Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pan de Calonne wszedł do gabinetu królowej. Piękny, słusznego wzrostu i szlachetnych manier, umiał on wywoływać uśmiech na ustach monarchini, a wyciskać łzy z oczu swoich kochanek. Pewny, że Maria Antonina wzywa go z powodu nagłej potrzeby pieniężnej, stanął przed nią pogodny, z uśmiechem na ustach. Wielu na jego miejscu przyszłoby z czołem zmarszczonym, aby potem przyzwolenie ich miało więcej uroku. Królowa z nadzwyczajną uprzejmością prosiła ministra, aby usiadł i rozmawiał łaskawie o rzeczach nic nie znaczących. — Czy mamy pieniądze, kochany panie de Calonne? — zapytała. — Ależ bez wątpienia, Najjaśniejsza Pani, mamy, mamy je zawsze — A to wybornie się składa — ciągnęła królowa. — Pan jeden tylko potrafi odpowiadać w ten sposób na moje życzenia. Jesteś niezrównanym ministrem skarbu. — Jakiej sumy potrzebuje Wasza Królewska Mość? — rzekł Calonne. — Powiedz mi pan najpierw, jakim cudem znalazłeś pieniądze tam, gdzie, jak pan Necker utrzymywał, nie ma ich wcale? — Pan Necker miał słuszność, Najjaśniejsza Pani, skarb był pusty. Nie mylił się. Do tego stopnia jest to prawdą, że w dniu, kiedy objąłem ministerium, to jest piątego grudnia 1783 roku — takie daty zostają w pamięci — odbierając protokolarnie skarb publiczny, znalazłem w kasie jedynie dwa worki, zawierające po tysiąc dwieście liwrów. Nie było ani szeląga więcej. Królowa roześmiała się. — Otóż, Najjaśniejsza Pani, gdyby pan Necker zamiast krzyczeć: „Nie ma pieniędzy!” zabrał się do pożyczania, jak ja to uczyniłem; gdyby zapewnił sobie sto milionów pierwszego zaraz roku, a sto dwadzieścia drugiego; gdyby zaciągnął nową pożyczkę, osiemdziesiąt milionów, na rok trzeci, wtedy pan Necker byłby prawdziwym ministrem skarbu. Pierwszy lepszy potrafi zawołać: „Nie ma pieniędzy w kasie”, ale nie każdy: „Są i będą zawsze!”. — Ja też tego panu winszowałam, panie Calonne. Powiedz mi tylko, jak pospłacasz długi? W tym cała trudność. — O pani — odpowiedział Calonne z niezbadanym uśmiechem — zaręczam ci, że się spłaci. — Ufam panu w zupełności — rzekła królowa — lecz pomówmy jeszcze o finansach. Nauka u pana jest pełna pożytku; kolce i ciernie dla innych, pod pańską ręką są drzewem owocującym. Calonne ukłonił się. — Czy masz pan jaki nowy pomysł? — zapytała królowa. — Proszę, powiedz, niech pierwsza usłyszę. — Mam myśl, która, jeśli będzie urzeczywistniona, napędzi dwadzieścia milionów do kieszeni Francuzów i siedem milionów do kieszeni Najjaśniejszej Pani… przepraszam, do szkatuły Jego Królewskiej Mości. — Błogosławione miliony; i tu i tam ujrzę je z radością. Kiedyż i którędy przypłyną? — Wasza Królewska Mość wie zapewne, że moneta złota nie posiada wartości jednakowej we wszystkich krajach europejskich. — Wiem o tym. W Hiszpanii, na przykład, złoto jest droższe niż we Francji. — Wasza Królewska Mość ma racją i to rozkosz prawdziwa rozmawiać z nią o finansach. Złoto w Hiszpanii kosztuje od lat kilku osiemnaście uncji na grzywnie drożej niż we Francji. W rezultacie eksporterzy zarabiają na każdej grzywnie złota, wywiezionego z Francji, około czternastu uncji srebra. — To bardzo dużo! — rzekła królowa. — Gdyby kapitaliści wiedzieli to, co ja wiem, za rok najdalej nie byłoby już u nas ani jednego luidora w złocie. — Chcesz pan zapobiec temu? — Bezzwłocznie, pani. Podniosę wartość złota na piętnastu grzywnach o cztery uncje i dam piętnaście procent zysku. Pojmuje Wasza Królewska Mość, że wtedy ani jeden luidor nie zostanie w ukryciu, gdy się rozgłosi, że właśnie taki procent mennica płaci dostawcom złota. Po przetopieniu monety starej, bijąc monetę z grzywny, zamiast obecnej wartości trzydziestu luidorów otrzymamy trzydzieści dwa. — Zysk w chwili obecnej i zysk w przyszłości! — zawołała królowa. — Pyszna myśl! — Tak sądzę i rad jestem nieskończenie, iż zyskała akceptację Waszej Królewskiej Mości. — Miej pan zawsze takie pomysły, a z pewnością spłacisz wszystkie nasze długi. — Pozwól, Najjaśniejsza Pani, zapytać — przerwał minister — czego życzysz sobie ode mnie? — Czy można by, panie ministrze, dostać niezwłocznie… — Jak wysoką sumę? — Och, może zbyt wysoką! Calonne uśmiechnął się zachęcająco. — Pięćset tysięcy liwrów — rzekła królowa. — Ach, Najjaśniejsza Pani, zląkłem się, myślałem, że chodzi o prawdziwie wielką sumę. — Zatem pan może?… — Naturalnie. — Bez wiedzy króla… — O, Najjaśniejsza Pani, to niepodobieństwo! Co miesiąc przedstawiam rachunki królowi; wprawdzie nie ma zdarzenia, aby je kiedy sprawdzał… i to mi czyni zaszczyt… — Kiedyż mogę otrzymać?… — Na który dzień Wasza Królewska Mość potrzebuje? — Dopiero piątego przyszłego miesiąca. — Rozliczenie zrobimy drugiego, trzeciego Najjaśniejsza Pani otrzyma pieniądze. — Dziękuję, panie de Calonne. — Najszczęśliwszym się czuję, gdy mogę być użytecznym Waszej Królewskiej Mości. Błagam pokornie o pozbycie się skrupułów, gdy chodzi o moją kasę. Pochlebia to miłości własnej generalnego kontrolera finansów. Podniósł się i ukłonił z szacunkiem; królowa podała mu rękę do ucałowania. — Słówko jeszcze — rzekła. — Słucham, Najjaśniejsza Pani. — Mam wyrzuty sumienia z powodu tych pieniędzy. — Wyrzuty sumienia… — Tak, biorę je dla dogodzenia fantazji. — Tym lepiej. Przynajmniej połowa tej sumy przyniesie zysk dla naszego przemysłu, handlu czy dla sztuk pięknych