Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. - Nie wiedzia³em, ¿e to siê zbli¿a. - Garry, twój ojciec. - Ja to nie on. - Zachowywa³eœ siê tak, jakbyœ chcia³ umrzeæ. 362 - Mo¿e chcia³em - powiedzia³ cicho. - Ale na pewno nie chcia³em siê rozstaæ z tob¹. - Byæ mo¿e chcia³eœ, abym umar³a z tob¹. - Usiad³a na brzegu ³ó¿ka, na skraju miêkkiego fioletowego pola snu. -Nie jestem jeszcze gotowa. - Nie. - Wygl¹dasz tak staro, jakbyœ by³ moim ojcem. - Dziêkujê. Ujê³a jego szczêkê w d³onie i ³agodnie obróci³a mu g³owê. Dotknê³a bulwy u nasady szyi. - Za³o¿yli ci tymczasowy implant. Bêdziesz móg³ go usun¹æ póŸniej, jeœli zechcesz. Ale teraz jesteœ pod opiek¹ Hexamonu. - Dlaczego? Oszukali mnie... - Podniós³ g³owê i dotkn¹³ szyi palcami. "A wiêc to tu. Jestem z³y... bardzo z³y. Ale jednoczeœnie mnie to uspokaja." - Hexamon chce, abyœ ¿y³. Senator Ras Mishiney zosta³ tymczasowym administratorem Nowej Zelandii i Pomocnej Australii... nakaza³ utrzymanie ciê przy ¿yciu za ka¿d¹ cenê i za³o¿enie implantu niezale¿nie od twojej woli. Jesteœ bohaterem, Garry. Jeœli umrzesz, co powiedz¹ Ziemianie? - I pozwoli³aœ im? - Nic nie powiedzieli. Nie mia³am wyboru. - Wargi zaczê³y jej dr¿eæ. - Powiedzia³am im, ¿e nie chcesz. Najpierw chcieli zrobiæ tylko to, co z tob¹ uzgodnili... potem przyjecha³ Ras Mishiney. Taka towarzyska wizyta, powiedzia³. - Wytar³a d³oni¹ wilgotny policzek. - Poleci³ za³o¿yæ implant. Powiedzia³, ¿e to konieczne, dopóki kryzys nie minie. Lanier le¿a³ za ³ó¿ku z zamkniêtymi oczyma. - Przykro mi, przepraszam. - Myœla³am, ¿e nie ¿yjesz. - Wsta³a, a potem znów usiad³a zakrywaj¹c twarz d³oñmi. - Myœla³am, ¿e nigdy ju¿ siê nie pogodzimy. Dotkn¹³ jej ramienia, ale otrz¹snê³a siê. 363 - Przykro mi - powtórzy³ i znów dotkn¹³ jej ramienia. Tym razem nie protestowa³a. - By³em egoistyczny. - Jesteœ bardzo zasadniczy. Szanujê to, ale bojê siê o siebie. - Cz³owiek zasadniczy mo¿e byæ egoist¹. Potrz¹snê³a g³ow¹ i chwyci³a go za d³onie. - Czu³am siê winna. Po tym wszystkim, co zrobiliœmy dla Ziemi...nie uczestniczymy w problemach Ziemian. Spojrza³ w okno sypialni. By³a ju¿ noc. - Co siê zdarzy³o od tamtego czasu? - Nie mówi¹ nam wszystkiego. Myœlê, ¿e ju¿ niedaleko do otwarcia Drogi. Spróbowa³ wstaæ z ³ó¿ka, ale d³uga choroba pozbawi³a go si³, wiêc po chwili zrezygnowa³. - Chcia³bym rozmawiaæ z administratorem. Jeœli chc¹ mnie utrzymaæ przy ¿yciu, mo¿e bêd¹ chcieli równie¿ ze mn¹ rozmawiaæ. - Nie bêdzie z nami rozmawiaæ. Z nikim z nas. To nie bêdzie rozmowa, us³yszysz stek frazesów. Zaczê³am ich nienawidziæ, Garry. "Co to musia³ byæ za szok", myœla³ Lanier siedz¹c znów na ganku. Otula³y go koce, mimo ¿e powietrze by³o ciep³e, bo by³o lato. Pory roku niezmiennie nastêpowa³y po sobie, piêkne i brzydkie zarazem. "Co za szok, spaœæ z doskona³ego poziomu Drogi, racjonalnego i zaplanowanego, do zwyk³ej rzeczywistoœci, gdzie wszystko jest nêdzne." Wzi¹³ do rêki notes i przejrza³ swoje zapiski. Niezadowolony skasowa³ kilka mêtnych akapitów i spróbowa³ przypomnieæ sobie tekst, który w³aœnie uk³ada³ w myœli. "Nie potrzebuj¹ nas", napisa³. "Potrzebuj¹ tylko Kamienia - Thistledown - i jego zasobów, a kiedy otworz¹ Drogê, bêd¹ mieli wiêcej ni¿ potrzebuj¹." - Albo nawet wiêcej ni¿ mog¹ udŸwign¹æ - wymamrota³, przebieraj¹c palcami na klawiaturze. Lanier uzna³, ¿e najwy¿szy ju¿ czas opisaæ wszystko, co mu siê w ¿yciu przytrafi³o. By³ odizolowany od bie¿¹cych 