Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ć Śmieszny jest ten twój ojciec! Ć On jest właśnie taki! Ma do ciebie słabość! A w takich wypadkach nic nie jest zbyt piękne... Jest bardzo mocny, ale ma jeden słaby punkt: ilekroć cierpisz, On cierpi razem z tobą. Ć Tak jak Elżbieta, ze swoim upośledzonym dzieckiem... Ć Gdybyś wiedział, co mówisz! Im bardziej nie byłeś w stanie sam sobie poradzić, tym bardziej On nie mógł odmówić, bym przyszedł cię uleczyć. Byłem dla Niego wszystkim. Jakże lubił na mnie spoglądać! Nigdy się tym nie nużył. I pewnego dnia zgodził się, abym Go opuścił i przyszedł cię pielęgnować. Gdy jesteś sam, On jest biedny, bardzo biedny. Rozumiesz? Ć A gdybym ci wpakował kulę w łeb, co by zrobił? Ć Wypuszczając mnie w drogę, podjął wszelkie ryzyko. Siedziałem obok niego, zatopiony w myślach. Nagle spomiędzy dwóch gałęzi wypłynął promień księżyca i spoczął mu na dłoniach. Ale... Te rany na rękach, skąd je masz? Zadali mi je przyjaciele. Przyjaciele? Ć Tak. To jest dla mnie dość szczególne. Trudne do wytłumaczenia: to dlatego, że mnie zranili, uczyniłem z nich przyjaciół, a nawet o wiele więcej: braci. Później to zrozumiesz. Ć W jaki sposób tak cię skrzywdzili? Ć Pewnego dnia ludzie pochwycili mnie i ubiczowali, Bali się, że dalej będę grać na flecie... Ubodzy tak bardzo lubili przychodzić mnie słuchać, że gdybym nie przestał, staliby się wkrótce jednym ludem. Ludem szczęśliwym, gdyż na wzgórzach śpiewałem tylko jedno: ,, Szczęście! Szczęście! Szczęście!” I zewsząd prżybiegali, spragnieni szczęścia... Od tak dawna już czekali! Ć No i?... Ć Przywiązali mnie do drzewa, na wzgórzu. Wbili w moje ręce duże gwoździe, by mieć pewność, że już nie będą mogły uzdrawiać. Ale przywiązany do drzewa, i do tego przybity gwoździami, powinieneś był umrzeć? Tak właśnie się słało. Przeszedłem przez śmierć, przez twoją śmierć...! A więc w jaki sposób jesteś tu dzisiaj? Właśnie to wam jest tak trudno zrozumieć! Posłuchaj. Następnej nocy Ojciec przyszedł po cichu. Wszedł do groty, gdzie mnie złożono. Pochylił się nade mną. Tchnął w moje usta, tak jak się to robi z topielcem. Wziął mnie za rękę, a ja wstałem. Potem poszedłem spotkać tych, których zostawiłem, tam gdzie płakali - w ogrodzie, na strychu, na drodze... I oyto jestem dzisiaj tu, na twojej drodze... Ale do czego zmierzasz? Emanuelu, czy zgodzisz się, żebym cię przyprowadził z powrotem do nas, to znaczy, do ciebie? A jeżeli odmówię? Cóż! Zostawię cię raz jeszcze, tak jak w Zawiejach, jak w Dolinie, jak w Złej Śmierci... Nie lubię długo stukać do jednych drzwi... Daleko jest twoja owczarnia? Dużo bardziej na wschód. Stąd trzeba iść przez Świetlisty Krzyż, a potem wspiąć się w kierunku wschodzącego słońca. A jak się nazywa miejsce, skąd pochodzisz? Radości. Dojdziemy tam któregoś dnia. Ale po długiej wędrówce. Najpierw trzeba postawić na nogi zwierzęta. Niedaleko stąd jest popas. Poznałem tam wielu przyjaciół. Pomagają mi leczyć owce. Pokazałem im, jak się do tego zabrać. Rozmawialiśmy już dość długo, musiało być około północy. Lekka mgła unosiła się znad doliny, wioski tonęł w niej. W dole jednak nieliczne światła domostw rozjaśniały ją swym blaskiem. Nagle uświadomiłem sobie, że nie wiem, jak go nazywać. Muszę cię kochać imieniem, które jest tylko twoje. Nie zostawisz mnie, zanim mi go nie zdradzisz. Zawsze się trochę boję je wyjawić, póki nie zapłonie iskra. Moje imię jest tak piękne w ustach Ojca, że serce Mu się ściska, gdy słyszy, jak się je wymawia byle jak. Ale zaczęliśmy być przyjaciółmi, masz prawo do mojego imienia. Ojciec chciał najpierw mnie nazwać Emanuel. O! tak jak ja! A więc mamy to samo imię? To samo. To ja pierwszy je otrzymałem. Dlaczego twój ojciec się wahał? Sądził, że nie jest dosyć wymowne. I pewnego dnia wymyślił inne: ,, Emanuelu, od dzisiaj będziesz JESZUA „. Co to znaczy? Ten, który przychodzi uzdrawiać. Wy mówicie chyba.. .JEZUS. Jezus! A więc to On! Naprawdę On? Jak to możliwe? Tyle razy mi o Nim mówiono! Powyżej dziurek w nosie! Już mama zaczęła: „Nie rób tego, Bozia cię ukaże!” Obrzydł mi. W szkole, gdzie wkuwaliśmy regułki na pamięć, żeby zdobyć punkty, zaczął mi się mylić z nauczycielką. Wściekała się o byle co. Potem wyobraziłem Go sobie na kształt Jezusa-Chrystusa-Super-Star, aż nagle dzisiaj coś zupełnie, ale to zupełnie innego! Muszę przyznać, że pewnego razu, gdy przechodziłem przez Dzielnicę Łacińską, zaskoczyła mnie grupa młodych ludzi. Siedzieli w kręgu na chodniku i zdawali się rozmawiać z kimś spośród siebie, ale z kim? „Do- brze jest nam być z Tobą tego wieczoru. Dziękuję Ci, że dajesz nam braci. Dotknij serca tych, którzy przechodzą obok nas...” Słowa zupełnie proste... Pomyślałem sobie wtedy: „Może to właśnie jest modlitwa?” Pod koniec zaczepili mnie: „Trzeba, żebyś rozpoczął od nowa swoje życie. Mieszkamy na Wyspie Kró- lowej razem z Cyganami. Wpadnij do nas, jak będziesz chciał. Zobaczysz wozy, zaraz za zabudowaniami