Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Bokserzy wstali po omacku, zawiśli na linach i chwiejąc się stali w swoich narożnikach. Marynarz jęknął i zrobił pierwszy udręczony krok w stronę linii. Potem, po upływie zapierającej dech wieczności, następny. Żołnierz nadal stał w swoim narożniku, drżąc i słaniając się, bliski upadku. Potem jego noga zatoczyła żałosny łuk i rozległy się obłędne wrzaski — ponaglenia, zachęty, błagania, modlitwy, przekleństwa, które zlały się w jeden ostateczny ryk nieprawdopodobnego podniecenia, kiedy rywale posuwali się chwiej- nie cal po calu. Raptem żołnierz zatoczył się bezradnie i prawie że się poślizgnął, na co generała o mało nie trafiła apopleksja. A wtedy także marynarz zakołysał się jak pijany, admirał zaś na ten widok zaniknął oczy i z twarzą zlaną potem modlił się. Kiedy obaj bokserzy dotarli do linii i ponad linami frunęły na ring ręczniki, rozpętało się piekło, lecz dopiero gdy na ringu zakotłowało się od skaczących ludzi, walczący przestali wątpić, że to koniec mordobicia. I dopiero wtedy pozwolili sobie na zatracenie się w potwornym bólu, nie wiedząc, kto wygrał, a kto przegrał, czy to jawa, śmierć, sen czy życie - a tylko to, że dali z siebie wszystko. — Na brodę świętego Piotra! — wychrypiał z trudem arcyksiążę. Ubranie miał mokre od potu. — Co za walka! Struan, również spocony i wyczerpany, wydobył płaską butelkę i poczęstował sąsiada. Siergiejew chwycił ją i pociągnął głęboki łyk rumu. Struan napił się i podał butelkę admirałowi, ten zaś generałowi i tak wspólnie ją wypili. — Rany boskie! — wychrypiał Struan. — Rany boskie. ROZDZIAŁ DWUDZIESTY Słońce skryło się już za górami, lecz zatoka nadal kąpała się w złotym świetle. A Sam odjęła lornetkę od oczu i odbiegła zalękniona od zamaskowanego otworu w ogrodowym murze. Pomknęła wśród stosów kamieni i ziemi, z których wkrótce miał powstać prawdziwy ogród, i wbiegła przez drzwi do salonu. — Matko! Do brzegu zbliża się łódź Ojca — zawołała. — Oh-ko, jest bardzo zagniewany. Mei-mei przerwała zszywanie halek. - Przypływa z „Chińskiej" czy „Spokojnej Chmury"? — zapytała. - Ze „Spokojnej Chmury". Lepiej się strzeż. Mei-mei wyrwała jej lornetkę, wybiegła do ogrodu, stanęła przy malutkim zakratowanym okienku i przyjrzała się dokładnie przybrzeżnym falom. Skierowała lornetkę na Struana. Siedział na śródokręciu barkasu, na którego rufie powiewała bandera z Lwem i Smokiem. A Sam nie myliła się. Rzeczywiście był bardzo zły. Zamknęła i zaryglowała okiennice okienka do obserwacji i wróciła biegiem. — Posprzątaj to wszystko i na pewno dokładnie schowaj — poleciła, a kiedy A Sam niedbale zgarnęła balową suknię i halki, mocno uszczypnęła ją w policzek. — Nie pognieć ich, ty mląca ozorem dziwko! Kosztowały majątek. Lim Din! — wrzasnęła. - Biedny Ojciec prędko się wykąpie, dopilnuj porządnie ułożyć jego ubranie i o niczym nie zapomnij. Aha, jeżeli miła ci twoja skóra, to dopilnuj też, żeby kąpiel była gorąca. Połóż nowy kawałek perfumowanego mydła. - Tak, Matko. * I strzeż się. Wygląda na to, że