory. A poza tym kurczęta, świnie, warzywnik, sad owocowy — jednym słowem wszystko, co należy