Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Mówią, że Australijczycy są podobni do Amerykanów, ale to nie całkiem prawda, jeśli chodzi o kangury. Co jej jest, tej dziwce? W życiu mego chłopaka nie ma innej samicy, więc co? To mnie martwi, bo po południu mają dać pokaz boksu na rzecz koreańskich sierot, a tu stary nie jest w stanie walczyć. Całkiem sterroryzowany. Wie pan, wszystkie kangury są trochę zbzikowane. Parę lat temu miałem takiego, który mdlał za każdym razem, kiedy mu przyprowadzałem samicę z cieczką. Węszył w powietrzu, małymi szybkimi wdechami jak królik, po czym tracił przytomność, uczuciowy. Samica wpadała w taką złość, że wskakiwała na niego obiema nogami. Psychologia, przyjacielu, stwarza same kłopoty. Chce pan kawy? A więc Keys powraca i osobiście zajmie się psem? - To naprawdę fajny facet, ten Keys. „Noe” - Jack Carruthers odpija łyczek kawy. Minę ma zadumaną. - Aha - mówi bez najmniejszego przekonania. Jego blade oczy przyglądają mi się przez chwilę, potem się odwracają. Małpa wyciąga ramię i wyrywa mu ostatek kanapki. - Żmije także go lubią - mówi Jack. - Keys jest prawdziwym zaklinaczem. Wylewa resztę kawy na trawnik. - Nigdy w życiu nie widziałem faceta tak pełnego nienawiści jak on - mówi z niejakim szacunkiem. - Aż miło na niego patrzeć. Dobra, muszę iść podnieść na duchu moje kangury. - Spogląda na mnie podejrzliwie. - A pan dlaczego to robi? - Co takiego? - No, z tym psem. - Chcę uratować psa, nic więcej. - Akurat... You bet. Co pan chce udowodnić tak naprawdę? - Ależ... absolutnie nic. - Dobrze już, dobrze. Intelektualiści, znamy ich... To ma być symboliczne? Pan chce udowodnić, że jest uleczalne? - Bo jest uleczalne. - Pewnie, pewnie. Ale trzeba zacząć od kołyski. Zajęłoby to pięćdziesiąt lat. Zresztą, z Keysem... - Co z Keysem? - Jest się w dobrych rękach. Jad, na tym on się zna. Be seeing you. Do zobaczenia wkrótce. Poszedł. Małpeczka przyczepiona do prętów podała mi łapkę jazgocząc. IV Wracam do Arden. Celia, nasza hiszpańska przyjaciółka, melduje, że jakiś pan przychodził dwukrotnie, chciał się ze mną widzieć i wróci po południu. Jest szósta wieczorem. Siedzę przy basenie w patio. Jean poszła kwestować na szkołę Montessori, którą wspiera od roku. Jednym z celów tej instytucji jest wychowanie małych Murzynów „bez nienawiści”. Co zaznaczono dużymi literami na prospektach. Wychowanie „Bez Nienawiści”. Zdanie jest ciężkie od domyślników, bo jeżeli jest to szkoła różniąca się od innych... Zdawało mi się dotychczas, że tam gdzie jest nienawiść, nie ma edukacji. Jest deformacja. Tresura. Właśnie zastanawiam się nad tym, że problem Murzynów w Stanach Zjednoczonych uwypukla zagadnienie, które go czyni praktycznie nie do rozwiązania: mianowicie zagadnienie Głupoty. Jego korzenie tkwią w głębinach największej psychicznej potęgi wszechczasów: w podłości. Nigdy jeszcze jak świat światem inteligencja nie rozwiązała ludzkich problemów, jeśli ich podstawową cechą jest Głupota. Czasem udawało się je obejść, doprowadzić do ugody zręcznością czy siłą, ale dziewięć razy na dziesięć, kiedy inteligencja już uwierzyła w swoje zwycięstwo, nagle wynurzała się przed nią cała potęga nieśmiertelnej Głupoty. Wystarczy popatrzeć, co na przykład Głupota zrobiła ze zwycięstwami komunizmu, z zalewem spermatozoidów „reolucji kulturalnej” czy, w chwili kiedy to piszę, zamordowaniem Praskiej Wiosny w imię „słusznej myśli marksistowskiej”. Do mego smutku, do chęci emeryta, „żeby się już więcej w to nie mieszać”, dołącza się irytacja znacznie bardziej osobista i dość śmieszna. Odkąd przybyłem do Hollywoodu, mój dom, to znaczy dom mojej żony, stał się prawdziwą kwaterą główną dobrej woli, liberalnej, białoamerykańskiej. Liberałowie w amerykańskim znaczeniu słowa - po francusku najbliższe określenie byłoby „humanitarysta” - okupują go osiemnaście godzin na dobę, nawet wtedy, kiedy Jean jest w studio. Jest w tym stałość pięknoduchów, a jeśli sobie ktoś wyobraża, że wkładam w te słowa jakieś kpiące akcenty, niech lepiej natychmiast odłoży tę książkę i zajmie się czymś innym