Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Przede wszy- stkim nie znasz różnych strachów, które nękają człowieka. Najgorszy z nich to strach wynikający z przekonania, że się zmarnowało życie. Że się już niczego nie zazna. Chwilami ogarnia człowieka panika. Chce łapać życie, za co się da. Nawet się mówi: chwytać się kurczowo życia. Wiesz co? Ja chciałam zostać botanikiem. — Czemu nie zostałaś? — Przez Edwarda. Nie pozwolił mi studiować. On ma takie swoje sakramenckie drobnomieszczańskie teorie. Odziedziczył je po matce. I ja w to wsiąkłam. Masz! Przed naszym ślubem powiedział: „Jak cię interesuje botanika, będziesz mogła się wyżyć przyrządzając sałatę do obiadu." To mało dowcipne, prawda? — Dlaczego wyszłaś za niego? — Byłam młoda i głupia. Kochałam go. Zresztą ja go kocham. On ma różne wady, ale w gruncie rzeczy jest dla mnie bardzo dobry. Teraz już nie byłabym taka głupia. Nie warto dla miłości niczego poświęcać. Czy ty poświęciłbyś coś dla miłości? — Dla miłości chyba nie. Ale dla czegoś innego — może. Dla jakiejś konsekwentnej akcji, honorowego czynu... — Nie rozumiem. . — A czy rozumiesz, że człowiek biega dokoła jakiegoś sakramenckiego trawnika i chce za wszelką cenę biec jak najszybciej? Przyjść pierwszy przed innymi? — To rozumiem. Chociaż samej nie chciałoby mi się tak biegać. Ale co to ma do rzeczy? — Ma do rzeczy. Życie jest jakąś cholerną olimpiadą. Toczy się w nim walkę w różnych konkurencjach, ale wszędzie trzeba się trzymać jakichś swoich zasad. Zdobywać się wbrew wszystkiemu, a czasem nawet pozornie wbrew sensowi, na piekielny wysiłek. Po to, żeby zwyciężyć. Nieraz człowiek zastanawia się, po co mu właściwie to zwycięstwo. Po co wyrzekać się dla niego tylu rzeczy? Ale jakkolwiek dochodziłby do wniosku, że się to nie opłaca i nie ma sensu, przy każdej następnej okazji rzuca się znowu do walki. Nie oglądając się na nic, dąży do zwycięstwa. Chyba, że jest ostatnim, beznadziejnym palantem. Helena jak każda kobieta miała zwyczaj zadawać czasem pytanie i nie interesować się odpowiedzią. — Zawsze lubiłam motyle, chrabąszcze i pszczoły — powiedziała, — Miałam dużo różnych zielników i do dziś znam się na tym wszystkim. A skoro mówisz o olimpiadzie, to Edward przysięga, że skona, a będziesz miał medal. Nawet nie wieś?., jaki on ma do ciebie stosunek. Powiada, że wkłada w ciebie cały swój wysiłek i całą .swoją ambicję. Twierdzi, że jesteś biegaczem dużego formatu, tylko kapryśny jak baletnica. Przypomniałem sobie nagle to, o czym zupełnie upomniałem. Jak na balu w klubie Helena pociągnęła mnie za włosy. — Ja sobie gwiżdżę na olimpiadę — powiedziałem — i na medale. — A przed chwilą opowiadałeś, że trzeba walczyć i kosztem największych wyrzeczeń dążyć do zwycięstwa. — Co innego walka i zwycięstwo, takie prywatne zwycięstwo dla siebie, a co innego ten cały cyrk z sędziami, działaczami, płacącą publicznością i fotografami. — A ja ci nie wierzę. Na pewno ci na tym zależy. — Jakoś mi zależy. Z przyzwyczajenia i nałogu przystosowania do ogólnych obyczajów. Ale w gruncie rzeczy naprawdę gwiżdżę sobie na to wszystko. — Och, jak ja bym chciała dostać jakiś złoty medal albo coś w tym rodzaju. A ty się zgrywasz. Zgrywasz się, i już. — Słowo honoru, że się nie zgrywam. Zresztą czy tobie się zdaje, że ja nigdy nie myślę o tym, że życie ucieka? I co pomoże moje bieganie, moje medale i tytuły mistrzowskie, kiedy ono ucieknie? Nie dogonię. Mogę ci poza tym powiedzieć, że ja w życiu chciałem dla siebie czegoś zupełnie innego. W gruncie rzeczy, mimo że na pozór nasza sytuacja życiowa jest tak zupełnie inna, doznaję uczuć bardzo podobnych do twoich. — Wiesz, Marek, to nadzwyczajne. Wydaje mi się, że ty świetnie potrafisz rozumieć kobietą. Ja tego naprawdę nie przypuszczałam. Czego ty chciałeś w życiu? — Tak dokładnie to nie wiem. Ale czegoś zupełnie innego, niż mam. Można dostawać medale olimpijskie, zaszczytne tytuły i nie wiem co jeszcze, można być podziwianym przez tłumy, a mimo to życie wydawać się może sakramencko przeciętne i nie wyróżniające się absolutnie niczym... Wierz mi, jak Boga kochani. Helena oparła głowę na ręku i patrzała w okno,, za którym nie było widać nic prócz odrapanej ściany przeciwległej kamienicy