Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Och, ale w sezonie będzie ich na kopy! - Fiu, fiu, mała! Żadnych randek z przyjezdnymi - przynajmniej jeszcze przez kilka lat. - Czemu? - Bo ja tak mówię. - Ale dlaczego? - Zanim zaczniesz chodzić z chłopakiem, powinnaś się dowiedzieć, skąd pochodzi, jaki jest i jaka jest jego rodzina. - Ojejku, w lot rozszyfrowuję ludzi. Mój pierwszy sąd jest absolutnie godny zaufania. Nie musisz się nade mną trząść. Nie zamierzam dać się zerwać jakiemuś mordercy z toporkiem albo obłąkanemu gwałcicielowi. - Jestem pewna, że nie - powiedziała Jenny, zwalniając na ostrym zakręcie - ponieważ będziesz chodzić tylko z miejscowymi chłopakami. Lisa westchnęła, potrząsnęła głową, teatralnie demonstrując frustrację. - Wiesz, Jenny, może to się nie rzuca w oczy, ale przeszłam już dojrzewanie. Kiedy cię nie było. - Ależ jak najbardziej, zauważyłam to. i Minęły zakręt. Przed nimi rozciągała się kolejna prosta. Jenny przyspieszyła. - Nawet strzeliły mi cycuszki. - To również zauważyłam - powiedziała Jenny, nie wytrącona z równowagi bezpośredniością dziewczyny. - Już nie jestem dzieckiem. - Ale nie jesteś też dorosła. Dorastasz. - Jestem młodą kobietą. - Młodą - tak. Kobietą? Jeszcze nie. - Jeeezu. - Słuchaj, prawnie jestem twoją opiekunką. Odpowiadam za ciebie. Poza tym jestem twoją siostrą i kochani cię. Będę robiła to, co uważam za... to, o czym w i e m, że jest najlepsze. Lisa westchnęła głośno. - Ponieważ cię kocham - powtórzyła z naciskiem Jenny. - Robisz się taka piczka-zasadniczka jak mamusia - nachmurzyła się Lisa. Jenny kiwnęła głową. - Może jeszcze gorsza. - Jeeezu... Jenny zerknęła na Lisę. Dziewczyna patrzyła w okno. Jej twarz nie wyglądała na zagniewaną ani nadętą. Tak naprawdę to usta wyginał lekki uśmiech. Świadomie czy nie, pomyślała Jenny, wszystkie dzieciaki chcą żyć w jakichś ustalonych ramach. Dyscyplina jest dowodem opieki i miłości. Rzecz w tym, żeby nie przesadzić. - Powiem, co ci będzie wolno. - Mówiąc te słowa starsza siostra wróciła spojrzeniem do szosy, rozluźniła ręce na kierownicy. - Co? - Pozwolę ci samej wiązać sznurówki. Lisa mrugnęła. -Hę? - I będziesz mogła chodzić do toalety, kiedy tylko zechcesz. Lisie trudno było dłużej przybierać pozy dotkniętej do żywego damy. Zachichotała. - A wolno mi będzie jeść, kiedy zgłodnieję? - Ależ owszem - uśmiechnęła się szeroko Jenny. - Pozwolę ci nawet słać codziennie łóżko. - Wiwat samorząd więzienny! - zawołała Lisa. W tym momencie dziewczyna wyglądała na jeszcze młodszą, niż była. W tenisówkach, dżinsach, dżinsowej bluzie, chichocząc nieopanowanie, Lisa wyglądała słodko, miło i bardzo bezbronnie. - Zgoda? - spytała Jenny. - Zgoda. Jenny była zadowolona i zaskoczona bezpośredniością, z jaką odnosiły się do siebie podczas długiej jazdy z Newport Beach. Przecież mimo więzów krwi były sobie całkiem obce. Jenny miała trzydzieści jeden lat, o siedemnaście więcej niż Lisa. Opuściła dom, kiedy siostra nie skończyła jeszcze dwóch latek, na sześć miesięcy przed śmiercią ojca. Podczas studiów medycznych i stażu w Columbia Presbyterian Hospital w Nowym Jorku była zbyt zapracowana i zbyt daleko od domu, żeby utrzymywać regularne kontakty czy to z matką, czy z Lisa. Po specjalizacji wróciła do Kalifornii, otwarła gabinet w Snow-field. Przez ostatnie dwa lata pracowała jak szalona, poszerzając stałą praktykę w Snowfield i kilku innych małych górskich miejscowościach. Dopiero od niedawna, od śmierci matki, zaczęła odczuwać potrzebę bliskiego kontaktu z Lisa. Może uda im się odrobić stracone lata - teraz kiedy zostały same. Okręgowa szosa wznosiła się równomiernie i zmierzch na moment przejaśniał, kiedy trans am wynurzył się z ocienionej górskiej doliny. - Czuję się, jakbym miała w uszach kłębki waty - powiedziała Lisa, ziewając, aby wyrównać ciśnienie. Mijały ostry zakręt i Jenny zwolniła. Przed nimi ciągnęła się długa, idąca w górę stoku, prosta szosa; przechodziła w Skyline Road, główną ulicę Snowfield. Lisa z napięciem wpatrywała się w krajobraz przez zabrudzoną przednią szybę, oglądając miasteczko z wyraźnym zachwytem. - Zupełnie inne, niż myślałam! - A czego się spodziewałaś? - No wiesz, masy koszmarnych, dziuplowatych moteli z neonami, jednej na drugiej stacji benzynowej, tych spraw. A tu jest naprawdę, naprawdę miło! - Mamy bardzo surowe przepisy budowlane. O neonach mowy nie ma. Żadnych plastykowych szyldów. Żadnych wrzaskliwych kolorów, kawiarni w kształcie dzbanków do kawy. - Super - powiedziała Lisa, wytrzeszczając z podziwem oczy na mijane ulice. Szyldy w wiejskim stylu odrobiono wyłącznie w drewnie. Każdy głosił nazwisko właściciela sklepu i branżę