Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Wizja zemsty sprawiała, że ryzyko było opłacalne. Myśli Lakhme idącej spokojnymi ulicami były zupełnie inne niż te, którymi napawał się czarnoksiężnik. Zawsze zaskakiwało ją to, jak łatwo jest zwodzić mężczyzn i manipulować nimi. Jeśli kobieta była piękna, inteligentna i bezwzględna, mogła nagiąć do swojej woli nawet najpotężniejszego przedstawiciela odmiennej płci. Jak łatwo było wmówić silnemu mężczyźnie, że zdobywszy ją, stanie się niezrównanym bohaterem! Nawet dzieci wykazywały więcej rozumu. Od dnia gdy głodujący rodzice sprzedali Lakhme wędrownemu handlarzowi, nauczyła się sztuki przemieniania swojej bezradności w siłę. Wyrastając z chudego dziewczątka na piękną kobietę, pojęła, na czym powinna opierać się jej siła. Handlarz dogadzał jej, zaopatrywał w najbardziej wyszukane pachnidła i posyłał do sławnych kurtyzan na lekcje sztuki zadowalania mężczyzn. Najbardziej jednak interesowały Lakhme opowieści jej mistrzyń o bezmyślnej gadatliwości bogatych i potężnych mężczyzn. Ich języki rozwiązywały się, gdy tylko znaleźli się w ramionach uległych i doświadczonych kobiet. Handlarzowi marzyło się, że dzięki Lakhme zbije fortunę. Zamierzał zabrać ją do jednej z metropolii i sprzedać do haremu jakiegoś szlachcica, może nawet króla. Kiedy osądził, że dziewczyna osiągnęła szczyt urody i powabu, zapakował ją w zasłonięty kotarami, dźwigany przez wielbłądy palankin i wyprawił się z karawaną do letniego pałacu króla w pięknej dolinie Kangra na północy kraju. Lakhme, która dopiero co przestała być dzieckiem, szybko znudziła się przesiadywaniem w dusznym, zamkniętym palankinie, bezustannie kołyszącym się w rytm kroków wielbłąda. Pewnego popołudnia, usłyszawszy rozmowę, wyjrzała, by sprawdzić, co się dzieje. Znalazła się twarzą w twarz z dowódcą straży karawany, dzikim hyrkańskim wojownikiem. Oczy mężczyzny rozszerzyły się na jej widok. Tego wieczora posłyszała odgłosy kłótni. Jeden z głosów należał do handlarza. Wzniósł się do gniewnego pisku, nim uciął go przerażający trzask uderzenia. W chwilę później wystraszona dziewczyna ujrzała, że zasłona lektyki zostaje zdarta na bok. Ukazała się sylwetka konnego Hyrkańczyka, który jednym szarpnięciem wyciągnął ją ze środka i przerzucił sobie przez siodło. Unoszona przez galopującego konia Lakhme dostrzegła jeszcze handlarza leżącego w kałuży krwi i wpatrującego się w niebo niewidzącym spojrzeniem. Nie odczuwała smutku z powodu śmierci handlarza. Była dla niego wyłącznie dorodnym okazem na sprzedaż, traktowanym tak jak koń czystej krwi. Lakhme nauczyła się jednak nowej ważnej rzeczy: mężczyźni byli gotowi zabijać, by ją zdobyć. Brutalna siła hyrkańskiego wojownika nie wywarła na niej wrażenia. Pragnęła kogoś, kto dowodził tysiącami takich osiłków. Po miesiącu przywódca hordy dwudziestu nomadów zabił wojownika i przywłaszczył sobie Lakhme. Dziewczyna szybko nauczyła się języka i przekonywała kolejnych panów, że za wszelką cenę musi ustrzec swe piękno przed działaniem stepowego wiatru i słońca. Żony i starsze konkubiny były wyrzucane z najwystawniejszych namiotów, by zrobić jej miejsce. Zyskiwała w ten sposób ich nienawiść, ale nigdy na długo. Kurtyzany nauczyły ją, między innymi, sztuki sporządzania napojów sprowadzających namiętność, sen i śmierć. Kiedy zaś kapłani i uczeni mężowie odwiedzali obozy koczowników, Lakhme dyskutowała z nimi przez półprzejrzystą zasłonę. Dzięki temu dowiedziała się, w jaki sposób działa i jak rozdzielona jest władza na świecie, jak wojny i dynastyczne małżeństwa powodują zmiany granic oraz sfer wpływów. Gdy jednak święci mężowie i filozofowie rozprawiali o takich pojęciach, jak współczucie, litość czy sumienie, Lakhme spychała ich słowa w niepamięć jako niedorzeczne bajania. Za każdym razem, gdy jej pana odwiedzał znaczniejszy od niego wódz, starała się gościa omotać. Żaden Hyrkańczyk nie oddawał swojej kobiety innemu, bez względu na pozycję, dlatego też w nieunikniony sposób dochodziło do walki. Lakhme odchodziła z nowym panem i natychmiast rozglądała się za następnym. Pod koniec trzeciego roku Lakhme znalazła się w haremie Kuczlugi, wodza dużej hordy. Był to dla niej czas goryczy, ponieważ w okolicy nie było wodza znaczniejszego od Kuczlugi. Sam Kuczluga okazał się bezmyślnym chamem, który nie miał szans być kimś więcej niż dzikim wodzem innych dzikusów. Wreszcie pewnego dnia u Kuczlugi pojawił się Bartatua. Był to wódz jednej z pomniejszych hord, Ashkuzów. Lakhme słyszała o nim. Wiedziała, że jako dziecko został wodzem po śmierci swojego ojca i zebrał poróżnione rody i klany Ashkuzów w silną armię. Dzięki dyplomacji i sile sprawił, że przyłączyło się do niego kilka innych plemion. W chwili gdy Lakhme ujrzała wciąż młodego wodza Ashkuzów o kasztanowych włosach, uświadomiła sobie, że stoi za nim siła i przeznaczenie. Uwiedzenie Bartatui stało się najdonioślejszym zadaniem Vendhianki. Cały wieczór przysłuchiwała się, jak Bartatua namawia Kuczlugę, by przyłączył się do niego w celu stworzenia wielkiej hordy, przed którą nic i nikt się nie oprze. Kuczluga z właściwą sobie arogancją wyśmiał młodszego wodza. Łaskawie powiadomił gościa, że gdyby powstała taka horda, sam podjąłby się przewodzenia jej, Bartatua zaś otrzymałby miejsce w hierarchii niższe niż synowie i siostrzeńcy Kuczlugi. Wściekły Bartatua opuścił namiot, nie fatygując się stosownym pożegnaniem. Lakhme dowiedziała się, gdzie Bartatua poi rano konie. Następnego dnia czekała tam na niego