Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Jesteś. Jesteś harfiarzem, Paul. Masz dłonie harfiarza. - Gdzie jest w takim razie moja harfa? - Zawsze taki serio. A Rachel odparła: - Oczywiście ja nią jestem. Moje serce jest struną harfy. Jak mógł się nie uśmiechnąć? Sama jasność. - Wiesz - powiedziała - kiedy będę grać w przyszłym miesiącu Brahmsa, zrobię to dla ciebie. - Nie. Dla siebie samej. Zatrzymaj to dla siebie. Uśmiechnęła się. Nie mógł tego zobaczyć, lecz teraz już wiedział, kiedy Rachel się uśmiecha. - Uparciuch. - Musnęła go lekko ustami. - Podzielmy się w takim razie. Czy mogę zagrać drugą część utworu dla ciebie? Przyjmiesz to? Pozwól mi ją zagrać dlatego, że cię kocham. Żeby ci o tym powiedzieć. - Och, pani - rzekł wtedy. Dłoń harfiarza. Serce ze struny harfy. Pani, pani, pani. Nie wiedział, co tym razem sprawiło, że oprzytomniał. Jednakże słońce już zaszło. Zbliżał się zmrok. Robaczki świętojańskie. Więc to trzecia noc. Ostatnia. Na trzy noce i wieczność, powiedział stary król. Król nie żył. Skąd o tym wiedział? A po chwili odniósł wrażenie, że w największej głębi, daleko pod powierzchnią tego poparzonego, rozciągniętego i wysuszonego ogniska bólu, jakim się stał, pozostała jakaś część jego duszy, która potrafiła się bać. Skąd wiedział, że Ailell nie żyje? Powiedziało mu o tym Drzewo. Ono wiedziało o odejściu najwyższych królów, zawsze wiedziało. Dawno temu zapuściło korzenie w glebie czasu, by wzywać ich do siebie. Od Iorwetha do Ailella byli oni Dziećmi Mörnira i Drzewo wiedziało, kiedy któryś z nich umierał. On teraz też wiedział. Rozumiał to. Teraz oddaję cię Mörnirowi; to druga część poświęcenia. Został oddany. Stawał się korzeniem, gałęzią. Spoczywał tam obnażony, skórą dotykał kory; obnażony we wszystkich możliwych aspektach, bowiem znów zapadał się w ciemność i odsuwały się rygle drzwi. Był tak otwarty, że wiatr mógł przenikać przez niego na wylot, światło świecić i cień padać. Znów jak dziecko. Jasność i mrok. Prostota. Kiedy zaczęła się cała ta komplikacja? Przypominał sobie (to inne drzwi), jak grał w baseball na ulicy o zmierzchu. Grał nawet po tym, jak zapaliły się latarnie uliczne, tak że piłka mknęła niczym kometa z jasności w mrok, wymykająca się, lecz osiągalna. Zapach skoszonej trawy i kwiatów na ganku, skóry jego nowej rękawicy do baseballa. Letni zmierzch, letnia ciemność. Poczucie ciągłości. Kiedy nastąpiła zmiana? Dlaczego musiała nastąpić? Proces, w którym pojawiły się nieciągłości, ślepe zaułki, urwane końce, a wszystkie spadające jak ulewa strzał, nie oświetlonych i nieuniknionych. A potem miłość, miłość, najgłębsza z nieciągłości. Bowiem mimo wszystko wrota dzieciństwa zmieniły się w te drugie, te, którym nie potrafił stawić czoła. Nawet dzieciństwo nie było już bezpieczne, nie dzisiejszej nocy. Nigdzie nie będzie bezpiecznie tej nocy. Nie tutaj, u kresu, nago na Drzewie. I wtedy wreszcie zrozumiał: zrozumiał, że do Boga trzeba iść prawdziwie nagim. To Drzewo obnażało go warstwa po warstwie, odsłaniając wreszcie to, przed czym się ukrywał. To, przed czym - czy kiedyś nie istniało coś, co nazywano ironią? - chciał się skryć tutaj. Muzyka. Jej imię. Łzy. Deszcz. Autostrada. Znów osunął się w głąb siebie; robaczki świętojańskie wśród drzew zmieniły się w reflektory nadjeżdżających samochodów, co było absurdalne. Jednakże potem już przestało takie być, ponieważ znajdował się w samochodzie, którym jechał w ulewie bulwarem Lakeshore na wschód. Tej nocy, kiedy zginęła, padał deszcz. Nie chcę, nie chcę tam iść, pomyślał, chwytając się nicości w ostatnim, rozpaczliwym wysiłku próbującego się wyrwać umysłu. Proszę, pozwólcie mi po prostu umrzeć, niech stanę się deszczem dla nich. Lecz nie. Był teraz Strzałą. Strzałą na Drzewie, własnością Mörnira, i miał być mu oddany nagi lub wcale. Lub wcale. Zdał sobie sprawę z tej możliwości. Mógł umrzeć. Wciąż miał taki wybór, mógł po prostu zrezygnować. Wybór należał do niego. I tak trzeciej nocy Paul Schafer podszedł do ostatniej próby, tej, której nikt nie przeszedł pomyślnie, próby otwarcia. Podczas której królowie Brenninu lub ci, co przychodzili w ich imieniu, odkrywali, że odwaga, by się tu znaleźć, siła, by wytrzymać, a nawet ukochanie ich kraju nie było wystarczająco silne w żadnym z nich