Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

gwiazdą filmową. W gazetach pojawiły się artykufy, a czasopismo! "Vogue" poświęciło jej rozkładówkę. Frida pojawiała się wszę. dzie, zupełnie jak Duch Święty - to w stroju z Tehuany na tle obrazu Co dała mi woda, to znów wyfiokowana niczym gwiazda filmowa obok malowidła Fulang-Chang i ja. A więc, jak pan widzi, nie tylko każdy obraz Fridy był jej autoportretem, lecz na wszystkich fotografiach Frida pojawiała się dwukrotnie - raz na zdjęciu, raz na fotografowanym obrazie. Dwie Fridy za cenę jednej! Frida, Frida, wszędzie Frida! Przy oknie! Obok krzesła! Na obrazie Moi dziadkowie, rodzice i ja Frida sportretowała Papę. Mogła go już ujawnić - prawdę mówiąc, w Nowym Jorku zapanowała wręcz pewna moda na żydowskość. Ze względu na zbliżającą się wojnę i ogólną sytuację sprawa Żydów nabrała rangi słusznej politycznie. Spotykały ich takie straszne nieszczęścia, straszniejsze niż umiano sobie wówczas wyobrazić, Frida zaś świetnie potrafiła z tego wycisnąć wszystkie korzyści. Amerykańska lewica w dużej mierze składała się z Żydów, wielu Żydów działało również w środowisku artystów i ludzi kupujących obrazy, ludzi z forsą, których przyjaźni i wsparcia Frida bardzo potrzebowała. A zatem po prostu stała się Żydówką - osobą egzotyczną, Meksykanką, lecz również jedną z nich. Przypadły jej najlepsze części obu światów. Nowojorczyków urzekła owa nieznana istota, którą mogli uznać za swoją, ten cudownie upierzony ptak, tak znajomy, a jednak obcy. To bardzo ułatwiało sprzedaż obrazów, niepraw daż? Spryciara z tej Fridy. Była bardzo sprytna i zręcznie się sprzedawała. Wszędzie wokół pojawiały się ogłoszenia i zapowiedzi wielkiej wystawy Fridy Kahlo (Rivera). Zapytałam, dlaczego w reklamie wykorzystuje nazwisko Diega. - Zawsze mówiłaś, że pragniesz, by doceniano cię za to, co sama zrobiłaś, że nie chcesz być znana jako la senora de Rivera. - To pomysł Levyego - odparta. - Levyego i Bretona. Tak w każdym razie powiedziała po powrocie do domu. - Nalegali, by w zapowiedziach znalazło się nazwisko Diega. 322 - Ach, tak? A ty nie mogłaś temu zapobiec? Nie mogłaś ich przekonać, żeby tego nie robili, że to kwestia twojej dumy zawodowej? - Nie, kochanie, oczywiście, że nie. Julien prowadzi ten interes dla pieniędzy, a nazwisko Diega Rivery ściąga klientów. - Owszem, ale twoje prace są naprawdę dobre. Diego mówi, że malujesz lepiej niż on. Nie musisz się czepiać jego rękawa! Spojrzała na mnie, jakbym chciała jej ukraść jedwabne pończochy. - Wiesz, jacy są ci gringos, moja droga - oznajmiła w końcu. - Dla nich wszystko sprowadza się do pieniędzy. - No, a ta wystawa w Merico City, Fridita? Ta, którą miałaś przed wyjazdem do Nowego Jorku? Wszystkie informacje pod kreślały, że naprawdę nazywasz się Frida Kahlo de Rivera. Zaczęła parskać i wiercić się nerwowo, więc nie podtrzymywa łam tematu. W końcu cóż to za różnica? Nade wszystko zależało mi na tym, aby się z nią pogodzić. W maju napisała do domu, że nowojorska wystawa odniosła ogromny sukces i że sprzedała wszystkie obrazy. - Spójrz na to! - Maty wpadła z krzykiem do mojego domu, trzymając w dłoni list od Fridy. - Nasza mała siostrzyczka wzięła Nowy Jork szturmem! Prawdę mówiąc, to ja byłam najmłodsza w rodzinie, ale mniej sza z tym. Zaczęłam czytać słowa napisane turkusowym atramentem na kartce ozdobionej rysunkami owoców, kwiatów i liści kaktusa. Kochana Maty, nie uwierzysz, ale wszyscy tutaj są zakochani w Twojej Fridusi. Uwielbiają mnie do tego stopnia, że kupili absolutnie wszystkie obrazy. Alfred Stieglitz chciał nawet kupić pukiel moich włosów, a pani Rockefeller niemal ściągnęła mi suknię z grzbietu! Ależ nie, powiedziałam jej, moje tehuańskie stroje nie są na sprzedaż. Nienawidzę, kiedy gringos noszą indiańskie ubrania. Nie rozumieją ich znaczenia i symboliki. To czyni z naszej rodzimej kultury coś tandetnego, nie uważasz, 323 . kochanie? Lecz w końcu zgodziłam się zamówić taką suknię specjalnie dla niej. Musiałam, kochanie. Jest dla mnie bardzo mila. - Znowu jej się udało! - zaśmiałam się. A może i nie, pomy ślałam. Może przesadza? Nie byłby to pierwszy raz. Lecz jeśli jednym z celów jej podróży było przecięcie więzów łączących ją z Diegiem, to z pewnością zdołała tego dokonać. Kochanie, uwiodłam chyba wszystkich mężczyzn w Nowym Jorku. No, może pominęłam jakiegoś policjanta, rzeźnika albo ucznia, ale doprawdy, robiłam, co mogłam. Posłuchaj tylko, co zdarzyło się w Domu na Wodospadzie. Słyszałaś o nim, prawda, Maty? To wspaniały dom, zaprojektowany przez sławnego amery kańskiego architekta, Franka Lloyda Wrighta. Każdy człowiek w życiu Fridy musiał być kimś sławnym - foto grafikiem, aktorem, filantropem, architektem. Dom znajduje się w Pensylwanii, w cudownym, prześlicznym miejscu, zwanym Bear Run, gdzie pełno jest drzew, strumieni i zwierząt (w tym także rodzaju ludzkiego, poczekaj, aż Ci opowiem! ). Pomysł Wrighta polegał na tym, by wtopić architek turę w przyrodę - jestem pewna, że rozumiesz, o co chodzi, Maty, Cristi jakoś nigdy nie umiała tego pojąć, jest okropnie ociężała, nie sądzisz? - a więc wzniósł budynek na skale nad wodospadem. Dom stoi na kilku tarasach, podwieszonych nad krawędzią skały w samym środku lasu. Możesz sobie zatem wyobrazić, że kiedy jego właściciel, Eddie Kaufman, zaprosił twoją biedną Fridusię w odwiedziny, była wprost przerażona. Wyobraź sobie, że nagle znajdujesz się wśród przyrody - wiewiór ki biegają tam i sam, lisy wyskakują zza krzaków. Maty, daję słowo, że z domku gościnnego słychać, jak pieprzą się zające! (Proszę spojrzeć, tu narysowała, jak jeden zając skacze na grzbiet drugiego). Wieczorem zasypia się przy graniu świerszczy, szumie liści poruszanych wietrzykiem, a co najlepsze, huku i plusku 324 wodospadu