Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Phipps, człowiek z siwymi warkoczykami, był kwatermistrzem – szefem statku, księgowym i sędzią w sprawach mniejszej wagi. Odpowiadał także za wybór i podział łupów. Na statku pływał też Jeremy, doświadczony żeglarz i nawigator jednostki, a także bosman Mulligan, artylerzysta Jack, żaglomistrz Obadiah i stolarz Luke. Mieli nawet chirurga, mało użytecznego na wodach tropiku, gdzie główną przyczyną śmierci były nieuleczalne choroby – żółta febra, malaria i dezynteria, chyba że konieczna okazała się amputacja. Brigitte pokazała Kentowi lunetę. Musiał się bardzo schylić, żeby przez nią spojrzeć, taki był wysoki. Wyczuwała jego wielką siłę. Francuscy koloniści, wyręczający się niewolnikami i nadużywający jadła i picia, byli słabi, zapomnieli już o pojedynkach i konnej jeździe. Christopher Kent mięśnie miał jak z żelaza. Korsarz popatrzył w lunetę i, zadowolony, że z odległej twierdzy nie zmierzają ku nim żołnierze, wyprostował się. Jego wzrok powędrował do broszy na piersi dziwnej gospodyni. – To dopiero klejnot – zauważył. – Ten słynny kamień, monsieur, zwą Gwiazdą Chin. Tam właśnie powstał, stworzył go czarnoksiężnik, który, jak głosi legenda, chciał podbić serce pewnej damy. Ma przynosić miłość właścicielowi. Uśmiechnął się i sięgnął po broszę. Brigitte nakryła kamień dłonią. Nie mogła mu go teraz oddać! Musiała być piękna, jeszcze tylko przez chwilę. Gdyby go zabrał, zniknęłaby jej uroda i plan by się nie powiódł. – Podaruję ci go na pożegnanie. Roześmiał się, a jego spojrzenie zawisło na jej dłoni, która zasłaniała nie tylko klejnot, ale i pierś. – Co podarujesz mi na pożegnanie, pani? Broszę czy skarb ukryty pod nią? Zmusiła się, by nie spuścić wzroku, tylko śmiało spoglądać mu w oczy. – Tak się traktuje kobiety na wyspie, na której mieszkasz, panie? Zapatrzył się na daleki horyzont. Najwyraźniej zastanawiał się nad odpowiedzią. – Nie mieszkam na wyspie – rzekł w końcu. – Mam plantację w amerykańskiej kolonii o nazwie Wirginia. – Wśród cywilizowanych ludzi? – Była zdumiona. – To właśnie ci tak zwani cywilizowani ludzie nakłaniają mnie do piractwa – odparł z krzywym uśmieszkiem. – W końcu grabież opłaca się tylko wtedy jeśli można sprzedać towar. Gdyby nie było kupców, piractwo nie miałoby sensu. – Nie rozumiem. – Handluję z Amerykanami. W Anglii piratów traktuje się bez litości, ale w Ameryce mamy wstęp wolny do wszystkich portów, jesteśmy wręcz mile widziani. To Amerykanie zaopatrują mój statek i znajdują kupców na moje towary, za prowizję, rzecz jasna. I bogacą się wraz ze mną. – To niewyobrażalne. – Zmarszczyła brwi. – To polityka. Popierając korsarzy, Amerykanie sprzeciwiają się angielskiemu prawu, ta walka ciągle się nasila. Anglicy stworzyli ustawę nawigacyjną, która stwierdza, że nie wolno importować do angielskich kolonii niczego poza towarami przewiezionymi na angielskich statkach z angielską załogą. Amerykanie uważają to za niesprawiedliwe, na każdym więc kroku obchodzą prawo. – I moje piękne świeczniki, i porcelana matki... – Najprawdopodobniej ozdobią kominek w Bostonie. Kiedy zaczął rozmontowywać lunetę, Brigitte zawołała: – Ależ to prezent od mojego męża! Kent zaśmiał się, ważąc w dłoni mosiężne urządzenie. – Sentymentalny człowiek z twego męża, pani. – Nic nie rozumiesz, monsieur – odparła z oburzeniem. – Rozumiem, że kobiety pragną pięknych i romantycznych prezentów, ale luneta? – To nie jest zwykła luneta, monsieur. To urządzenie daje władzę. – Niby jak? – Widziałam was, prawda? A wy mnie nie. – Tak – mówił powoli. – To prawda. Widziałaś, jak nadchodzimy, a my byliśmy nieświadomi twojej obecności. Nie wszczęłaś jednak alarmu. Zagadkowe. Dał znak do powrotu. Ku zdumieniu Brigitte w salonie Kent zdjął kapelusz i zażądał czegoś do picia. Miał kruczoczarne włosy, bez śladu siwizny, ale twarz pooraną zmarszczkami. Bliżej mu chyba było do czterdziestki niż do trzydziestki. Nie tknął otwartej już butelki wina, zażądał przyniesienia nowej, zakorkowanej. Wyszedł na werandę i przez chwilę rozmawiał z panem Phippsem. Wrócił do salonu, mówiąc: – Nadal nic nie dzieje się w mieście ani w twierdzy. Wciąż nas nie wykryto. Przez przezroczystą taflę okna widziała okrągłą tarczę księżyca. Ludzie Kenta robili mnóstwo hałasu i zaczepiali co młodsze niewolnice. Jeszcze nie zaczęli jeść, ale dym i smakowite zapachy wypełniły ogród. Kent spojrzał na portret nad kominkiem. Sielska scenka przedstawiała Henriego i Brigitte Bellefontaine’ów wraz z dziećmi pod rozłożystym dębem