Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Bildoon pewno już wezwał jakiegoś Taprisjota. Z pewnością martwią się o niego - teraz, kiedy luk do Arbuza jest zamknięty. A w chichotransie będzie całkiem bezbronny. - Franiu! - zasyczał. - Zamknij to cholerne G'oko! Tuba wirtunelu rozbłysnęła nagłym światłem, przemknęła ponad łyżką, aby zajść go z drugiej strony. Klnąc na głos, McKie zwinął się w kłębek, zrobił przerzut w tył, wylądował na kolanach, podniósł się na nogi i szczupakiem przeleciał nad rączką łyżki, pod którą natychmiast dał nurka. Polująca na niego tuba wirtunelu odsunęła się na bok. Doszedł go niski pomruk, jak grzmot. Spojrzał w prawo, w lewo, za plecy. Po śmiercionośnym otworze nie było śladu. Usłyszał nagły, ostry trzask, dochodzący sponad niecki łyżki. Obsypał go migoczący deszcz zielonych iskier. Prześlizgnął się w bok, wydostał z kieszeni marynarki miotacz. Z otworu skokwłazu wydobywało się uzbrojone w bicz ramię Palenki. Podnosiło się właśnie w następnym ciosie przeciwko Kalebanowi. McKie skierował miotacz w stronę opadającego ramienia i wypalił. Obcięte ramię otarto się o krawędź łyżki, obsypując McKie'ego jeszcze jednym deszczem iskier. Otwór skokwłazu zniknął w mgnieniu oka. McKie pozostał w kuckach, gotowy do skoku, przed oczyma tańczył mu nadal obraz opadających w ciemności zielonych iskier. Wreszcie - wreszcie przypomniało mu się to, co usiłował sobie przypomnieć, od kiedy zobaczył doświadczenie Tuluka z kawałkiem stali. - G'oko usunięte. Głos Frani uderzył go w czoło, wydawało mu się, że przesiąka stamtąd w głąb, do ośrodków mózgowych. Do wszystkich piekielnych diabłów! Kaleban wydawał się taki słaby. McKie powoli podniósł się na nogi. Ramię Palenki, razem z biczem, pozostawało tam, gdzie upadło na podłogę, ale na razie je zignorował. Deszcz iskier! McKie poczuł oblewające go fale dziwnych emocji. Chwilami czuł się szczęśliwie wściekły, chwilami przyjemnie nasycony frustracją, słowa, zdania kłębiły mu się w głowie, jak diabelskie koła. Na wszystkich bękartów wszechświata! Deszcz iskier! Deszcz iskier! Wiedział, że musi się teraz trzymać tej myśli i walczyć o zachowanie przytomności umysłu w zalewającej go od Frani burzy emocji. Deszcz... Deszcz... Czy Frania już umiera? - Franiu? Kaleban pozostał bez słowa, chociaż nawał emanujących od niego emocji ustał. McKie zdawał sobie sprawę, że musi coś zapamiętać. Coś, co miało do czynienia z Tulukiem. Musi coś powiedzieć Tulukowi. Deszcz iskier! I wtedy przypomniało mu się: wzór, który identyfikuje twórcą! Deszcz iskier! Czuł się jak po wyczerpującym biegu, nerwy miał zszarpane i posiniaczone, umysł jak galaretę. Drżały w nim myśli. Wydawało mu się, że mózg mu się roztopi i wypłynie strumieniem kolorowego płynu. Wytryśnie z niego... deszczem... Deszczem... deszczem... ISKIER! - Franiu! - zawołał, tym razem głośniej. Szczególny rodzaj ciszy odbił się we wnętrzu Arbuza. Była to cisza wyzbyta z uczuć, jakby coś zostało zamknięte, usunięte. McKie'emu ciarki przeszły po skórze. - Powiedz coś, Franiu - powiedział jeszcze raz. - G'oko powoduje swoją nieobecność- powiedziała Kaleban. McKie'ego oblało poczucie winy, głębokie, pochłaniające go całkowicie poczucie winy. Było wokół niego, w nim, w każdej komórce ciała. Paskudne, grzeszne, wstrętne, brudne... Potrząsnął głową. Czemu miałby czuć się winny? Ach. Zrozumiał co się stało. To uczucie pochodziło z zewnątrz, od Frani! - Franiu - powiedział - rozumiem, że nie byłaś w stanie zapobiec temu atakowi. Za nic cię nie obwiniam. Doskonale cię rozumiem. - Niespodziewane łączniki - powiedziała Kaleban. - Przerozumiesz. - Rozumiem. - Przerozumiesz? Określenie intensywności wiedzy? Zdawania sobie sprawy! - Tak. Zdawania sobie sprawy. McKie znowu był spokojny, ale był to spokój wywołany utratą czegoś. Przypomniał sobie znowu, że ma coś niezwykle ważnego dla Tuluka. Deszcz iskier. Ale najpierw musi się upewnić, że ten szalony Pan Spechi znienacka nie wróci. - Franiu - powiedział - czy możesz zapobiec używaniu przez nich G'oka? - Ograniczanie, nie zapobieżenie - odpowiedziała Kaleban. - Czy to znaczy, że możesz ich zwolnić? - Wytłumacz zwolnić. - Och nie - jęknął McKie. Począł zastanawiać się, jak powiedzieć to samo w sposób kalebański. Jak Frania by to powiedziała? - Czy nastąpi... - pokręcił głową. - Następny atak będzie na krótkim, czy długim łączniku? - Seria ataków tutaj się kończy - powiedziała Kaleban. - Pytasz o trwanie w twoim zrozumieniu czasu. Przerozumiem to. Długa linia przez węzły ataku, w twoim rozumieniu czasu, równa się z bardziej intensywnym trwaniem. - Intensywnie trwanie - mruknął do siebie McKie. - Tak. Deszcz iskier, przypomniał sobie. Deszcz iskier. - Masz na myśli użycie G'oka przez Chea - powiedziała Kaleban. - Rozmieszczenie w tym miejscu się wydłuża. Cheo posuwa się dalej wzdłuż twojego toru. Przerozumiem intensywnie McKie'ego