Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ryan zaczął się nad tym zastanawiać. A jeśli widział poszukiwania wśród pijaczków? Jeśli doszedł do wniosku, że dalej nie da się tego robić w ten sposób i zaczął robić coś innego? A może wyciągnął jakieś informacje od Williama Graysona i te informacje zaprowadziły go w innym kierunku, być może w ogóle poza miasto? A jeśli nigdy się tego nie dowiedzą, jeśli tych spraw nie uda się zamknąć? Dla Ryana byłaby to zawodowa hańba. Nie znosił niedokończonych spraw, ale musiał to brać pod uwagę. Mimo dziesiątków rozmów z ludźmi nie udało się uzyskać nic ponad zeznania Virginii Charles, ale ona przeżyła taki wstrząs, że w zeznania trudno uwierzyć. Zaprzeczały też tym nielicznym dowodom kryminalistycznym, które udało się zebrać. Podejrzany musiał być wyższy, niż jej się wydawało, musiał być młodszy i na pewno był silny. Nie był wcale pijaczkiem, po prostu przebrał się za włóczęgę. Takich ludzi po prostu nie było widać. Jak opisać takiego samotnika? - Niewidzialny człowiek - odezwał się Ryan cicho. W końcu miał kryptonim dla tej sprawy. - Powinien był zabić panią Charles. Wiesz, z kim mamy do czynienia? Douglas prychnął. - Z kimś, kogo nie chciałbym spotkać sam na sam. - Trzy grupy mają zniszczyć Moskwę? - Tak, czemu nie? - odparł Zacharias. - W końcu to wasze politycz ne centrum dowodzenia, prawda? Ogromny ośrodek łączności i nawet jeśli uda wam się ewakuować Politbiuro, wciąż można zniszczyć sporą część wojskowego i politycznego dowództwa... - Mamy sposoby, by ukryć naszych najważniejszych przywódców - zaprotestował z narodową dumą Griszanow. - Jasne - odparł Robin, niemal się uśmiechając. Griszanow to za uważył. Z jednej strony czuł się dotknięty, ale z drugiej cieszył się, że pułkownik zachowuje się teraz w jego obecności swobodniej. - Kota my też mamy takie sposoby. Mamy naprawdę luksusowy schron w Wir ginii Zachodniej, w którym można schować cały Kongres i jeszcze tro chę ludzi. Pierwsza eskadra śmigłowców w bazie Andrews jest cały czas pod parą i ma za zadanie wyciągnąć VIP-ów z niebezpieczeństwa, ale wiesz co? Te cholerne śmigłowce nie mogą przelecieć bez tankowania do schronu i z powrotem. Nikt o tym nie pomyślał, kiedy wybierano miejsce na schron, bo to była decyzja polityczna. I wiesz co? Nigdy nie 352 przetestowaliśmy tego systemu ewakuacyjnego. A wy sprawdzaliście wasz? Griszanow usiadł na podłodze obok Zachariasa. Oparł się o brudną betonową ścianę, spojrzał w podłogę i pokręcił głową. Dowiedział się kolejnych rzeczy od Amerykanina. - Rozumiesz, dlaczego nie wszczynamy wojen? Jesteśmy podobni! Nie, Robin, nie testowaliśmy nigdy tego systemu, nigdy nie próbowali śmy ewakuować Moskwy, nie pamiętam tego od czasów, kiedy jako dziec ko bawiłem się na śniegu. Nasz schron mieści się w Żiguli. Jest wielki, z kamienia. Nie przypomina góry, raczej... bańkę. Brakuje mi odpowied niego słowa. To wielki kamienny cylinder wychodzący ze środka ziemi. - Monolit? Tak jak Kamienna Góra w Georgii? Griszanow przytaknął. W końcu nic nie ryzykował, wyjawiając tajemnice temu człowiekowi, czyż nie? - Geologowie twierdzą, że jest diabelnie mocny. Wwierciliśmy się w niego jeszcze w latach pięćdziesiątych. Byłem tam dwa razy. Pomaga łem przy tworzeniu biura obrony przeciwlotniczej, kiedy budowali