Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Idąc do ciebie, Antoni wiedział, że jeśli odniesie sukces, pokocha ciebie. Świetlana milczała. Wydawało mi się, że jej policzki z lekka się zaróżowiły, ale możliwe, że wywołał to wdzierający się do samochodu wiatr. —I co z tego? —Czy ty wiesz co to jest? Być skazanym na miłość? —A czy nie jest tak zawsze? — Świetlana zadrżała z niezadowolenia. — Kiedy ludzie się kochają, kiedy znajdują się pośród tysięcy, milionów... Przecież to zawsze — Przeznaczenie! I znowu wyczułem w niej tę, już zaczynającą znikać, bezgranicznie naiwną dziewczynę, która nienawidzić potrafiła — tylko siebie samą... —Nie. Swieta, słyszałaś o takiej analogii... miłość — to kwiatek? —Tak. —Kwiatek można wyhodować, Swieta. Albo kupić. Albo go nam podarują- —Antoni — kupił? —Nie — powiedziałem, chyba zbyt ostro... — Otrzymał w prezencie. Od losu. —I co z tego? Jeśli to miłość? —Swieta, cięte kwiaty są piękne. Ale krótko żyją. One już umierają, kiedy je nawet pieczołowicie wstawiamy w kryształowy wazon ze świeżą wodą. —On boi się mnie kochać — w zamyśleniu powiedziała Swietłana. — Tak? A ja się nie bałam -— ponieważ nie wiedziałam o tym... Podjechałem już do domu, lawirując między zaparkowanymi samochodami. Były to w większości żiguli i moskwicze. To nie jest luksusowa dzielnica. —Po co ja ci to wszystko powiedziałam? — spytała Swietłana. — Dlaczego domagałam się odpowiedzi? I skąd znasz odpowiedzi, Olgo? Tylko dlatego, że masz czterysta czterdzieści trzy lata? Zadrżałem, usłyszawszy liczbę. Tak, bogate doświadczenie życiowe. Bardzo bogate. W następnym roku Olga będzie obchodziła szczególny jubileusz. Chciałbym mieć nadzieję, że moje ciało, choćby tylko w jednej czwartej tek pięknego wieku, zachowa tak świetną formę. —Chodźmy. Samochód zostawiłem bez żadnej opieki. Wszystko jedno, żadnemu człowiekowi do głowy nie przyjdzie go ukraść — zaklęcia ochronne są pewniejsze od jakiejkolwiek sygnalizacji. Milcząc weszliśmy ze Świetlaną do jej mieszkania. Coś tu się zmieniło. Świetlana odeszła z pracy, ale jej stypendium i „dodatek za przenosiny", wypłacane każdemu Innemu przy inicjacji, wielokrotnie przekraczały jej lekarskie pobory. Zmieniła telewizor... nie wiem tylko, kiedy znajduje czas, aby go oglądać. Wspaniały, szerokoekranowy, zbyt duży jak na jej mieszkanie. Zabawnie było patrzeć na tę nieoczekiwanie obudzoną skłonność do wygodnego życia. Na początku zjawia się u wszystkich, pewnie jako reakcja obronna. Kiedy świat dookoła się rozpada, kiedy dawne lęki i strachy znikają, na ich miejsce pojawiają się inne, jeszcze bardziej niezrozumiale i żałosne. Każdy zaczyna realizować jakieś marzenia z poprzedniego życia, jeszcze niedawno zupełnie nierealne. Jeden hula po restauracjach, drugi kupuje drogi samochód, inny nosi odzież tylko „haute-couture". Trwa to zazwyczaj niezbyt długo. Nawet nie dlatego, że w Patrolu nie zostanie się milionerem. Same potrzeby, jeszcze wczoraj będące tak nieodzownymi, zaczynają obumierać, odchodzić w przeszłość. Na zawsze. —Olga? Świetlana patrzyła