Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Ma pan mnie. Ciekawe, ile to warte? Nie zapytałem. - W porządku. Mój przyjaciel i ja podejdziemy ich przez las. 'ani niech tylko będzie ostrożna. - Weźcie ze sobą Amber. I pan też niech będzie ostrożny, panie Garrett. Muszę coś ocalić z tej katastrofy. - Wszystko będzie dobrze - zapewniłem, wysiadając z powozu. - Amber, jedziesz ze mną. Strażniczka opuściła powóz z drugiej strony. Powiedziała coś do ludzi na górze. Woźnica skinął głową. Drugi zszedł na dół i oboje ze Strażniczką wsiedli na wóz. Amber dołączyła do mnie i Saucerheada, a wóz odjechał. - Co robimy? - zapytała. - Idziemy na spacer do lasu. - Przywiązałem wodze mojego wierzchowca do powozu. Weszliśmy pomiędzy drzewa. W samą porę. Lord Gameleon i jego chłopcy przegalopowali obok. Nie byli w liberiach i starannie udawali, że nie widzą powozu. Kiedy przejechali, Saucerhead zapytał: - Strażniczka jedzie bezpośrednio na miejsce? - Chyba tak. Musimy się pospieszyć. Gdzie Morley? Z Craskiem i Sadlerem? - Zgadza się. Za mną. Panno daPena? - Proszę prowadzić, panie Tharpe. Poradzę sobie. LIII Mieliśmy doskonały czas. Znajdowaliśmy się na skraju przecinki, kiedy nagle, znikąd pojawił się Morley. - Nieźle jak na mieszczucha - pochwaliłem. Crask i Sadler wyskoczyli równie niespodziewanie. Gdybyśmy nie byli po jednej stronie, miałbym poważne kłopoty. - Dzieje się coś ciekawego? - Kupa wrzasku. - Co? - Zaczęło się, zaledwie tu doszedłem. Ktoś zadaje pytania. Ktoś odpowiada, ale nie tak, jak oni by sobie tego życzyli. Nie byłem zaskoczony. - Coś się dzieje - zauważył Crask. Podszedłem do niego. Z tego miejsca farma była widoczna jak na dłoni. Wypadła z niej banda wilkołaków, które pognały przez zachwaszczone pola w stronę miejsca, gdzie droga wychodziła z lasu. - Ich wartownicy musieli zauważyć Strażniczkę. Ktoś stęknął. - Ciekawe, czy patrolowali drogę, czy tylko tak sobie patrzeli? - Tak sobie patrzeli - ponuro stwierdził Sadler. - To tylko wilkołaki. - Dupki. Strażniczka chyba przeceniła swoje siły. Oni mogą najpierw zabijać, a potem zadawać pytania. - Teraz są zajęci - wtrącił Saucerhead. - Dobry moment, żeby się ruszyć. Jeśli pójdziemy powolutku wzdłuż tamtego zbocza, będziemy mogli podejść dość blisko. Może nawet do miejsca, gdzie były kiedyś fundamenty stodoły. Przypomniałem sobie ścieżynkę, która prowadziła pośród wysokiej trawy dokładnie tą trasą. Spojrzałem, ale nie mogłem dostrzec kamieni fundamentów. -Byłeś tam już? - Aha. Musiałem zobaczyć i upewnić się. - W drogę. Saucerhead poszedł pierwszy, za nim Crask, potem Morley. Nakazałem Amber, żeby się schyliła i poszła jako następna. Ja podążyłem za nią. Sadler osłaniał tyły. Byliśmy w połowie drogi, kiedy z lasu dobiegł nas okropny harmider. Zatrzymaliśmy się. - To nie brzmi jak banda wilkołaków, która wpakowała się na zaklęcie-niespodziankę - mruknąłem. - Chyba nie. - Idziemy dalej. Przycupnęliśmy pośród kamieni o trzydzieści jardów od tylnej części domu. Banda Skredliego wyłoniła się właśnie z lasu, prowadząc pięciu czy sześciu więźniów. - Gameleon - mruknąłem. - A co ze Strażniczką? - Garrett, tam jest dwunastu chłopa - szepnął Morley. - Za chwilę będziemy osłonięci przed ich wzrokiem. Może wykonamy nasz ruch i zaczekamy na nich wewnątrz? Nie bardzo mi się to podobało. Ale nasze szansę nie rosły, wręcz przeciwnie. Porozumiałem się z pozostałymi. Skinęli głowami. - Amber, siedź tu. Zawołam, kiedy już będzie bezpiecznie. Niestety, to był ciężki przypadek nagłej głuchoty. Kiedy ruszyliśmy w stronę tylnego wejścia, poszła za nami. Zakląłem pod nosem, ale mogłem najwyżej skoczyć jej na plecy i ogłuszyć. Dotarliśmy niezauważeni do samego domu. Morley poszedł pierwszy, na ochotnika. Nikt się nie sprzeciwiał - w końcu on jest najlepszy. Ruszyliśmy. W środku były trzy wilkołaki, jedna kobieta i Karl daPena, senior. Morley zmiksował dwa wilkołaki jeszcze zanim się zorientowały, że mają kłopoty. Trzeci próbował krzyczeć, ale tylko zawarczał, gdy Crask wsadził mu nóż w krtań. Sadler wykończył pozostałą dwójkę. Amber zwymiotowała śniadanie. - Mówiłem, żebyś siedziała na tyłku. - Zgrzytnąłem zębami i przyjrzałem się naszym ofiarom. Żadne nie wydawało się szczególnie uradowane naszym widokiem. - Z deszczu pod rynnę, co, baronecie? Oboje przywiązano do krzeseł. DaPena został zakneblowany. Kobieta nie, ale ona już swoje wywrzeszczała. Oboje byli torturowani, i to w dość prymitywny sposób. - Ty chyba jesteś ta wspaniała Donni Pell. Bardzo chciałem cię poznać, ale teraz nie wyglądasz na osobę, dla której ktoś mógłby popełnić morderstwo. - Garrett, przestań świergolić - burknął Morley. - Już idą