Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Wiedziałem, że musi do tego dojść, lecz nie spodziewałem się, że tak szybko! - Do czego? - spytałem. - Załamania. Zaczęło się podczas jego rocznego pobytu w Bombaju i sądzę, że tylko Henry zna całą prawdę, lecz opowiem panu to, co jest mi wiadome. Opowieść, którą owego dnia usłyszałem w gabinecie Greera, tylko spotęgowała współczucie i zrozumienie, jakie żywiłem do Henry Browera. Okazało się, iż nieszczęśliwym zbiegiem okoliczności został on wplątany w prawdziwą tragedię. I, jak w klasycznych tragediach scenicznych, wynikała ona z fatalnej przywary - w przypadku Browera z roztargnienia. Jako członek komisji handlowej w Bombaju miał przywilej posiadania automobilu, będącego tam prawdziwym rarytasem. Greer twierdził, iż Brower cieszył się jak dziecko jazdą po wąskich uliczkach i zaułkach miasta, straszeniem rozgdakanych stad kur i ludzi, którzy na jego widok padali na kolana, wznosząc modły do swych pogańskich bóstw. Jeździł samochodem wszędzie, budząc prawdziwą sensację i przyciągając gromady obdartych dzieci, nieodstępujących go na krok, lecz pierzchających w popłochu, gdy proponował im przejażdżkę, co czynił nieustannie. Automobil był fordem model A, jednym w pierwszych, które zapalały nie tylko na korbę, lecz także za naciśnięciem guzika. Zechciejcie to zapamiętać. Pewnego dnia Brower wyjechał autem na drugi koniec miasta, by odwiedzić jednego z oficjeli z sprawie ewentualnego transportu jutowego sznurka. Jak zwykle budził powszechne zaciekawienie, gdy tak sunął przez ulice z hałasem i rykiem niczym nacierające wojska - i, oczywiście, ciągnęły za nim tłumy dzieci. Brower zamierzał zjeść obiad w manufakturze. Była to duża uroczystość i goście znajdowali się dopiero przy drugim daniu, usadowieni na otwartym tarasie ponad ulicą, kiedy dobiegły ich znajome hałasy i rzężenie automobilu, zmieszane z przeraźliwymi wrzaskami. Jeden z bardziej żądnych wrażeń chłopców - syn skromnego świętego mędrca - wśliznął się do szoferki pojazdu przekonany, iż smok kryjący się pod żelazną maską nie obudzi się, dopóki za kierownicą nie zasiądzie biały człowiek. A Brower, pochłonięty zbliżającymi się negocjacjami, zostawił włączony silnik. Możemy sobie wyobrazić, jak chłopiec stopniowo nabrał odwagi, jak dotykał lusterka, ruszał kierownicą i naśladował dźwięk klaksonu. Za każdym razem, gdy igrał ze smokiem pod maską, jego towarzysze musieli spoglądać na niego z coraz to większym podziwem. Kiedy nacisnął guzik, musiał jednocześnie nadepnąć na sprzęgło, być może szukając oparcia dla stóp. Silnik był gorący, natychmiast zaskoczył. Chłopiec, zdjęty przerażeniem, czym prędzej poderwał nogę, uwalniając sprzęgło. Gdyby samochód był starszy lub mniej zadbany, silnik pewnie by zgasł. Ale Brower dbał o niego jak o własne dziecko, więc automobil ruszył przed siebie urywanymi skokami. Brower znalazł się na miejscu w samą porę, by to zobaczyć. Ten fatalny w skutkach błąd musiał być czymś więcej niż zwykłym przypadkiem. Być może podczas panicznych prób ucieczki chłopiec uderzył łokciem w zawór przepustnicy. Może zrobił to w nadziei, iż w ten właśnie sposób biały człowiek usypia smoka. Cokolwiek się stało... stało się. Automobil nabrał morderczej prędkości i runął przez zatłoczoną, pełną ludzi ulicę, przewracając stragany i sterty, miażdżąc wiklinowe klatki wędrownego handlarza zwierząt, rozbijając w drzazgi wózek z kwiatami. Popędził w dół wzgórza aż do zakrętu, przeskoczył przez krawężnik, wpadł na kamienną ścianę i wybuchł kłębami płomieni. George przełożył fajkę z jednego kąta ust w drugi. - Tyle dowiedziałem się z opowieści Greera, ponieważ jedynie do tego miejsca opowieść Browera brzmiała jako tako sensownie. Reszta stanowiła zniekształcone rozważania na temat tego, co by się stało, gdyby dwie tak odrębne kultury kiedykolwiek się zmieszały. Zdaje się, że ojciec zmarłego chłopca odnalazł Browera, zanim odwołano go z placówki, i rzucił w niego martwym kurczęciem. Była to klątwa. W tym miejscu Greer uśmiechnął się w sposób dający mi do zrozumienia, iż obaj jesteśmy ludźmi światowymi, po czym zapalił papierosa i kontynuował: - Kiedy wydarza się coś takiego, zawsze ktoś wyskakuje z jakąś klątwą. Ci nieszczęśni poganie muszą trzymać fason za każdą cenę. To dla nich normalne. - Co to była za klątwa? - spytałem. - Sądziłem, że się pan domyślił. Ten gość powiedział, że człowiek, który rzuca czary na dziecko, powinien stać się pariasem, wyrzutkiem. Potem oznajmił Browerowi, że wszelkie żywe stworzenie, które dotknie jego ręki - umrze. Teraz i na wieki wieków amen. - Greer zachichotał. - Czy Brower w to uwierzył? - odezwał się któryś ze słuchaczy. - Greer sądził, że tak. Musi pan wiedzieć, że ten człowiek doznał okropnego wstrząsu - powiedział. - A z tego, co mi pan mówi wnioskuję, że ta obsesja jeszcze się pogłębiła. - Czy poda mi pan jego adres? - spytałem. Greer zaczął grzebać w aktach i po pewnym czasie wyłowił jakiś karteluszek. - Nie gwarantuję, że go pan tam znajdzie - zastrzegł się. - Ludzie miewali zrozumiałe opory przed wynajęciem mu mieszkania i spodziewam się, że nie wiedzie mu się zbyt dobrze. Przy tych słowach poczułem ukłucie wstydu, lecz nie zdradziłem tego. Greer wydał mi się nieco zbyt napuszony i zadowolony z siebie, bym miał mu przekazać te okruchy informacji o Henry Browerze, którymi dysponowałem