gniew Ojca wyprzedza jego samego. * Oh-ko! * Właśnie, oh-ko! Radzę wam wszystko przygotować na jego przyjście, bo inaczej oboje oberwiecie. A jeżeli cokolwiek pokrzyżuje mi moje plany, to obojgu wsadzę palce w śruby i będę was tłukła, aż wam oczy wyjdą na wierzch! Uciekajcie! A Sam i Lim Din zemknęli. Mei-mei weszła do sypialni i upewniła się, że po sukni balowej nie zostało śladu. Poperfumowała się za uszami i odpowiednio nastroiła. Mój Boże, pomyślała. Nie chcę, żeby wieczorem był w złym humorze. Podminowany Struan kroczył do bramy w wysokim murze. Sięgnął do klamki, ale rozpromieniony Lim Din w pokłonach otworzył ją przed nim na oścież. — Piękny zachód słońca, heja, panie? — zagadnął. Struan odpowiedział mu ponurym mruknięciem. Lim Din zamknął drzwi w murze, pomknął do frontowych drzwi domu, a tam uśmiechnął się jeszcze szerzej i jeszcze niżej pokłonił. Struan odruchowo spojrzał na okrętowy barometr, który wisiał na ścianie w przedpokoju. Miał on kardanowe zawieszenie, a jego cienki, otoczony szkłem słupek rtęci wskazywał 757 milimetrów, czyli dobrą, ładną pogodę. Lim Din cicho zamknął drzwi, biegiem popędził przed Struanem korytarzem i otworzył drzwi do sypialni. Struan wszedł, kopniakiem zamknął drzwi i zaryglował je. Lim Din wzniósł oczy w górę. Kilka chwil potrzebował na uspokojenie się, a potem zniknął w kuchni. , - Ktoś oberwie — szepnął zalękniony do A Sam. — To pewne jak haracz i śmierć. * Nie przejmuj się naszym barbarzyńskim diabelskim Ojcem — odszepnęła A Sam. — Założę się o przyszłotygodniową wypłatę, że Matka w godzinę zamieni go w turkaweczkę. — Przyjmuję! W drzwiach stanęła Mei-mei. - A o czym to tak szepczecie, psie ochłapy, niewolnicy bez ojca i matki? — syknęła. * My tylko się modlimy, żeby Ojciec nie gniewał się na naszą biedną drogą piękną Matkę — odparła A Sam, mrugając oczami. * No to pośpiesz się, ty przypochlebna dziwko. Za każde gniewne słowo, które mi powie, uszczypnę cię! Struan stał na środku sypialni wpatrując się w dużą, brudną chustkę z węzełkami, którą wyjął z kieszeni. Piekło i szatani, co ja teraz zrobię?! — zadał sobie pytanie. Po walce odwiózł arcyksięcia do jego nowej kwatery na „Spokojnej Chmurze". Poczuł ulgę, kiedy Orłów powiedział mu na osobności, że nie miał najmniejszych kłopotów z przetrząśnięciem bagażu Rosjanina. * Ale nie było tam żadnych dokumentów — oznajmił. — Tylko mała kasetka, ale powiedziałeś, żeby niczego nie rozbijać, Tai-Panie, więc jej nie ruszałem. Miałem mnóstwo czasu, bo marynarze zajęli służących. * Dziękuję. Ani słowa o tym. * Bierzesz mnie za głupca?! — oburzył się dotknięty Orłow. — Przy okazji, pani Quance z pięciorgiem dzieci ulokowała się na mniejszym statku bazie. Powiedziałem jej, że Quance jest w Makau i że ma przyjechać jutro z południowym przypływem. Miałem niezłą przeprawę z uniknię- ciem jej przeklętych pytań. Wydobyłaby odpowiedź nawet z nieboszczyka. Struan zostawił Orłowa i poszedł do kajuty chłopców. Byli już czyści i mieli nowe ubrania. W dalszym ciągu opiekował.się nimi Mauss,którego się nie bali