Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przynajmniej nie tak od razu. Muszę przy okazji zapytać bosmana Nowickiego, czy pan Smuga miał już taki apetyt od najmłodszych lat." Do wyjaśnienia niepewności postanowił jeść umiarkowanie. Teraz zwrócił swą uwagę na resztę załogi. Składała się ona z przedstawicieli różnych ras i narodowości. Szczególnie spodobało mu się dwóch atletycznie zbudowanych Murzynów palaczy. Dlatego też zdecydował się rozpocząć zwiedzanie statku od kotłowni. Dopiero późnym wieczorem udał się do swej kabiny na spoczynek. Szybko rozebrał się, wskoczył do łóżka i zgasił światło. Przyrzekł ojcu, że postara się zasnąć natychmiast, ale mimo najszczerszych chęci wcale nie był senny. Jakże tu można zasnąć, gdy w ciągu niedługich kilku godzin przeżyło się tyle emocjonujących wrażeń! Przymknął wprawdzie powieki, lecz natychmiast przypomniał sobie półnagich palaczy, którzy wielkimi łopatami wrzucali węgiel do potężnych pieców buchających żarem. Potem przeniósł się myślami do budki sternika, widział czuwających oficerów i marynarzy. Wszyscy oni trudzili się po to, aby bezpiecznie doprowadzić statek do dalekiej Australii. Następnie przypomniał sobie cel podróży; zaczął rozmyślać, ile to przygód oczekuje go w najbliższej przyszłości. Leżał w wąskim okrętowym łóżku i przeżywał w wyobraźni olbrzymie polowanie na szybkonogie kangury i krwiożercze dingo. W ciągu niedługiego czasu dokonał w myślach tylu nadzwyczajnych czynów, że w końcu zmęczony zasnął. WRÓŻBITA Z PORT SAIDU Była piękna, bezwietrzna, słoneczna pogoda. "Aligator" płynął spokojnie po wygładzonym jak zwierciadło Morzu Adriatyckim. Tomek czuł się na statku bezpiecznie jak w domu u ciotki Janiny. Żywe usposobienie oraz ciekawość nie pozwalały mu zbyt długo usiedzieć na jednym miejscu. Całe dnie spędzał w ustawicznym ruchu. Schodził do kotłowni do palaczy, zaglądał do pomieszczeń przygotowanych dla zwierząt, zaprzyjaźnił się z kucharzem, odwiedzał marynarzy w ich kwaterach i po dwóch pracowicie spędzonych dniach znał już na pamięć wszystkie zakamarki "pływającego zwierzyńca" na równi z kapitanem Mac Dougalem. Zgodnie z przyrzeczeniem bosman Nowicki rozpoczął naukę strzelania. W jednym z pomieszczeń przeznaczonych dla zwierząt urządził strzelnicę, w której spędzał z Tomkiem codziennie po kilka godzin, strzelając do zaimprowizowanej tarczy. Każdego ranka Tomek zachodził do palarni i uważnie studiował mapę, na której oznaczano drogę przebytą przez statek w ciągu doby. Siódmego dnia czarna linia nieomal dotykała wybrzeży Afryki. Tomek wybiegł zaraz na pokład. "Aligator" zbliżał się już do portu. W małej grupce mężczyzn stojących na górnym pokładzie dostrzegł ojca i Smugę. Szybko podbiegł do nich. - Tatusiu, czyżby to był już Port Said11? - zagadnął. - Tak, wpływamy do Port Saidu, leżącego u wrót Kanału Sueskiego - powiedział Wilmowski. - Czy będziemy mogli wysiąść na ląd? - pytał Tomek niecierpliwie, ciekaw ujrzeć miasto znane mu dotąd tylko z lektury i nauki geografii w szkole. - Uzupełnimy tutaj nasz zapas węgla. Postój "Aligatora" potrwa więc kilka godzin. Po południu zwiedzimy miasto - odpowiedział Wilmowski. Przy akompaniamencie ryku syreny "Aligator" ostrożnie manewrował wśród setek łodzi i mniejszych statków, przepłynął obok kilku dużych parowców spokojnie drzemiących w głębi portu i zarzucił kotwicę w pobliżu lądu. Tomek z ciekawością spoglądał