Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Dan szedł w ślad za Murą bezmyślnie, wierzył tylko, że steward wie, co robi i prędzej czy później doprowadzi ich do drzwi labiryntu. Tymczasem młody Branżowiec sapał i dyszał, jakby przebiegł co najmniej pięć kilometrów, chociaż szli spokojnie równym krokiem, do którego przyzwyczajono ich w Syndykacie. – A ile w ogóle kilometrów musimy przejść? – zapytał podniesionym głosem Kosti. Odpowiedział mu śmiech więźnia. – A co to za różnica, bracie? I tak nie ma stąd wyjścia, bo rozwaliliście tę dźwignię. Czy Rigeliańczyk naprawdę w to wierzył? Jeśli tak, to dlaczego nie był przerażony? A może należał do tej rasy, która nie zauważa szczególnej różnicy między życiem a śmiercią? Nagle rozległ się zdumiony okrzyk Mury i w sekundę później Dan omal nie przewrócił się wpadając na stewarda. Ali i dwóch pozostałych zaplątało się we własne pasy. Według Dana istniało tylko jedno wyjaśnienie tego niespodziewanego przystanku – Mura musiał popełnić błąd w obliczeniach i skręcili w nieodpowiedni korytarz. Są zgubieni! – To gdzie teraz jesteśmy? – zapytał Kosti. – Zgubiliśmy drogę – zaśmiał się skrzekliwie Rigeliańczyk. Dan dotknął dłonią ściany i stwierdził, że nie była to już gładka powierzchnia skonstruowana przez Przodków, ale chropowata skała. A więc dotarli do jaskini! Mura potwierdził odkrycie młodszego kolegi. – To jest już skała– koniec labiryntu. – Ale gdzie tu jest wyjście? – upierał się Kosti. – Zamknięte! Zamknięte jednym pociągnięciem dźwigni! – odpowiedział mu więzień. – Wszystkie wyjścia są – były – sterowane przez instalację. – Jeżeli tak – Ali podniósł głos po raz pierwszy od czasu, gdy zaczął tę wędrówkę – to co się działo, gdy wyłączaliście maszynę? Czy musieliście czekać w ciemnościach, aż ponownie się włączy? Nie było odpowiedzi. Po paru sekundach Dan usłyszał szamotaninę i dziwne odgłosy, jakby ktoś się dławił, po czym rozległ się chrapliwy głos Kostiego: – Kiedy ktoś zadaje ci pytania, ty żmijo, to masz odpowiadać, rozumiesz? Inaczej z tobą porozmawiam, jeśli będziesz milczał. Co się działo, kiedy przedtem wyłączaliście tę maszynę? Jeszcze trochę odgłosów szamotaniny dobiegło do uszu Dana, a potem odpowiedź Rigeliańczyka: – Siedzieliśmy tu, dopóki się znowu nie włączyła. To zdarzało się bardzo rzadko. – Wtedy, gdy myszkowała tu Inspekcja, wyłączaliście instalację na parę dni – poprawił go Dan. – Ale wtedy nie doszliśmy aż tak daleko – odrzekł więzień cokolwiek za szybko. – Ktoś przecież musiał tu pozostać, żeby to wszystko znowu włączyć, gdy nadszedł czas – zauważył Ali. – Jeżeli drzwi były zamknięte, nikt nie mógł stąd ani wyjść, ani dostać się do środka. – Nie jestem inżynierem, nie znam się na takich sprawach – Rigeliańczyk stracił dawną pewność siebie. – Ależ oczywiście, jesteś tylko jednym z najbliższych współpracowników Richa. Jeśli jest stąd jakieś wyjście, to ty na pewno o nim wiesz – odezwał się Kosti. – A może twój flet pomoże? – zapytał Dan Murę, który od dłuższego czasu milczał. – Właśnie próbowałem – padła odpowiedź. – Nie działa, co? No, dosyć tego, ty żmijo. Gadaj! – Usłyszeli szamotaninę, po czym Ali zaproponował: – Jeżeli to jest skała, i jest to bez wątpienia to miejsce, o które nam chodzi, to dlaczego nie mielibyśmy użyć miotacza? Oczywiście! Przeciąć ścianą! Ręka Dana spoczęła na kaburze. Miotacz przedarłby się przez litą skałę szybciej niż przez zbudowane przez Przodków mury. Pomysł spodobał się również Kostiemu, ponieważ hałas wywołany jego perswazją ustał. – Trzeba jedynie wybrać odpowiedni punkt – kontynuował Ali. – Tylko gdzie jest przejście… – W tym zapewne momencie pomoże nam ten typek, nieprawdaż? – warknął w stronę więźnia mechanik. Odpowiedzią było coś w rodzaju jęku, który Kosti najwidoczniej uznał za wyrażenie zgody, ponieważ przesunął się do przodu popychając przed sobą Rigeliańczyka. – Dokładnie tutaj, co? Lepiej, żebyś miał rację, chłoptasiu; lepiej byłoby dla ciebie, żebyś miał rację! Dan omal nie upadł, gdy mechanik pchnął więźnia w jego stronę. Ustawił go przy ścianie i czekał wraz z innymi. – Czy to ty, Frank? Cofnij się, bracie! Wszyscy do tyłu! – Kolejne ciało znalazło oparcie w Danie, po czym wszyscy trzej przesunęli się w tył. – Uważaj na podmuch, głupcze! – zawołał Ali. – Zrób najpierw niskie zasilanie i sprawdź, jak to działa! Kosti zaśmiał się. – Sprzątałem już pokłady naszych statków, mój drogi, kiedy ty dopiero uczyłeś się chodzić! Pozwól staremu człowiekowi pokazać co potrafi. No to do dzieła! – W tym momencie jaskrawy płomień oślepił ich wszystkich. Dan przysłoniwszy ręką oczy przypatrywał się, jak rdzeń tego blasku obejmuje kamień, który staje się najpierw czerwony, a potem biały, by następnie spłynąć w postaci rozżarzonych kropel na podłogę. Podmuchy gorącego powietrza uderzyły w stojących wokół ludzi, toteż zmuszeni byli cofnąć się jeszcze bardziej. Tylko jedna potężna postać nie zmieniła pozycji: Kosti wytrwale mierzył miotaczem w skałę i tylko od czasu do czasu pochylał się pod wpływem siły odrzutu. Miał zasuniętą osłonę hauby, ale i tak Dan zastanawiał się, jak mechanik mógł wytrzymać ten skwar. Znosił cierpliwie znacznie więcej, niż przeciętny człowiek mógł wytrzymać. Udało mu się jednak skoncentrować płomień w jednym punkcie i wyrwa w murze powiększała się w miarę, jak spływał w dół stopiony kamień. Ostry zapach dymu zaczął ich gryźć w gardła i powodował suchy kaszel. Łzy spływały im po policzkach. Kosti natomiast cały czas nie zmieniał pozycji, jakby był ulepiony z innej gliny niż pozostali Branżowcy. – Karl! – wrzasnął nagle Ali. – Uważaj! Przestań! Rozległ się huk. Potężny fragment skały osunął się na podłogę. Mechanik cofnął się w ostatniej chwili i to tylko o kilka kroków, zachowując jedynie minimum bezpieczeństwa. Lewą ręką uderzył kilkakrotnie w tlące się bryczesy, lecz mimo tego manewru jego prawa ręka nie drgnęła ani o centymetr i płomień nieprzerwanie wbijał się w to samo miejsce