Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Cóż za zabawna, śmieszna scena! Stary Charlie siedział przygarbiony w fotelu i czuł się tak przypadkowy i niewzruszony jak pozostałość lodowca. Jestem tu przypadkiem, ale nigdy się nie poruszam. Nie wyłączał telewizora. Widownia znowu wybuchnęła śmiechem. Nagrane czy na żywo? Po osiemdziesięciu latach oglądania telewizji Charlie nie umiał już tego odgadnąć. To nie znaczy, że nagrany śmiech stał się bardziej rzeczywisty: to raczej prawdziwy śmiech zmienił się w taki blaszany i sztuczny. Jak gdyby był nastawiony, żeby wybuchnąć akurat teraz, nieważne, co się stanie, a biedni aktorzy starają się, żeby wykonać swoje gagi w odpowiedniej chwili, ale zawsze robią to odrobinę za wcześnie lub za późno. - Już późno - powiedział telewizor. Charlie ocknął się, lekko zdziwiony, że program się zmienił. Teraz była to demonstracja wygodnej elektrycznej pompki do piersi, pozwalającej magazynować mleko matki na chwile, kiedy nie może być przy dziecku. - Już późno. - Cześć, Jock - mruknął Charlie. - Nie zasypiaj znowu przed telewizorem, Charlie. - Daj mi spokój, świntuchu - odparł Charlie. A potem dodał: -No dobrze, wyłącz go. Nie skończył jeszcze zdania, gdy ekran telewizora zamigotał, pobielał, a potem pojawiła się na nim stała wiosenna scena, która oznaczała "wyłączony". Ale w tym migotaniu Charlie miał wrażenie, że dostrzega... kogo? Imię? Z dalekiej przeszłości. Dziewczynę. Zanim przypomniał sobie jej imię, nadeszło wspomnienie: mała dłoń, spoczywająca lekko na jego kolanie, kiedy siedzieli obok siebie - tak lekka, jak długonogi komar na wodzie. We wspomnieniu nie odwrócił się, by na nią spojrzeć, rozmawiał z kimś innym. Ale wiedział dokładnie, gdzie by się znajdowała, gdyby spojrzał. Drobna, z mysimi włosami, jej twarz jednak zawsze należała do małej Juliet. Nie Juliet, nie tak miała na imię, choć we wspomnieniach była w jej wieku. Ja jestem Charlie, pomyślał. A ona to Rachel. Rachel Carpenter. Do niej należała twarz, którą w migotaniu ekranu przywołał przypadkowy rozbłysk światła. Dlatego przypomniał sobie Rachel, kiedy podnosił z fotela podstarzałe ciało; myślał o Rachel, kiedy ściągał ubranie z kruchego szkieletu, delikatnie, żeby jakiś gwałtowny ruch nie zdarł pomarszczonej skóry niczym celofanu. A Jock, który oczywiście nie wyłączył się razem z telewizorem, wyrecytował: - Człek stary marną jest istotą, niczym na wieszaku płaszcz z wytartej wełny. - Zamknij się - rozkazał Charlie. - Chyba że dusza klaśnie. - Powiedziałem, zamknij się! - I zaśpiewa, zaśpiewa z ochotą dla każdej fałdy i zmarszczki na szacie śmiertelnej. - Skończyłeś? - spytał Charlie. Wiedział, że Jock skończył, w końcu sam go zaprogramował, żeby co wieczór recytował ten właśnie fragment, w chwili gdy jego szorty opadają na podłogę. Stał nagi na środku pokoju i wspominał Rachel, o której nie myślał od lat. Na tym polegała sztuczka starości: że ten pokój tak łatwo znikał, a na jego miejscu pojawiały się wspomnienia. Zrobiłem majątek na maszynach czasu, pomyślał. A teraz odkrywam, każdy stary człowiek sam jest taką maszyną. Stał nagi. Nie, to tylko ułuda pamięci, która czasem wyczynia takie sztuczki. Nie był nagi. Tylko czuł się tak, gdy Rachel siedziała obok niego w