w kierunku miasta, nad którym szeroko rozciągało się bezchmurne, wyzłocone palącym słońcem niebo. Wysoko ponad dachy niskich domów wystrzelała śmigła wieża latarni morskiej, a w dali pięły się ku niebu iglice minaretów12. Zaledwie "Aligator" stanął na uwięzi, otoczył go rój łodzi. Znajdowali się w nich ruchliwi Arabowie i Murzyni trudniący się przewożeniem pasażerów ze statków na wybrzeże. Skoro jednak dowiedzieli się, że "Aligator" nie jest statkiem pasażerskim, odpłynęli pospiesznie. Teraz natomiast zbliżyło się kilka łódeczek. Mali wioślarze, półnadzy chłopcy arabscy, wrzaskliwie usiłowali porozumieć się z załogą statku. - Czego oni chcą od nas? - zapytał Tomek zaintrygowany ich hałaśliwym zachowaniem. - Zaraz zobaczysz - odparł Wilmowski. Wyjął z kieszeni portmonetkę. Zaledwie w jego dłoni błysnęła srebrna moneta, jedna z łódek jeszcze bardziej zbliżyła się do statku. - Teraz uważaj dobrze - powiedział do syna. Moneta rzucona za burtę wpadła w morze. W tej chwili mały Arab skoczył z łodzi głową w dół, zniknął w głębinie na kilka sekund i wkrótce wynurzył się znów na powierzchnię, trzymając w zębach pieniążek. - Ależ to wspaniały pływak! - zdumiał się Tomek. - Daj mi tatusiu kilka monet, muszę dokładnie przyjrzeć się, jak on to robi. Tomek rzucał monety zręcznym nurkom Port Saidu, a także przyglądał się "magicznym sztukom" produkowanym przez starszego Araba. Dopiero po wyczerpaniu otrzymanych od ojca srebrnych monet spostrzegł, że po przeciwnej stronie statku dzieje się coś nowego. Wychylił się za burtę. Ujrzał pięć ciężkich kryp załadowanych węglem, które kolejno miały podpływać do luku otwartego w boku parowca. Jedna z nich właśnie przylgnęła do "Aligatora". Mrowie brunatnych, półnagich Arabów zwinnie zaczęło przeładowywać koszami węgiel na statek. Chmury czarnego pyłu docierały aż na pokład. Swobodnie poruszający się na krypach Arabowie spoglądali na marynarzy stojących na pokładzie, ukazując w wesołym, szczerym uśmiechu mięsistych warg przedziwnie białe zęby. Przeładunku pilnował stary Arab w brudnym burnusie. Nie żałował grubego sznura i najczęściej bijąc powietrze - niby to popędzał ładowaczy. Smuga zbliżył się do Tomka. - Przygotuj się do zejścia na ląd! - zawołał, a kiedy chłopiec odwrócił się twarzą do niego parsknął śmiechem i dodał: - Do licha! Przecież wymalowałeś się na Murzyna. Teraz dopiero Tomek spostrzegł, że cały pokryty jest czarnym węglowym pyłem unoszącym się wokoło. - A to się zagapiłem! - odparł. - Zaraz pójdę się przebrać. To wszystko przez tego starego Araba dozorcę o wyglądzie wiedźmy. Niech pan spojrzy! Jak on śmiesznie udaje, że popędza innych w pracy! Tymczasem wszyscy się z tego śmieją. - Taki jest już ich ceremoniał pracy - powiedział Smuga. - Bez tego starego poganiacza przeładunek szedłby na pewno równie sprawnie. Umyj się teraz i przebierz, gdyż zaraz wsiadamy do łodzi. Tomek pobiegł do kabiny. Wkrótce umyty i w czystym ubraniu znowu pojawił się na pokładzie. Ojciec, Smuga i bosman Nowicki już czekali na niego. Po sznurowej drabinie zeszli do łódki. Niebawem znaleźli się na lądzie. Otoczyli ich rozkrzyczani przewodnicy, proponując swe usługi przy zwiedzaniu miasta. Bosman Nowicki rzucił im kilka monet, po czym odprawił ruchem ręki, gdyż znał już dobrze Port Said z czasu poprzednich rejsów. Wkrótce znaleźli się na długiej, nadzwyczaj ruchliwej ulicy, zabudowanej niskimi domami