Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ich aparaty wykazałyby tę moją... wadę psychiczną i ta rozmowa nigdy by się nie odbyła". Powiedział szczerze: Zawdzięczam tobie, Rob, że nie zostałem pozbawiony prawa wyboru. To przecież bardzo dużo. Chłodne spojrzenie Roba przypominało teraz oczy profesora Tanczedi ; tak samo starało się coś dopowiedzieć, przekonać. Powiedział cicho i w jakiś sposób żarliwie: - Joy, ja poczekam. Trzy, nawet cztery dni. Nie działaj zbyt pochopnie, zastanów się. przemyśl to sobie jeszcze. Jeśli odrzucisz tę szansę... Zrozum : ty tylko tutaj będziesz na swoim miejscu. Może cię nie umiałem przekonać, ale naprawdę: wszystko. co mógłbyś robić tam, byłoby tylko nieporozumieniem. Ty nie potrafisz oszukiwać samego siebie. A wiesz zbyt dużo, żeby móc żyć spokojnie. Joy go nie słuchał. Odwrócił głowę i chwilę patrzył bez zainteresowania na luksusowy gabinet. Powiedział pozornie bez związku - Takie rozmowy mogą być ryzykowne... Ale Rob go zrozumiał. Nie mógł powstrzymać uśmiechu i to był uśmiech starszego trochę brata, patrzącego z życzliwym zainteresowaniem, jak młodszy, a więc mniej doświadczony i bardziej impulsywny, dręczy się rozwiązaniem problemu, który dla niego od dawna jest oczywisty. - Zdziwisz się, ale nie. My przecież rozmawiamy tylko z takimi, których iloraz inteligencji przekracza sto dwadzieścia. A to jest dosyć - przynajmniej na to, żeby... nie starać się przebijać głową muru. Zrozumieć, że jest za późno, by można było... działać przeciwko nam. - Ale ktoś przecież mógłby powiedzieć, zdradzić ludziom... - Że są oszukiwani? - Rob nie poruszył się, nie drgnął. ale Joyowi wydało się, że westchnął. - Mój drogi, przecież by ci nie uwierzyli... Zawsze nienawidzili tych, którzy usiłowali zmuszać ich, żeby wiedzieli prawdę. Czasy, w których kamienowano albo palono tych, którzy odkrywali ludziom niechciane prawdy, minęły dosyć dawno, ale uznają cię po prostu za nieszkodliwego wariata. Nikt cię nie będzie słuchał, będziesz po prostu śmieszny. Bo oni nie chcą wiedzieć; jest im z tym dobrze, wygodnie. I zapamiętaj nikomu nie pozwolą zniszczyć swojej ułudy, nigdy ci nie przebaczą, jeśli zmusisz ich do myślenia... Stał, milcząc bardzo długo - bo przecież na to nie było żadnej odpowiedzi. A potem Rob powiedział: - Joy, to tylko tobie wydaje się czymś strasznym to społeczeństwo, które uważasz za psychicznych kastratów. Oni w jakiś sposób chcieli być kastratami i myśmy tylko to ich marzenie spełnili. Pomyśl: przynajmniej na początku niektórzy musieli się jednak czegoś domyślać. I nikt nie zaprotestował. Nikt i nigdy. - I tylko trochę ciszej : Musisz być z nami. Nie masz innego wyjścia. - Mam. - Powiedział tylko tyle, starając się nie ulec tej jakiejś niewypowiedzianej prośbie. A potem, szybko, nie mogąc się jednak powstrzymać, zły na siebie i Roba, że w jakiś sposób wymusił z niego te słowa: - Dowiesz się. Może już jutro. Może nie będziesz musiał czekać na to trzy dni. Tym razem Rob już nie próbował go zatrzymać. Joy przystanął przed drzwiami, jeszcze nim zbliżył się do nich na tyle, aby uruchomić fotokomórkę. Zapytał: - Mogę już iść? Rob skinął głową, ale się nie poruszył. Powiedział matowym, nieznacznie schrypłym głosem - Wybacz, ale nie mogę cię teraz odprowadzić. Mam jeszcze trochę pracy... Przeszedł przez korytarze, minął wejściowe drzwi i znalazł się na ulicy. Przystanął na skrzyżowaniu. Światła : czerwone, zielone, fioletowe i żółte, migały przed nim, szeroką jezdnią przelatywały nieliczne autoloty - nieomal bezszelestnie; po każdym takim przejeździe czuł na twarzy podmuch ciepłego powietrza. Stał nieruchomo, nie mogąc zdecydować się na trzy kroki, dzielące go od eskalatora, zasłuchany w łagodną ciemność zmierzchu. Głosy wymijających go ludzi biły w niego falami, prawie z tą samą łagodną natarczywością, z jaką muskały go prądy powietrza wywoływane przez autoloty. Wsłuchał się w nie, sprężony i podświadomie oczekujący czegoś, co mogło przecież nadejść. Głosy wciąż biły w niego, ściszone, odrealnione w mroku: - ... i on w tej swojej maszynie trzy razy przelatuje nad tą dziurą, a wtedy sala zaczyna tupać i klaskać... - ... oczywiście. że głosowałem na niego, widziałem go w TV - jest taki sympatyczny i wiesz - używa nawet całkiem zwyczajnych perfum... - ... to było idiotyczne, te jakieś ich granice, ale wtedy ludzie byli na niższym stopniu rozwoju. Żal mi ich zawsze, jak sobie o tym pomyślę: ja teraz mogę jechać na urlop do Tasmanii, a oni, biedacy... - ... Parisette-super, oczywiście. Och. taka jestem szczęśliwa. Drogie, ale... Stał nieruchomo, wsłuchany w gładką ciemność, w te mijające go głosy - bez żalu, bez zawodu, czując