Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Za każdym razem, kiedy ochlapie go trochę farbą, odbija mu szajba i traci punkty. — A Maas? — Zimny jak karp w galarecie — odrzekł Brickard. — Podkręcam komputer, a ten skurwiel nic. Włączyłem trzeci bieg i on robi swoje. Trafiłem go trzy razy z R-dwunastki ale szybko ją rozpracował. Jeszcze dwa symulatory i każdy tor będzie zaliczał na maks. Pokręcił głową. - Trzy koma pięć... Reaguje trzy i pół razy szybciej niż normalny człowiek. Skąd oni wytrzasnęli takiego faceta? - Chuj go wie. Może to jakiś cyborg? Trzeba go prześwietlić i powywlekać mu z bebechów te wszystkie kable i obwody. Trudno uwierzyć, że toto jest człowiekiem. Komputery zawsze można podkręcić — myślał głośno - tylko po cholerę? Przecież wszystko od trzech koma sześciu w górę to science-fiction. W sytuacji bojowej nigdy nie spotkasz faceta z takim czasem reakcji na bodźce. — A propos. Maas zagadnął mnie po obiedzie i złożył ciekawą propozycję. — Tak? Jaką? — Spytał mnie, czy nie moglibyśmy wymyślić czegoś, co stanowiłoby dla niego bardziej... realistyczne wyzwanie. Tak, realistyczne wyzwanie, tak to określił. — Jakie, do cholery, wyzwanie?! — Chce, żebyśmy załadowali do symulatorów ostrą amunicję. Na chybił trafił. Kilka pocisków z farbą, kilka ostrych, tak żeby nie wiedział, kiedy może oberwać na prawdę. — Co?! — Twierdzi, że jeśli się na to zgodzimy, wyciągnie cztery koma zero. Dodatkowa stymulacja, zwiększona wrażliwość na bodźce, takie tam pierdoły mi wciskał. — Chryste Panie... — szepnął MacDonald. — Mniej więcej to samo mu powiedziałem. I wiesz co? Im dłużej się nad tym zastanawiam, tym bardziej mnie kusi, żeby na to pójść. — Masz jakieś szczególne powody? — Tylko jeden — odrzekł Brickard otwierając boczne drzwi domu. — Byłoby lepiej, gdyby dał się zabić teraz, kiedy jest jeszcze po naszej stronie. Potem może być za późno. 24 Środa, 5 czerwca Walter Crane, kierownik wydziału dochodzeniowego firmy adwokackiej Little, Warren, Nobles i Kole, zaczekał, aż Albert Bloom, Lisa Abercombie, doktor Reston Wolfe oraz pięciu członków komitetu nadzorczego Specjalnej Komisji do spraw Ochrony Środowiska wejdą do zacisznej, luksusowej, doskonale zabezpieczonej przed infiltracją sali i usiądą wokół stołu z różanego i tekowego drewna. Kiedy usiedli, przysunął do siebie żółtą teczkę z notatkami, przerzucił kilka pierwszych kartek i dyskretnie odchrząknął. — Sprawa jest bardzo interesująca — zaczął bez emocji; gdy mówił takim właśnie głosem, większość jego klientów nabierała otuchy. — Gdybym miał ją streścić jednym krótkim zdaniem, powiedziałbym, że nasi klienci wkroczyli przypadkowo w sam środek akcji, zorganizowanej i przeprowadzonej przez grupę agentów specjalnych ze Służby Ochrony Lasów i Jezior. Grupa składająca się prawdopodobnie z sześciu ludzi i działająca pod kryptonimem „Bravo" podlega wydziałowi operacji specjalnych, którego centrala mieści się w Waszyngtonie. Podniósł wzrok znad papierów. - W tym miejscu powinienem wyjaśnić, że wydział operacji specjalnych ma prawo działać na terenie całych Stanów Zjednoczonych. Tak więc w tym przypadku wysunięcie zarzutu o prowadzenie akcji nielegalnej czy też akcji przeprowadzonej poza obszarem jurysdykcji stanowej nie wchodzi w rachubę. Przynajmniej na razie — dodał znacząco. Ponieważ nikt tego nie skomentował, mówił dalej: — Tak czy inaczej, cała rzecz sprowadza się do tego, że drugiego czerwca bieżącego roku, to znaczy w ubiegłą niedzielę po południu, trzech braci nazwiskiem Alex, Butch oraz Sonny Chareaux zabrało na polowanie niejakiego Henry'ego Allena Lightnera. Pana Lightnera i naszych klientów oczywiście — dodał bez śladu ironii w głosie. — Zabrali ich na polowanie, które, jak się okazało, było nielegalne. — W jakim sensie nielegalne? — spytał jeden z członków komitetu nadzorczego. — W takim, że w parku narodowym Yellowstone zastrzelono kilka zwierząt i ptaków, którym grozi całkowita zagłada. Konkretnie dwa niedźwiedzie grizzly, co najmniej cztery łosie, dwa jelenie białoogoniaste, jednego sokoła wędrownego i dwa złote orły — wyjaśnił Crane. — Za strzelono je i wywieziono poza teren parku, co, jak wiadomo, jest przestępstwem i podlega karze. — Ale czy mogą udowodnić, że te wszystkie zwierzęta zostały zabite przez naszych klientów? — spytał ten sam mężczyzna. — Podniósł pan nader istotną kwestię — pochwalił Crane. — To bardzo względna sprawa. Na razie mogę państwu powiedzieć tylko tyle, że niektóre z tych zwierząt znaleziono później przy braciach Chareaux w zakładzie taksydermicznym należącym i prowadzonym przez nie jakiego Roberto Jacalla. Wiemy również, że agenci fe deralni i strażnicy parkowi spędzili w lesie kilka godzin fotografując okolicę, gdzie miało miejsce polowanie, i zbie rając dowody rzeczowe. Wciąż czekamy na ich raport. Poza tym wiemy, że żaden z uczestników tej nielegalnej wyprawy nie ma uprawnień łowieckich ani dokumentów, dzięki którym mógłby te zwierzęta legalnie zabić lub wejść w ich posiadanie. — Ale ta sprawa podlega jurysdykcji federalnej, nie stanowej, prawda? — spytał Albert Bloom; jego opalona twarz lekko poszarzała