Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

To chyba ten się zjawił. W dawnych czasach chłopcy wywabiali w ten sposób dziewczyny; teraz taki gwizd można usłyszeć już tylko w teatrze lub w klubie, gdy wystawiają jakąś starą sztukę. Okazuje się jednak, że coś takiego może się wydarzyć również i teraz pod domem. Śpiewać nie umieją, ale gwizdać się nauczyli. Nie ma jednak w domu tej, na którą gwizdano, dzień pracy kurajowskiej medyczki nie jest uregulowany. Po powrocie z pracy zamierzała pójść do kina, ale wezwano ją do Czerednyczenki, żeby postawiła mu bańki. Powaliło Zeusa. Z okazji dożynek pojechał nad morze zmyć żniwny kurz, wykąpał się w swoim Morzu Czarnym z meduzami i tak się przeziębił, że istniało podejrzenie zapalenia płuc. Kiedy zimą płynął morzem u kerczeńskich wybrzeży, przebijając się z Ta-mania na półwysep na zwiad, nie dostał wtedy nawet kataru, w każdym razie nie przypomina sobie czegoś takiego. Szynele nieraz tak sztywniały z mrozu, że chrzęściły na gwardzistach i trzeba je było znowu moczyć w wodzie, żeby nie obudzić wrogich posterunków. A teraz wystarczy tylko spojrzeć na morze, a już katar i gorączka. Jedyne radykalne leczenie, jakie Sawa Danyłowicz uznawał w takich wypadkach, to właśnie bańki. Więc zwykle podstawiał pokornie plecy, żeby żona obłożyła je bańkami, a ponieważ War-wara Pyłypowa sama teraz nie domaga, więc wezwał młodą medyczkę, niech się Wprawia... Gdy Inna wybiegła, matkę ogarnęły wątpliwości, czy Warwara nie wezwała jej celowo, by sprawdzić umiejętności początkującej pielęgniarki i przekonać się, czy ona potrafi chociaż bańki dobrze postawić. Poszła i nie wraca, a tymcziasem świstak ciągle 150 151 poświstuje. Nie pierwszy już raz przynosi go skądś pod kurajowskie wiśnie, żeby tylko zobaczyć się z.Inną i zapewnić ją, jak to on za nią przepada... Oto jeszcze raz zagwizdał z jakimś słowiczym trelem. —- Powiedz mu, że jej nie ma w domu, nie spacery jej teraz w głowie — zawołała z progu matka Inny będąc pewna, że ktoś tam przekaże już mu jej słowa. Jednak na podwórzu nie było nikogo. Tylko grusza stoi jak chmura deszczowa, ale .wygląda tak, jakby to: wieczorne gwizdanie sprawiało jej przyjemność. Kobieta wyszła na ganek. No tak, ławka pod gruszą pusta, nikt jej nie pilnuje, orionowiec polazł już do sąsiadów oglądać z dziećmi wieczorny dziennik telewizyjny. Mają tam bardzo duży telewizor jak dawna skrzynia z posagiem, stoi w sadzie pod orzechem, niebieski ekran widać aż stąd, z werandy, przed ekranem pełno głów dorosłych i główek dzieci, a wśród nich świeci łysina orionowca. W domu Jahny-czów też jest telewizor, może nawet lepszy, stoi w kącie za komodą. Co prawda przez całe żniwa nikt go nie włączał. Ale przecież marynarz mógłby go sam nastawić i .oglądać w domu, ciągnie go jednak do sąsiadów, do dzieci. Tam weselej. A. na ulicy znowu rozległ się cichy gwizd. Co za natrętny chłopak! Gospodyni zbiegła po schodkach, podeszła do furtki. Coś mignęło pod wiśniami, które widocznie nie boją się złodziei, bo sięgają gałęziami na ulicę. Ciemna postać schowała się za pień. , .; ;, :¦ ¦; -¦; — To ty,. Wiktorze? : : ¦ ¦ v.: - .