to wszystko. Liczymy na to - mówię prawdę, Robin - liczymy, że uda się dowieźć tam naszych ludzi pociągiem. - Wiemy o tym. Wiemy o tym schronie. Więc to tylko kwestia tego, ile bomb zrzucisz. - Amerykanin miał w organizmie sto gramów wódki. -Chińczycy też pewnie wiedzą. Ale i oni polecieliby na Moskwę, zwłasz cza gdyby chodziło o atak z zaskoczenia. - Trzy grupy? - Ja bym tak postąpił. - Robin przytrzymywał stopami mapę lotni czą południowo-wschodniej części Związku Radzieckiego. - Trzy kie runki, z tych trzech baz. Po trzy samoloty w każdej drużynie. Dwa bom bowce, jeden myśliwiec obronny. Myśliwiec leci przodem. Wszystkie trzy grupy lecą w jednej linii, rozstawione szeroko, mniej więcej tak. - Wyznaczył na mapie prawdopodobne kursy. - Tu zaczyna się schodze nie do ataku, wlatują w te doliny, a kiedy już lecą nad równinami... - Nad stepami - poprawił go Kola. - Sąjuż za waszą pierwszą linią obrony, prawda? Lecą nisko, jakieś sto metrów nad ziemią. Może nawet nikt ich nie zaatakuje. Choć pewnie macie jakąś grupę specjalną. Specjalnie wyszkolonych chłopaków. - O czym ty mówisz, Robin? - Nocami przylatują do Moskwy samoloty, prawda? Pasażerskie. - Oczywiście. - A co byś powiedział na to, gdyby przyczepić do bombowca znacz ek, zostawić błyskające światła pozycyjne, może nawet przyczepić małe 353 światełka wzdłuż kadłuba, które można włączać i wyłączać, jak okienka w rejsowych samolotach. Halo, tu zwykły samolot pasażerski. - Mówisz poważnie? - Kiedyś się nad tym zastanawialiśmy. Nadal... chyba w Pease jest eskadra samolotów z takimi światłami. To miały być B-47 stacjonujące w Anglii. Na wypadek gdyby wywiad doniósł, że coś knujecie. Trzeba być przygotowanym na wszystko. To było nasze zabezpieczenie. Nazwa- liśmy to operacją „Celny Rzut"'. Pewnie odłożono to już do archiwum To była specjalność LeMaya: Mokswa, Leningrad, Kijów - i Żiguli. Trzy ptaszki na każdy cel, każdy z dwiema bombami. W ten sposób odcięliby, śmy całą waszą strukturę dowodzenia politycznego i wojskowego. Halo tu zwykły samolot pasażerski! To mogłoby się udać, pomyślał Griszanow i przeszył go dziwny dreszcz. W odpowiedniej porze roku i dnia... Bombowiec lecący regularnym korytarzem, jakim latają samoloty pasażerskie. Nawet w czasie kryzysu iluzja czegoś normalnego byłaby wiarygodna, bo ludzie wypatrywaliby czegoś niezwykłego. Może eskadra obrony przeciwlotniczej wysłałaby nawet jakiś samolot, jakiegoś młodego pilota z nocnego dyżuru, podczas gdy doświadczeni lotnicy spaliby w najlepsze. Zbliżyłby się pewnie mniej więcej na kilometr, ale w nocy... W nocy widzi się to, co podpowiada mózg. Światła na kadłubie... Oczywiście, że to zwykły samolot rejsowy. Po co oświetlano by bombowiec? Na plan takiej akcji KGB w ogóle nie wpadło. Ile jeszcze takich prezentów dostanie od Zachariasa? - Gdybym był Chińczykiem, to byłby jeden ze sposobów. Ale jeśli nie mają dość wyobraźni i chcą uderzyć otwarcie, na tym terenie, to ow szem, mogą to zrobić. Jedna grupa stanowiłaby zapewne przynętę. Oni także mieliby prawdziwy cel, ale poza Moskwą. Nadlatują wysoko, z in nego kierunku. Mniej więcej dotąd - przeciągnął ręką po mapie. - Po- tem skręcają gwałtownie i uderzają w coś, możesz wybrać ważny dla was cel. Macie ich tu mnóstwo. Wasze myśliwce pewnie za nimi popę dzą, prawda? - Da