364 wydarzeñ, ale móg³ opisywaæ przesz³e doœwiadczenia. Pamiêæ mu dopisywa³a po rekonstrukcji, by³a nawet lepsza ni¿ przedtem. Cieszy³ siê z tego, choæ jednoczeœnie doœwiadcza³ wzmo¿onego poczucia winy. Nawet w areszcie móg³ poœwiêciæ siê pisaniu pamiêtników. Mo¿e podzia³a to jakoœ na ludzi. Jeœli zosta³a w nim jeszcze jakaœ m¹droœæ. "Co za szok", kontynuowa³, "kiedy spostrzegam historiê pe³n¹ ludzi, którzy nie mieli pojêcia o medycynie psychologicznej, ludzi, których wykrzywione i wypaczone, i zniekszta³cone" (wykasowa³ "wykrzywione i wypaczone") "jak natura i okolicznoœci" (zda³ sobie sprawê, ¿e zapêdzi³ siê w œlepy zau³ek. Zacz¹³ od nowa.) "...umys³y tak uszkodzone, jak cia³a ludzi z dawnych czasów, niedorozwiniête, skarla³e, brzydkie, przywi¹zane do nijakich osobowoœci w z³ym stanie, uwielbiaj¹ce wady i choroby, obawiaj¹ce siê standardów zdrowia psychicznego, które mog³y ich upodobniæ. Byli zbyt ograniczeni, by uznaæ, ¿e jest tyle rodzajów zdrowego myœlenia, ile jest rodzajów choroby. Wolnoœæ polega³a na kontroli i korygowaniu, s¹dzi³ nowo utworzony Ziemski Hexamon, ale jakie by³y jego cele! Podstêpy i k³amstwa, skandaliczne wypaczanie prawdy. Taka by³a koniecznoœæ walki z szalej¹c¹ Œmierci¹ i z katastrofami. I tak, jak ja zosta³em z³amany ko³em s³u¿by nieszczêœciu, tak Hexamon zapragn¹³..." Zatrzyma³ siê. Czego pragn¹³? Powrotu do dawnej œwietnoœci? Do œwiata, który by³ znany i wygodny, choæ pozbawiony filozoficznych celów i aspiracji. Decyzjê o Od³¹czeniu podjêto w jednej chwili, w czasie Hexamonu, tak jak decyzjê o otwarciu Drogi. Elegancki wykres historii Hexamonu nie by³ pozbawiony nag³ych za³amañ. G³adka powierzchnia popêka³a pod wp³ywem nag³ych kataklizmów. To wszystko jest bardzo ludzkie i zrozumia³e, nawet po stuleciach stosowania talsitu i psychologicznej medycyny. Nawet zdrowa kultura, ze zdrowymi obywatelami nie jest ca³kowicie wolna od konfliktów i nieporozumieñ. Postêp 365 polega na tym, ¿e przebiegaj¹ mniej dramatycznie, nie s¹ tak destrukcyjne i przera¿aj¹ce. Karen mówi³a, ¿e ich nienawidzi. Lanier nie podziela³ jej uczucia. Mimo gniewu i rozczarowania wci¹¿ ich podziwia³. Uznali wreszcie fakt, który by³ oczywisty od pocz¹tku - ¿e ludzie z przesz³oœci, Rodowicie Mieszkañcy, nie mog¹ po³¹czyæ siê z ludŸmi z przysz³oœci. W ka¿dym razie nie w ci¹gu kilku dekad, ani w oparciu o ograniczone zasoby, którymi dysponowa³ obecnie Hexamon. Podejrzliwie obserwowa³ bia³y punkcik przesuwaj¹cy siê po niebie ponad zielonymi wzgórzami na po³udniu. Przelecia³ nad drzewami i znikn¹³ z pola widzenia. - Karen -zawo³a³. - Zbli¿aj¹ siê. Karen pchnê³a szklane drzwi i wysz³a przed dom z tac¹ sadzonek w rêkach. - Dostawa? - Tak mi siê wydaje - odpowiedzia³. - To mi³o z ich strony. - Nie by³o goryczy w jej g³osie. Pogodzili siê ju¿ z myœl¹, ¿e odsuniêto ich na boczny tor. -Mo¿e wyprosimy jakieœ wiadomoœci od pilota. Ma³y prom zatrzyma³ siê nad ma³ym, kwadratowym l¹dowiskiem w ogrodzie. Pole trakcyjne siêgnê³o ziemi, a z kabiny wysiad³ m³ody neogeszel ubrany na czarno. Nigdy go wczeœniej nie widzieli. Lanier zebra³ koce, odrzuci³ je na fotel i wsta³ nie wypuszczaj¹c notatnika z rêki. - Dzieñ dobry - powiedzia³ m³odzieniec. By³o coœ dziwnie znajomego w jego ruchach i wygl¹dzie. - Nazywam siê Tapi Ram Olmy. Ser Lanier? - Dzieñ dobry - odpowiedzia³ Lanier. - Moja ¿ona, Karen: M³odzieniec uœmiechn¹³ siê. - Zgodnie z planem przywioz³em dostawy