Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. O, Joan! — Patrzył teraz na ciemną drogę za ich plecami. Podbiegła i zatrzymała się, oddychając trochę szybciej, ale zupełnie nie zmęczona. — Mam nadzieję, że nie bierze pan na serio tego, co mówi mój mąż o moim ojcu! — I ona śmiała się, wesoło, pogodnie, pełna rozsadzającej ją radości życia. — Skąd wiesz, że mówiłem o twoim ojcu? — Po tym, co powiedział dzisiaj przy lunchu, wiedziałam, że spotkawszy wujka Alexandra nie wytrzymasz i powiesz mu o wszystkim. — Zwróciła się do Gilburne’a: — Ojciec powiedział mu, że jego obrazy przypominają... — Och, mówiłem już o tym! Czy masz już dosyć biegania na dzisiaj? Cóż za zdumiewające upodobanie, które polega na miesiącach przygotowań i wyrzeczeń dla dziesięciu czy jedenastu sekund, podczas których trzeba poruszać się odrobinę szybciej niż kilka innych dziewczyn! — Żadne zwycięstwo nie trwa dłużej — Joan ujęła go pod ramię. — A tu przynajmniej będę wiedziała na pewno, że jestem pierwsza, druga albo trzecia. A ty do końca życia nie będziesz wiedział, czy robisz właśnie to, o czym marzysz, czy jesteś w stadium wypracowy- wania jakiejś omyłki, z której potem miesiącami będziesz się wycofywał, szukając drogi wyjścia. A może go prostu ja lubię wygrywać?! — Roześmiała się. — Czy idziecie panowie do nas? — Nie — Gilburne potrząsnął głową. — Twój ojciec nie wie jeszcze nic o przyjeździe pana Cottona i na pewno jest teraz zajęty. Zadzwonię do niego jutro rano. — Tak, siedzi w swojej jaskini —Nicholas wskazał ręką narożne okno domu, w którym zapaliło się światło. — Jeżeli story są zasunięte w dzień, to znaczy, że pracuje. Odsuwa je tylko po zmroku. Nie znosi światła dziennego. I taki człowiek chce mówić o malarstwie! — Nicholas! — powiedziała dziewczyna z pozorną ostrością, ale w głosie jej nie było gniewu. — Jeżeli panowie nie idą z nami, pożegnajmy się już. A jutro albo pojutrze musimy urządzić tego brydża. Może po lunchu w niedzielę, dobrze? Nie ćwiczę przez trzy godziny po południowym posiłku. Więc o ile by to panom dogadzało, a Nicholas nie ucieknie mi gdzieś w plener... Alex skłonił się. — Świetnie! — Gilburne skinął jej ręką. — Jutro zadzwonię do twojego ojca, a potem umówimy się. Myślę, że po lunchu w niedzielę. Dzień świąteczny na wsi jest przerażający, jeżeli się go czymś nie urozmaici. Dobranoc! Zawrócili ku domowi. Po chwili, kiedy oddalili się trochę, Joe powiedział: — Zdaje się, że pomiędzy teściem a zięciem nie kwitnie miłość rodzinna, która jest darem nieśmiertelnych bogów? — Stanowczo nie. Na szczęście rzadko się widują. Stara pani Elizabeth także nie darzyła Nicholasa sympatią. — A wydawałoby się na pierwszy rzut oka, że ten chłopiec musi być lubiany przez wszystkich. — Tak. Ja sam zresztą bardzo go lubię. Ale historia jego małżeństwa z Joan jest, jak by to powiedzieć... bardzo nowoczesna. Wzięli ślub trzy lata temu i zaskoczyło to wszystkich zupełnie. Joan pojechała do Londynu w odwiedziny do jednej ze swoich koleżanek, która była jej przyjaciółką na pensji, a obecnie jest młodą poetką. Stara pani nie widziała niczego niestosownego w tej wizycie, a zresztą Joan miała wtedy osiemnaście lat i była już dorosła, chociaż nikt nie przyjmował tego do wiadomości, może dlatego, że bieganie, bez względu na to, jak na nie spojrzeć, jest namiętnością typu szkolnego. A więc Joan pojechała do Londynu w sobotę rano, a w poniedziałek wieczorem wróciła mężatką. Nie przywiozła ze sobą męża. Przyjechała tylko po swoje osobiste rzeczy. Powiedziała spokojnie, że jej ukochany jest genialnym malarzem, że kocha go, a poza tym nie chce niczego od ojca i babki, jest pełnoletnia i mogą jej decyzję przyjąć jak chcą. Zresztą jest już mężatką. Na pytanie, jak długo zna swojego męża i dlaczego nie był w jej domu, odpowiedziała, że byłoby te dla niego bardzo trudne, bo znają się od soboty, więc musiałby chyba przewidzieć, że ją chce poznać. Ojciec i babka pomyśleli w pierwszej chwili, że to żart. Ale przestali tak myśleć, kiedy pokazała im świadectwo ślubu i stwierdziła, że nazywa się Joan Robinson. Wtedy babka wpadła w rozpacz i rozgniewała się strasznie A proszę mi wierzyć, że gniew starej pani Elizabetr naprawdę był straszny dla człowieka, który miał mi stawić czoło. Ale trafiła na swoją własną krew. Byłem przy tym. Elizabeth siedziała przykuta do swojego fotela na kółkach i ziała ogniem jak forteca, a Joan stała przed nią bardzo blada, ale bardzo spokojna, a kiedy babka przestawała na chwilę mówić, żeby nabrać oddechu, dziewczyna powtarzała w kółko, że go kocha i jest jego żoną. Irving stał z boku i nie wiedział, jak się zachować, bo wszystko to, co mógłby powiedzieć i pomyśleć w ciągu godziny, jego matka wypowiada w pól minuty. Wreszcie Joan zakręciła się na pięcie i bez słowa odeszła. Zaraz potem odjechała. — A jak się to skończyło? — Koniec był taki, że wszystkie prognozy babki okazały się mylne. Joan i Nicholas kochają się jak gołąbki od trzech lat i jedno żyć nie może bez drugiego, chociaż mają tak różne zainteresowania. A co jest najcharakterystyczniejsze dla babki Ecclestone, to fakt, że gdy wyczerpała wszystkie możliwości rozbicia tego małżeństwa, przeprowadziła wnikliwy wywiad (do którego zapędziła zresztą mnie!) i zorganizowała w niewidzialny sposób karierę Nicholasa. Jest on w opinii wielu krytyków bardzo zdolnym malarzem. Ale wie pan przecież, jak wielu zdolnych przymiera głodem na poddaszach. Nie wystarczy umieć, ludzie muszą się o tym dowiedzieć, i to z miarodajnych ust. Fortuna Ecclestone’ów została użyta tak dyskretnie, że ani Joan, ani Nicholas nie mają o tym pojęcia. Nawet Irving nie zdaje sobie z tego sprawy. W każdym razie w krótkim czasie Nicholas Robinson zebrał sporo doskonałych recenzji, jedna z czołowych galerii zaproponowała mu urządzenie wystawy jego płócien, a dochody tego młodego człowieka wzrosły w ciągu roku chyba tysiąckrotnie. Ponieważ sam brałem udział w tej akcji, muszę panu powiedzieć, że nauczyłem się niejednego, jeżeli chodzi o krytykę i kreowanie przez nią nowych talentów. Nie wiadomo, czy śmiać się, czy płakać, kiedy się widzi, jakie kryteria tkwią na dnie tych spraw i jak mało mają one wspólnego z tym, co myśli publiczność. Ale publiczność jest po to, żeby ją wprowadzać w błąd, i zdaje się, że sama tego pragnie