Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Siostro, siostro — roześmiał się Dubonnet. — On jest naprawdę bardzo pokornym człowiekiem, który chce nam pomóc. — I co proponuje? — spytała Augustyna. — Że przybędzie jutro ze swoimi wiernymi i odprawi mszę w naszym kościele. 12 października 1976 Droga Gabrielo, Mam czas tylko na krótki liścik. Za godzinę mam próbę z chórem i z wiernymi. Dziś po południu przyjeżdżają do nas protestanci, żeby się modlić w naszym kościele (według ich obrządku). Podobno dzięki temu nasi ludzie nie będą już umierali od „gorączki". Czy możesz uwierzyć w coś takiego ? Chociaż nie przyznałabym się do tego przed nimi, sądzę, Że modlimy się do tego samego Boga. Dubonnet twierdzi, że nikt z nich nie umarł. Czy to dlatego, że ich nawróceni są bardziej pruderyjni niż nasi? Kto wie? W każdym razie będą tutaj za dwie godziny i chcę być pewna, że im pokażemy, że przynajmniej potrafimy śpiewać. Nawet to będzie dosyć trudne, ponieważ część bębniarzy i większość chóru nie żyją. 176 Cóż to był za dzień, Siostrzyczko moja. Po południu do kościoła przyszli ludzie, którzy nie byli w nim od miesięcy. Ciekawi byli, co też ci protestanci zrobią. O czternastej, godzinie ustalonej na spotkanie, my katolicy, wszyscy byliśmy już zgromadzeni. Czekaliśmy. Po półgodzinie wciąż nie było protes- tantów. Czekaliśmy godzinę. Do tej pory większość dzieci płakała i biegała, mimo napomnień i wysiłków ich mam, żeby utrzymać je w spokoju. Augustyna posadziła sobie dwójkę maluchów na kolanach, a ja powstrzymałam brzdąca, który próbował wejść na ołtarz. Wiesz, jak trudno jest dzieciom zachowywać się grzecznie w kościele, szczególnie w środku dnia, kiedy cały budynek jest jak piec. Byłam zirytowana tym lekceważącym nas opóźnieniem. Zahaczyłam, że ojciec Dubonnet wychyla się przez portal frontowy i wypatruje. Kazałam chórowi jeszcze raz zaśpiewać na próbę i podeszłam do ojca. Wciąż nie było gości. Spojrzał na mnie z tym pół uśmiechem, pół grymasem, który czasem przybiera. Twój chór brzmi trochę delikatnie; rzec by można słabowicie. Ty też byłbyś słaby, ojcze, gdybyś przeszedł przez to co oni —r odparowałam. Naprawdę! Czasami jesteśmy tacy dokuczliwi. Co za pora na krytykę, gdy wszyscy staramy się jak najlepiej. Ale nie przestał. Ty też wiele przeszłaś, ale nie widać, żebyś była słaba, siostro — powiedział i roześmiał się. Byłam gotowa odgryźć mu głowę, ale jak na niego spojrzałam, nie mogłam się powstrzymać; też musiałam się roześmiać. Spytałam, czy nie uważa, że protestanci mogli się rozmyślić. Odpowiedział, że nie, że praw- dopodobnie wykorzystali więcej czasu, żeby „przyodziać duchową zbroję, zanim rzucą siostrom wyzwanie!" Nagle, w oddali, usłyszeliśmy śpiew. Po chwili wszyscy nasi ludzie wylegli z kościoła, żeby przyjrzeć się długiej procesji protestantów, śpiewających i powiewających trzymanymi nad głowami liśćmi palmowymi i książkami. Wydawać by się mogło, że skoro się spóźnili, przyjdą prosto do kościoła. Ale nie, przeparadowali przez całą misję, a ich okazały orszak wił się pomiędzy budynkami, okrążył kościół i w końcu wkroczył do środka, pośród naszych katolickich wiernych, którzy stali Z szeroko otwartymi ustami. Zajęli część kościoła najbliższą ołtarza. Ich pastor stanął rozpromieniony za pulpitem, zwracając się w naszą stronę. Wraz z Dubonnetem obserwowaliśmy to wszystko stojąc w drzwiach. Jak tylko rozmowy zmieniły się w szepty i ludzie zajęli wygodniejsze pozycje w ławkach, żeby mogli lepiej widzieć, kaznodzieja zaintonował chóralny śpiew psalmów i hymnów. Słowa byty nam wszystkim znane, a melodie afrykańskie, więc my, katolicy, przyłączyliśmy się, a nasz bębniarz podjął rytm. Przez dwadzieścia minut wszyscy razem śpiewali i kołysali się, Z siłą, która wstrząsała posadami. Śpiew zakończył się, gdy kaznodzieja uniósł przed sobą Biblię i dał znak ręką, żeby wszyscy usiedli. I przystąpił do 12-Ebola 177 wygłaszania własnych komentarzy, co trwało ponad godzinę