mi w oczy. Westchnąłem, zbierając siły w sobie: —Nie jestem Olgą. Milczenie. —Nie... mogłem powiedzieć ci wcześniej. Tylko tutaj. Twoje mieszkanie jest zabezpieczone przed obserwacją tych z Ciemności. —„Nie mogłem"? Przejrzała od razu. —Nie mogłem — powtórzyłem. — To tylko ciało Olgi. —Antoni? Skinąłem. Jak my głupio teraz wyglądamy! Dobrze jednak, że Świetlana przywykła już do różnych niespodzianek. Od razu uwierzyła. — Łobuz! Powiedziała to z taką intonacją, która lepiej pasowałaby do arystokratki Olgi. I policzek, który otrzymałem, nie odbiegał od zwyczajów tej sfery. Nie bolało, ale było mi wstyd. —Za co? — spytałem. —Za to, że podsłuchiwałeś cudzą rozmowę! — wypaliła Świetlana. Odpowiedziała w pośpiechu, ale zrozumiałem. Uniosła raz jeszcze rękę, a ja, łamiąc chrześcijańskie przykazanie, uchyliłem się od drugiego policzka. —Swieta, obiecałem uważać na to ciało! — Aleja nie! Świetlana głęboko oddychała, zagryzła wargi, oczy jej płonęły. W takiej złości jej jeszcze nie widziałem, i nawet nie podejrzewałem, że taka jest w ogóle możliwa. Ale co ją tak rozłościło? —A więc boisz się kochać cięte kwiaty? — Swietłana powoli napierała na mnie. —To dlatego? W końcu zrozumiałem. Nie od razu, co prawda. —Wynoś się! Wynoś się stąd! Cofałem się i już oparłem się plecami o drzwi. Ale nie zdążyłem się zatrzymać, kiedy zatrzymała się Swietłana. Kiwając głową, wypaliła: —I zostań w tym ciele! Lepiej do ciebie pasuje... żaden z ciebie facet, szmata! Milczałem. Milczałem, ponieważ widziałem już, jak wszystko dalej się potoczy, jak będzie wyglądała cała przyszłość. Widziałem, jak rozplątują się przed nami linie prawdopodobieństw, jak tka swoje drogi kpiący los. I kiedy Swietłana zapłakała, w jednej chwili tracąc swój bojowy nastrój, i zasłoniła twarz rękoma, i kiedy objąłem ją, a ona od razu rozełkała się na moim ramieniu, wewnątrz mnie było pusto i zimno. Przenikliwie zimno, jakbym znowu stał na zaśnieżonym dachu, w porywach mroźnego wiatru. Swietłana jest jeszcze człowiekiem. Jeszcze wielu rzeczy nie rozumie, nie pojmuje dokąd prowadzi droga, po której sądzone nam pójść. I tym bardziej nie widzi, że ta droga rozwidla się i rozchodzi w różnych kierunkach. Miłość to szczęście, ale tylko wtedy, kiedy wierzysz, że będzie wieczna. I nawet jeśli za każdym razem okaże się to kłamstwem, jedynie taka wiara daje miłości siłę i radość. A Swietłana chlipała na moim ramieniu. Wiele wiedzy — wiele smutków. Chciałbym nie znać nadchodzącej przyszłości! Nie znać — i kochać, nie patrząc w przyszłość, jak zwykły, śmiertelny człowiek. ...Ale mimo wszystko szkoda, że nie jestem teraz w swoim ciele. Gdyby ktoś nas obserwował, mogłoby mu się wydawać, że dwie nierozłączne przyjaciółki zdecydowały się spędzić spokojny wieczór przed telewizorem, nad herbatą z konfiturami, z butelką wytrawnego wina i rozmowami o trzech wiecznych tematach: chłopy — bydlęta, nosić — nie mam co, a najważniejsze —jak się odchudzić. —Ty naprawdę lubisz bułki? — ze zdziwieniem spytała Świetlana. —Lubię. Z masłem i konfiturami — rzekłem pochmurnie