-, ... ¦ -—. Ja. ¦ . .. •¦ • . .v . ,-;. ..-*- Nie znudziło ci się jeszcze gwizdać? Wejdź na podwórze. ' nim obchodzić 'grzecznie, bo ;ezy się to komu podoba czy nie, ale- występuje on w roli przyszłego zięcia. : , ¦ ¦, <—- Ja do Inny. Jest w domu? .—¦ Powinna wnet przyjść. Wejdź. Miałam właśnie zamiar porozmawiać z tobą. Posadziła adoratora córki na werandzie, niczym go zresztą nie częstując, bo to przecież gość nieproszony, obejdzie się. Zapaliła światło, żeby mu się lepiej przyjrzeć, też usiadła. Chłopak przesunął się z krzesłem w kąt werandy i zastygł w bezruchu. Dociekliwie przyglądała mu się. Oto on, ten ancymonek... I to ma być jej zięć? Właściwie to chyba nawet się nie zmienił, mimo że gdzieś tam przebywał. Mówiono, że jest ostrzyżony, ale teraz już nie poznać. Z uprzejmą uwagą czeka na rozpoczęcie rozmowy — postawny, o suchej, owalnej, wygolonej twarzy, na wargach błąka się skromny uśmiech. Nos matki, brwi również jej, cienkie i śmiało zarysowane, nie każda dziewczyna pozostanie obojętna wobec takiego chłopca. I kiedy tak grzecznie siedzi, ścisnąwszy dłonie kolanami i spoziera nieśmiało to na sufit, to na żarówkę wokół której krążą muszki, trudno uwierzyć, że to taki szałaputa, włóczęga i chuligan. ¦— Czy ona szybko przyjdzie? — spytał skromnie. —¦ Nie wiem dokładnie, jest w pracy. Ale przyjdzie na pewno. Moja córka trzyma się domu, nie tak jak inni. ¦-— Jeśli to aluzja pod moim adresem, to. pani pozwoli, że wyjaśnię: też. mam nadzieję wrócić w najbliższym czasie do domu. Chyba dostanę pracę gdzieś w pobliżu. — Pewnie w sanatorium? — obok Kurajówki już drugi rok budowano na wybrzeżu kompleks sanatoryjny dla górników. — Chcesz się zaangażować jako akordeonista? -.•¦¦..¦¦ * -; ..•:¦-. ,..i .'.-;-.. ;. - ¦ 153 W — To na razie tajemnica — odpowiedział wymijająco, uśmiechając się. — Oj, Wiktorze, Wiktorze! Co ty właściwie sobie myślisz? Dokąd będziesz się tak włóczył jak bezdomny pies? — powiedziała ze współczuciem. — Popatrz na swoich rówieśników: każdy ma jakąś pozycję, jeden się uczy, drugi jest w wojsku, trzeci nie złazi z traktora. Są prawdziwymi synami, niczym się nie splamili, są dumą i radością dla rodziców. Nawet nasz Pe-truś — oczy matki zaświeciły się — przy tobie prawie jeszcze dziecko, a jaki bystry, rwie się do roboty, ojciec może mu śmiało powierzyć kombajn. Nie bal się wybrać z dorosłymi aż do Kazachstanu. A ty? W domu w podobnej sytuacji Wiktor rzuciłby tylko lekceważąco: „Niech mnie mama nie poucza, jak żyć, mam powyżej uszu tych ciągłych morałów"! — i odwróciłby się do matki plecami; tu jednak nie śmie, udaje, że słucha z przejęciem, że pije z rozkoszą te mądre rady jak ryba wodę. — Więc co, na wiatr rzucam te słowa czy jak? Dlaczego milczysz? — Słucham. Bardzo uważnie. I zastanawiam się nad tym, Hanno Huryjewno. Jego zachowanie zachęciło ją do prawienia w dalszym ciągu morałów, przyjemnie jej też było, że zwraca się do niej z pełnym szacunkiem