Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Rolf nie miał nic przeciw temu. Zrezygnowała jednak. Nie z powodu nieczystego sumienia, którego nie miała również, gdy znalazła się oko w oko z mężem, lecz raczej powodowana uczuciami macierzyńskimi. W wozie prowadzonym przez Sybillę nie Rolf położył jej później rękę na ramieniu, lecz na odwrót, choć jak powiedzieliśmy, Sybilla siedziała przy kierownicy. Powiedział: - Wyglądasz wspaniale. Odparła: - Czuję się też bardzo dobrze. Pomyślała z ulgą, że teraz Rolf wie wszystko. Od czasu do czasu spoglądała jednak na niego, nie wierząc, żeby mężczyzna mógł być tak mało wrażliwy. Było to prawie śmieszne. Ciężka musiała być dla Sybilli chwila, kiedy Rolf, ojciec jej dziecka, postawił w przedpokoju swoje rze- czy i powiesił płaszcz, żeby tutaj spędzić noc. Coś potwornego! Sybilla omal nie wybuchnęła płaczem, ale on nie zauważył i tego, zaczął opowiadać o gwałtownym ubożeniu imperium brytyjskiego. Małego Hannesa położono do łóżka po zmówieniu paciorka. Sybilla nie miała już żadnego pretekstu, aby uciec przed gwałtownym ubożeniem imperium brytyjskiego. Nie było nic do odwołania, absolutnie nic, nawet gdyby mogła coś odwołać. Ale jak przebrnąć przez ten wieczór, jeżeli przy całkowitej niedomyślności Rolfa, której Sybilla nie mogła pojąć, przemilczanie było takie łatwe, a jednak niemożliwe? Rolf stanął w kuchni przed lodówką, żeby napić się piwa, i zapytał daleką Sybillę, czy podczas jego nieobecności była na budowie. Sybilla zdecydowała się opuścić dom, otworzyć cicho drzwi, podczas gdy Rolf pił w kuchni swoje piwo i mówił o budowie, wyjść nie do Stillera, dokądkolwiek. Rolf musiał usłyszeć szczęk klamki, wyszedł z kuchni i zastał Sybillę w płaszczu, z kluczami w ręku, pobladłą czy zarumienioną, ale dziwnie przytomną. - Pies! - powiedziała - trzeba jeszcze wypuścić psa. Rolf odstawił swoją szklankę z piwem, żeby wyprowadzić psa na dwór, uczynniejszy niż zwykle. Czy naprawdę niczego nie przeczuwał? Czy udawał? Czy nic go to nie obchodzi? A może był głupi, niewypowiedzianie głupi, albo miał manię wielkości i był przekonany, że żaden mężczyzna nie może się z nim mierzyć, bo inaczej cóż to wszystko miało znaczyć? Sybilla siedziała w płaszczu. A przy tym zdawało jej się, że Rolf ma nawet rację, że to nie odgrywało roli, niczego mu nie ujmowało. Ale wiedzieć o tym musi! Dalsze przemilczanie, choćby trwało godzinę czy kwadrans, zatruwało wszystko, co kiedykolwiek było między Rolfem i nią. Rozpłakała się. Może jednak żałowała? Wstydziła się przed Stillerem, który był teraz tak daleko, bała się coraz bliższej chwili, kiedy Rolf wróci z psem i kiedy ona mu to powie, bała się, że pomniejszy ubiegłą noc do granic zdrady, zdrady Stillera i siebie samej. Widziała już, jak by to było: Rolf otoczyłby ją ramieniem, okazałby zrozumienie i pobłażliwość, które wszystko grzebią, nie wziąłby wcale na serio jej małego, głupiego intermezza, a ona, zdrajczyni, znienawidziłaby go za swoją własną zdradę. Czy nie było więc w takiej sytuacji uczciwiej ukryć wszystko? Wydało jej się nagle, że wszystko, co się składa na mieszkanie, przyczynia się do uniemożliwienia szczerości. Dlaczego nie ma tu Stillera! Rolf wydał jej się taki mocny, taki niezwykle mocny, nie dlatego, że miał za sobą „prawo”, ale po prostu przez swą obecność. Stiller był jakby przywalony setkami rzeczy, tym pianinem, meblami, dywanami, książkami i lodówką, i różnymi gratami, samymi gratami, które przemawiały za Rolfem niemo, uparcie i nieodwołalnie. Wydało jej się, że mieszkanie to twierdza, gustowna nikczemność. Właśnie postanowiła zadzwonić do Stillera, tylko po to, żeby usłyszeć jego głos, już zapomniany, kiedy usłyszała szczekanie psa, odwiesiła słuchawkę i wreszcie zdjęła płaszcz, śmiertelnie zmęczona i gotowa już do kobiecej kapitulacji, czyli do pozostawienia losowi, który z mężczyzn zwycięży drugiego, a przez to i ją samą. Rolf zastał ją gorliwie zajmującą się gospodarstwem. Nie bez racji uznał za zbyteczne, by Sybilla jeszcze teraz sprawdzała miesięczne rachunki mleczarza i rzeźnika, uważał, że jest to niegrzecznie wobec męża, który właśnie wrócił z Londynu, i zaczął się dąsać. Wyglądało na to, że wieczór minie w nastroju codziennych drobnych zadrażnień małżeńskich, a więc jako tako. Właściwie Rolf był winien, że się na tym nie skończyło. Rzucił szklanką o zlew. - Co się stało? - zapytała. Oto Rolf z jej nieuprzejmości wywnioskował, że jego ukochana żona Sybilla znowu go podejrzewa. I miał tego dosyć. Uważał to za małostkowe i drobnomieszczańskie