samochodzie. Jej głos - niemal zapomniał, jak brzmi - był delikatny. Nawet kiedy krzyczała, stawał się bardziej szeleszczący. Więc kiedy krzyknęła, głos był jak wiatr: nie słyszał go, czuł tylko chłód na nagiej skórze. Tym głosem mówiła teraz: kochałam cię, kiedy miałam dwanaście lat, i kiedy miałam trzynaście, i czternaście. Ale kiedy wróciłeś z tej swojej zabawy w Boga w Sao Paulo, nie zadzwoniłeś do mnie. Wszystkie te listy, a potem milczenie przez trzy miesiące. Pomyślałeś, wiedziałam o tym, że byłam tylko dzieckiem i zakochałam się w... Imię? Zapomniane imię. Zakochałam się w jakimś chłopcu. Od tego czasu traktowałeś mnie jak... Jak? Nie, nigdy nie powiedziała "smarkulę", nie tym głosem. Trzeba usunąć trochę gniewu... teraz dobrze. Oto słowa: Mogłeś mnie mieć, Charlie, ale teraz wszystko, do czego jesteś zdolny, to sprawić, żebym cierpiała. Jest za późno, czas się skończył, więc przestań mnie krytykować. Zostaw mnie samą. Od początku do końca, wszystko w jednej pigułce. Słowa są nie- ważne, uświadomił sobie Charlie. Dwanaście kobiet, wśród nich jego ukochana zmarła żona, wypowiadało do niego te same słowa. Za każdym razem brzmiały równie płaczliwie i nieciekawie. Różnica polegała na tym, że kiedy mówiły to inne, Charlie czuł się odizolowany tysięcznymi warstwami obojętności. Ale kiedy Rachel mówiła to do jego wspomnień, stał nagi pośrodku pokoju, a zimny wiatr osuszał pergamin jego pomarszczonej skóry. - Co się stało? - spytał Jock. A tak, drogi komputerze, zmiana zachowania ograniczone; przyzwyczajeniami starca. Od razu podejrzewasz... Co? Atak ca? Bliską śmierć? Dezorientację? - Imię - powiedział Charlie. - Rachel Carpenter. - Żyje czy zmarła? Charlie skrzywił się znowu, tak jak za każdym razem, gdy Jock zadawał to pytanie. A jednak było ono ważne i o wiele za często odpowiedź brzmiała: zmarła. - Nie wiem. - Żywych i zmarłych mam w samych archiwach firmy dwa tysiące czterysta osiemdziesiąt. - Była dwunastolatką, kiedy miałem... dwadzieścia lat. Tak, dwadzieścia. Mieszkała w Provo, w Utah. Jej ojciec był pianistą. Może kiedy dorosła, została aktorką. Marzyła o tym. - Rachel Carpenter. Urodzona w 1959. Provo, Utah. Uczęszczała... - Nie popisuj się, Jock. Wyszła za mąż? - Trzykrotnie. - I nie naśladuj moich manieryzmów. Żyje jeszcze? - Zmarła dziesięć lat temu. Oczywiście. Zmarła. Spróbował ją sobie wyobrazić... gdzie? - Gdzie umarła? - To nieprzyjemne. - Powiedz mimo wszystko. Mam dziś wisielczy nastrój. - W domu opieki dla psychicznie chorych. Właściwie to nic dziwnego. W ostatnich czasach ludzie żyli często dłużej niż ich umysły. Ale to smutne. Zawsze była błyskotliwa. Myśli miewała czasem dziwaczne, ale prowadziły zwykłe do czegoś wartego tej często splątanej ścieżki. Uśmiechnął się, zanim sobie przypomniał, z czego się śmieje. Tak. Patrzeć kolanami. Grała Hellen Keller w "Cudotwórczym" i powiedziała mu, jak wreszcie zrozumiała, co to ślepota. - To nie jest tak, jak widać czerwień przy zamkniętych powiekach, to wiedziałam. To nawet nie to, co widzieć czerń. To jakby próbować widzieć tam, gdzie nigdy nie było oczu. Patrzeć kolanami. Choćbyś nie wiem jak próbował, tam po prostu nie ma wzroku. Polubiła go, bo się nie roześmiał. - Powiedziałam bratu, ale śmiał się ze mnie - wyjaśniła