Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jego głównym odzieniem był dziwny, wielokrotnie łatany i nicowany płaszcz obszyty rozmaitymi kocimi skórkami. Rozchylając się, ukazywał czarną wełnianą togę, która wyglądała tak, jakby niegdyś należała do kogoś znacznie niższego i tęższego. A także bogatszego. Pod łatami na brudnej szacie widać było podobne do skórek starego chleba resztki haftu o śmiesznym cudzoziemskim wzorze. Doszłam do wniosku, że toga kiedyś musiała być niebieska lub zielona, choć teraz jej kolor nie był nawet zbliżony do żadnej z tych barw. Całkiem zniszczone pończochy tego człowieka kończyły się przy stopach obutych w kilka warstw gałganów owijających je niczym bandaże. Krótko mówiąc, wyglądał tak, jakby zagnieździły się w nim mole. Jego twarz pogłębiała to wrażenie. Z siwą, nierówną brodą spotykały się nieliczne kosmyki białych włosów, które jeszcze wyrastały dookoła głowy. Jasnoniebieskie oczy tego człowieka miały osobliwy blask, jak u szaleńca, a skóra miała kolor różowy niczym skóra dziecka. Zdziecinniały, szalony starzec. Czyżby naprawdę miał jakieś wieści o Grzegorzu? - Czy to ty jesteś damą Małgorzatą de Vilers, żoną Gilberta de Vilersa? Wiadomość, którą przynoszę, nie jest przeznaczona dla kogokolwiek innego - powiedział po francusku. - Tak, ja nią jestem - odparłam w tym samym języku. Serce zaczęło mi walić. - Widziałem twojego męża na wozie z sześcioma innymi angielskimi jeńcami przewożonymi ulicami Orleanu. Ludzie rzucali w nich różnymi rzeczami, a strażnicy uderzali na prawo i lewo, krzycząc „Nie obniżajcie ich wartości”, ale nie wkładali w to serca. - Mów dalej. - Obiecano mi sutą nagrodę - rzekł, przerywając opowieść. - Dostaniesz ją, gdy opowiadanie będzie skończone. - Ona jest uczciwa - wtrącił się Robert. - Właśnie znalazłem sobie dobre miejsce i byłem gotów rzucić moim kamieniem, gdy usłyszałem jednego z nich; wysokiego, posępnego gościa o awanturniczym wyglądzie, recytującego po łacinie. Znałem te słowa: to Seneka. Tego się nie spodziewałem po Angliku. „Hej, bracie! - zawołałem po łacinie. - Co robisz na tym wozie, zamiast dokonywać rozbiorów łacińskich zdań w jakiejś przytulnej szkolnej izbie?”. „To samo co ty, bracie odziany w łachmany i kocie skórki - odpowiedział - Nauka upokorzyła mnie, bracie”. Potem zanim straże mnie odciągnęły, powiedział, bym udał się do Londynu i w domu Rogera Kendalla zostawił wiadomość dla Małgorzaty de Vilers, mówiąc, że okup został nabyty przez hrabiego de Saint Medard, który służy królowi Karolowi Nawarskiemu. Wieziono ich do zamku w Pirenejach. Powiedział mi też, że spodziewa się, iż wróci do domu, dając rycerski parol, bo król Karol jest teraz sprzymierzony z Anglikami. Mimo to powinienem dostarczyć ci tę wiadomość i otrzymać sutą nagrodę. To jego własne słowa: sutą nagrodę... - spojrzał na mnie wyczekująco. - Mów dalej. - Bogaty, powiedziałem do siebie. Nie słyszałem tego słowa od dawna. Idę więc jako pielgrzym i żebrzę przez całą drogę z Dover. Żyje! Żyje i wraca do domu! - Jak dawno go widziałeś? - Och, dawno, przeszło miesiąc temu, tuż przed świętem Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny. Żebranie to powolny sposób podróżowania. Jeśli zaś chodzi o tę nagrodę... - Przeszło miesiąc temu?! Więc dlaczego nie ma go jeszcze w domu? Czy coś mu się stało po drodze? - nie podobał mi się wyraz twarzy Roberta. - Pani Małgorzato, nie sądzę, by był w drodze... - Co u licha chcesz przez to powiedzieć?! - czułam, że ogarnia mnie trwoga. Tyle nadziei, a teraz taki lęk! - To prawda, że ów hrabia jest lennikiem króla Karola. Słyszała pani o nim? Nie? Nie bez powodu zwą go Karolem Złym. Nie jest człowiekiem godnym zaufania. Hrabia zaś jest jeszcze gorszy. Ma złą opinię wśród uczonych. To nekromanta, człowiek, który za sprawą magii porozumiewa się z umarłymi, aby poznać przyszłość