Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. I przed nimi rośnie coraz wyraźniejszy kształt kutra. Z trzaskiem otarli się o burtę „Bosmana”. Stefek zakręcił sterem, obrócił na wodę, wybiegł ze sterówki, podawał im dłonie, wciągał na pokład. Emil sam wilczym skokiem przesadził barierę. Biegł do motoru. Pozostali z trudem cumowali-łódź. Kierownik tutaj dopiero, na szerokiej płaszczyźnie wystawionej na wiatr, zrozumiał, że się przedtem nie mylił. Tak, coś takiego przeżył wtedy w Brasławskiem... Wiatr oto zmieniał ustawicznie kierunek, uderzał to z prawej strony, to z lewej, kręcił szaleńczym kołem. Wir powietrzny! Najstraszniejsza z nawałnic na wodzie. Najczęściej przychodzi właśnie późną jesienią... Kuter ledwo utrzymywał kierunek. Gnali całą siłą do przodu. Fala przewalała się przez wysokie burty. Do Durejki przysunął się Stefek. Dotknął ramienia sternika, oczyma wskazując na ster. Emil zrozumiał. Odsunął się na bok; przekazał koło sterowe Stefkowi. Ze zdumieniem patrzył na „durnego”. Skąd on się na tym zna? Jak potrafił zapuścić motor? Wszyscy poza Stefkiem zgromadzili się na dziobie, wypatrywali na piętrzącej się wodzie jakichś śladów szalonej brygady. Kolczak aż zwisał nad balustradą, tak się wychylał do przodu, tak starał się przebić wzrokiem mgliste powietrze. Jermolonek z otwartymi ustami ciągle patrzył na Lodźkę. Ona nie zwracała na niego żadnej uwagi. XXV Woda kotłowała się nieustannie, jakby ktoś pod nią rozniecił olbrzymi ogień. Mrok stał ciągle nad światem, nasiąkły wilgocią, przejmujący do szpiku. Widzialność była słaba. Oczy z trudem przebijały przesłonę. Durejko wraz z kierownikiem podeszli do budki sterniczej. Stefek uparcie stał za kołem, zręcznie prowadził kuter w masie przelewającej się z szumem wody. Odwrócił się, zakrzyknął do ucha Emilowi: - Czarna Buchta? Durejko skinął głową. Parli prosto przed siebie. Wokoło jakieś biesy tańczyły nadal swój opętańczy taniec. Wokoło ciemna, straszliwa roztocz jeziora. Gdzie szukać brygady? Dokąd ich zniosła wichura? Czy w ogóle jeszcze żyją? Niepewność kamieniem leżała na wszystkich sercach. Oczy uporczywie pokonywały mrok, szukały, szukały... Na pierwszą łódź natknęli się całkiem niespodzianie. Dwaj ludzie, heroicznie walczący z falą, wynurzyli się nagle z tumanu powstałego z rozbijanych wiatrem kropli wody... Sytuacja była groźna. W pewnej chwili łódź omal nie roztrzaskała się o kuter, omal nie utonęli Kulawik i Pajka. Leon z małpią wprost zręcznością przy trzecim nawrocie kutra uchwycił wreszcie linę rzuconą przez starego rybaka. Wespół z Kolczakiem przyciągnęli na niej łódź. Po wygramoleniu się Mazurów na pokład natychmiast zluzowali linkę, aby uchronić łódź od rozbicia czy wywrócenia. Kulawik był spokojny, opanowany jak zwykle. Zaraz wyciągnął z kieszeni swą fajkę, poprosił o tytoń, bo jego cały zapas był mokry. Kolczak podał mu papierosy. Stary wykruszył tytoń z bibułki, nabił nim lulkę. Z rozkoszą zaciągnął się dymem. Milcząco popatrzył po obecnych i zaraz przeniósł oczy na jezioro wypatrując towarzyszy. Pajka w jakimś nerwowym ataku szczękał zębami. Nie miał tyle hartu co stary przyjaciel. - Gdzie tamci? - Jan starał się przekrzyczeć szum wiatru. Kulawik wskazywał dłonią przypuszczalny kierunek. Durejko, który zastąpił teraz Stefka, zmienił kurs. Szli bardziej na lewo. W serce wszystkich wstąpiła nadzieja. Jeżeli jedna łódź potrafiła się uratować, a nawet utrzymać na wodzie, jeżeli ci dwaj przemogli falę i nie dopuścili do wywrócenia, to może i pozostali ocaleją równie szczęśliwie? Kolczak, blady jak kreda, stał u samego dziobu, wypatrując bez chwili przerwy. Na moment tylko oderwał wzrok od wody, by zapytać Kulawika, który stanął tuż przy nim: - Chechła gdzie może być? Stary spojrzał na niego uważnie. Może zrozumiał. Zamyślił się, wzruszył ramionami. - Kto go wie, jeżeli wyjechał, to po nas. Kolczak zagryzł wargi. Zaczęło się jakby przejaśniać. Ściana mgły zdawała się przerzedzać z każdą chwilą. Kulawik nachylił się do Kolczaka. - Zaraz przejdzie... Już poszła dalej, minęła nas. Pionowa chmura przesuwała się powoli na północny zachód. Od południa rozjaśniało się coraz bardziej. Fala zaprzestała kołowania ż wichrem w takt piekielnego walca. Biła mocno w jednym kierunku. Wir przesunął się dalej. Wiatr dął wciąż, ale równy już teraz. Nad kutrem, piszcząc przeraźliwie, przeleciała zbłąkana mewa. Zniknęła we mgle, kłębiącej się teraz za nimi. Jeszcze chwila i roztoczyła się panorama jeziora. Ukazały się bliżej i dalej kontury wysp i brzegów. Na dziobie kutra kilka par oczu wypatrywało zagubionych. Pusto było dokoła. Wzrok patrzących chmurniał, twarze posępniały. Kulawik wyciągnął ramię. - Tam! Najstarszy, a wzrok miał najbardziej bystry.. Kuter sunął prosto ku czerniejącemu punktowi. Jeszcze nie można było rozeznać dokładnie. Ludzie na pokładzie wychylali się coraz niespokojniej do przodu... Już było widać. Na fali podskakiwała wywrócona do góry dnem łódź. Obok niej czerniała jakaś głowa. Człowiek musiał dojrzeć lub usłyszeć kuter, bo machał ręką w ich stronę. Jeden tylko. Drugi więc musiał utonąć... Na kutrze zapadło pełne wyczekiwania milczenie. Już blisko, coraz bliżej. I nagle - westchnienie ulgi