Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zwłaszcza wieczorami, po kolacji, gdy umyty szedł do łóżka. Bywało, że do późna w nocy, z wypiekami na twarzy śledził przygody książkowych bohaterów. I żywo protestował przeciwko wyłączaniu światła. Bo rodzice nie pozwalali mu czytać dłużej niż do dziesiątej wieczorem. Lecz nie tylko stan zdrowia mamy martwił Jurka i odbierał apetyt, powiedzmy to od razu. Obecność mamy w szpitalu skomplikowała przy okazji wiele wcześniejszych rodzinnych planów. Na przykład Jurek musiał pożegnać się z wyjazdem w Bieszczady. Odwołano też wizytę wujostwa ze Szczecina. Pod znakiem zapytania pozostała wycieczka na Mazury. Mieli tam jechać we trójkę na przełomie lipca i sierpnia. W ogóle nastąpiła domowa rewolucja, której następstw nie można było do końca przewidzieć. Cóż więc dziwnego, że żałował tak dobrze zapowiadających się wakacji. Wyglądało bowiem na to, iż spędzi je w bloku i na podwórku. Na tatę nie mógł za bardzo liczyć. Zbyt był zajęty swoją pracą zawodową, prowadzeniem gospodarstwa domowego i codziennymi odwiedzinami w szpitalu. Rzecz jasna Jurek tacie w miarę swoich możliwości pomagał. I również jeździł do szpitala. Jednak od czasu do czasu tylko, gdyż niechętnie wpuszczano tam dzieci. I wówczas to z Piaskowic przyszedł wspaniały list. Babcia Maria w imieniu swoim i dziadka zapraszała Jurka do siebie. Na całe lato! A dziadek Konstanty zapowiadał tyle atrakcji, że gdyby choć połowa z nich miała się ziścić, to i tak mógłby obdzielać nimi przynajmniej tuzin chłopaków przez cały okrągły rok! Krótko mówiąc – radość. 13 Pomysł ten bardzo spodobał się tacie. A i mama, gdy dowiedziała się w czym rzecz, nie miała nic przeciwko temu. Zaraz wysłano telegram potwierdzający przyjazd Jurka. Nim Jurek się obejrzał, już był u dziadków! W podnieceniu nawet nie zauważył, jak szybko minęły ostatnie dwa dni. Gorączkowe pakowanie plecaka, pożegnania z pozostającymi w mieście kolegami z mamą, której obiecał często pisywać listy – wszystko to pamiętał jak przez mgłę. Jakże dawno nie był nad morzem! Ledwo rozpoznawał okolicę: sosnowo-jodłowy las, ciągnący się od pierwszych zabudowań Piaskowic do wydm, dębową aleję, rozległe łąki, niewielkie jeziorko z drugiej strony osady. Ostatnio biegał po tych terenach przeszło dwa lata temu, gdy przyjechał z rodzicami na czterdziestopięciolecie małżeństwa dziadków. Ale wtedy była późna jesień, padały deszcze. Niewiele zobaczył. A i wracać musieli szybko. Mama miała tylko trzy dni wolnego. Dziadkowie obiecali wówczas zaprosić Jurka przy okazji na dłużej. Obiecali i słowa dotrzymali. Ani bowiem dziadek, ani babcia Jurka nie zwykli rzucać słów na wiatr. Pomijając już fakt, że wnuk bardzo był bliski ich sercom. Zaraz następnego dnia po przyjeździe dziadek Konstanty zabrał Jurka na przystań rybacką. Przy drewnianej kei kołysały się rzędy żółtych łodzi. Zaprzyjaźnieni z dziadkiem rybacy szykowali się właśnie do wyjścia w morze. – Ho, ho. ho! – zadudnił wesoło tubalnym głosem jeden z nich. Jak się później okazało, pan Brzetysław, bliski sąsiad dziadków. – Ten młody kawaler z dumnie podniesionym czołem to pański wnuk? Idę o zakład o starego halibuta, że ma ochotę popłynąć z nami! Może nie? Śmiejące się oczy Jurka mówiły same za siebie. Dziadek pomógł mu wskoczyć do łodzi, oddał cumę. Zawarczał, krztusząc się. włączony silnik. I od tego czasu Jurek wielokrotnie wypływał ze znajomymi dziadka rozstawiać lub zbierać sieci. Przede wszystkim z panem Brzetysławem. który traktował go poważnie, niczym partnera równego sobie. Bardzo mu to imponowało. Nie były to długie rejsy, bo i rybackie łodzie nie były duże. Lecz i nie były znów takie małe. W sam raz do przybrzeżnych połowów. Łowiono tam głównie flądry, płynąc od kilkudziesięciu do kilkuset metrów równolegle wzdłuż morskiego brzegu. Jurek bardzo polubił rybackie wyprawy. Zrywał się skoro świt z łóżka, wypijał półlitrowy kubek mleka i pędził na przystań. Późnym rankiem, gdy słońce już stało wysoko, wracał do dziadków przesiąknięty solą i oblepiony rybimi łuskami. Czuł się wtedy prawdziwym rybakiem. A babcia Maria, czekając z przygotowanym solidnym śniadaniem, przytulała wnuka mocno, mówiąc: „Mój mały mężczyzna!” Jednak lato tego roku było na ogół zimne i sztormowe. Łodzie mogły opuszczać przystań nie częściej niż co drugi, trzeci dzień