Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Natomiast inny powód do lęku, też wynikłego z oglądania niezliczonych starych filmów kryminalnych, był chyba logiczniejszy. Na razie nie było tu żadnych dzwonków alarmowych i wyjących syren - rozmyślał Joe Calvert ale sama logika nakazuje zakładać, że Ramianie powinni mieć system ostrzegawczy. Jakże inaczej bioboty wiedziałyby, gdzie i kiedy potrzebne są ich usługi? - Kto nie wziął okularów ochronnych, niech się odwróci tyłem - wydał rozkaz sierżant Myron. Zapach tlenku azotu uniósł się wokół, gdy powietrze rozgorzało w płomieniu palnika laserowego. Z miarowym skwierczeniem ten ognisty nóż zaczął rozpruwać powłokę sekretów Ramy. Nic materialnego nie oparłoby się takiej dawce energii, więc krajanie przebiegało gładko w tempie kilku metrów na minutę. Już po chwili wycięty został otwór dość duży, żeby zmieścił się człowiek. Gdy ta nacięta cząstka ściany ani drgnęła, Myron stuknął w nią lekko, potem mocniej, potem grzmotnął pięścią całej siły. Dopiero wtedy wpadła do środka z głuchym rezonującym łoskotem. Norton znowu, tak jak w czasie pierwszego wkroczenia do wnętrza Ramy, pomyślał o archeologu otwierającym starożytny grobowiec egipski. Nie spodziewał się jednak zobaczyć błysków złota: w istocie bez przewidywania czegokolwiek wczołgał się przez ten otwór w świetle latarki, którą trzymał przed sobą. Jakaś grecka świątynia ze szkła - takie było jego pierwsze wrażenie. Stały tam rzędy za rzędami kryształowych kolumn o grubości mniej więcej jednego metra i wysokich od podłogi do samego stropu. Setki ich znikały w ciemnościach poza zasięgiem ramiańskiego słońca. Podszedł do najbliższej kolumny i skierował smugę latarki do jej wnętrza. Załamane jak w soczewce cylindrycznej światło rozszerzało się po drugiej stronie, po czym znów się ogniskowało, i znów się rozszerzało, słabnąc stopniowo wśród zastępu dalszych kolumn. Wyglądało to nieomal na jakiś skomplikowany pokaz arcydzieł optyki. - Bardzo ładne - powiedział praktyczny Mercer ale co to znaczy? Komu potrzebny jest las filarów? Norton stuknął delikatnie w jedną kolumnę. Sądząc z odgłosu, była ciałem stałym raczej z metalu niż z kryształu. Zdezorientowany zastosował się do użytecznej rady, którą usłyszał przed laty: "Kiedy masz wątpliwości, nie mów nic, tylko idź dalej". Przy następnej kolumnie, zupełnie takiej samej, usłyszał okrzyk zdumienia Mercera. - Przysiągłbym, że ten filar jest pusty w środku... a przecież coś w nim jest! Obejrzał się szybko. - Gdzie? - zapytał. - Ja nic w nim nie widzę. Popatrzył w kierunku wycelowanego palca Mercera, ale nic nie zobaczył: kolumna była przezroczysta. - Nie widzisz? - zapytał Mercer z niedowierzaniem. Przejdź na tę stronę. Do licha... teraz już i tego nie widzę. - Co się dzieje? - zapytał Calvert. Minęło kilka minut, zanim otrzymał niepewną odpowiedź. Te kolumny były przezroczyste, ale nie pod każdym kątem i nie w każdym oświetleniu. Gdy oglądali je z różnych stron, widzieli w nich chwilami przedmioty wtopione jak muchy w bursztynie, dziesiątki przedmiotów, każdy inny, wszystkie konkretne, nieomal namacalne, i chociaż różne, przeważnie jednakowej wielkości. - Hologramy - powiedział Calvert - zupełnie jak muzeum na Ziemi. To było wytłumaczenie oczywiste i dlatego Norton odniósł się do tego podejrzliwie. Powątpiewał coraz bardziej, oglądając inne kolumny i wyczarowując zmagazynowane w nich obrazy. Narzędzia ręczne (chociaż owe ręce, które by ich używały, musiały być ogromne i bardzo dziwne), pojemniki, małe maszynki z klawiaturami, przystosowanymi chyba do większej liczby palców, przyrządy naukowe, zdumiewająco zwyczajne utensylia domowe łącznie ze sztućcami i talerzami, które, gdyby nie ich wielkość, nikogo nie dziwiłyby swym widokiem na stołach ziemskich - wszystko to tam było, jak również setki przedmiotów już nie tak łatwo dających się rozpoznać, często pomieszane razem w jednej kolumnie. Muzeum chyba powinno mieć jakiś układ logicy, eksponaty posegregowane. To tutaj wydawało się czysto przypadkowym zbiorowiskiem towarów. Sfotografowali już te trudno uchwytne obrazy w dwudziestu może kryształowych kolumnach, gdy sama rozmaitość przedmiotów dała Nortonowi klucz. Może to nie zbiór, tylko katalog, zredagowany w myśl jakiegoś arbitralnego, ale zupełnie logicznego systemu. Przypomniały mu się niedorzeczności zestawień w każdym słowniku czy też spisie alfabetycznym i spróbował przedstawić ten domysł towarzyszom. - Wiem, rozumiem - powiedział Mercer. - Ramianie może by tak samo byli zdumieni tym, że my umieszczamy... ach.., kambr tuż obok kambuza. - Albo but przy butanie - dodał Calvert po kilku sekundach wysiłku umysłowego. Można bawić się w tę grę godzinami. Zaczął podawać przykłady coraz jaskrawszej rozbieżności. - No właśnie - potwierdził Norton. - Możliwe, że widzimy tu katalog trójwymiarowych obrazów... wzorców... litych rysunków technicznych, jeżeli tak chcecie to nazwać. - Jaki to może mieć cel? - No, znacie teorię o biobotach, koncepcję, że one nie istnieją, dopóki nie są potrzebne, i że w razie potrzeby stwarza się je... syntetyzuje... według jakichś szablonów gdzieś zmagazynowanych. - Rozumie - powoli, w zadumie powiedział Mercer. Więc Ramianin, kiedy potrzebuje biobota mańkuta, tylko przedziurkowuje należyty numer kodu i dostaje kopię wyprodukowaną według tego wzoru. - Coś w tym rodzaju. Ale proszę, nie pytajcie mnie o szczegóły praktyczne. Kolumny, między którymi szli, stawały się coraz grubsze i teraz miały już średnice dwumetrowe