Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie wiem, kto jesteś, nie znam twego nazwiska, dziękuj Bogu, że nie chcę znać! A teraz jazda, uciekać mi stąd wszyscy. Daję wam pięć sekund... Jak za dotknięciem różdżki czarodziejskiej ludzie znikli. Co tchu w piersiach uciekali w kierunku hacjendy don Sebastiana. Gdy wreszcie dopadli do niej, rozdzielili się na dwie grupy: jedna grupa znikła w głównym wejściu, druga zaś na tyłach budynku. Reszta nocy upłynęła spokojnie. Nad ranem don Sebastiano, z głową w okładach, przywołał jednego ze swych ludzi. - Idź do don Antonia i powiedz mu, że proszę go do siebie. Człowiek wyszedł i wkrótce powrócił. - Senor - rzekł. - Nikogo tam nie ma. Don Antonio znikł wraz ze swymi murarzami. Książę w niebezpieczeństwie Kareta zatrzymała się przed domem Anzelma Cortiego. Drzwiczki otworzyły się i wysiadł chudy jak tyka Porfirio. Gruby Malibran zlazł z kozła. Zefirio wyszedł z domu i zawołał wyciągając ręce ku przybyłym: - Witajcie mi, drodzy przyjaciele! Nie spodziewałem się was tak prędko z powrotem! Porfirio mrugnął okiem na znak, że chce mu coś powiedzieć w sekrecie. Służba zajęła się karetą, trójka przyjaciół udała się do pokoju Zefiria. Malibran zamknął drzwi starannie. Porfirio zaś opowiedział przyjacielowi szczegóły śmierci Josego Cardilli. - Hm! - mruknął Zefirio. - Szkoda chłopca. Choć był bandytą, jednak należał do odważnych i zręcznych... - Ha, trudno - odparł Malibran, rzucając się w ubraniu na łóżko Zefiria. - Po co lazł, gdzie nie trzeba? - Mam dla was nowinę! - rzekł Zefirio. - Jadę do Madrytu! Malibran usiadł od razu, Porfirio spojrzał uważnie na Zefiria. - Do Madrytu? - zapytali obaj jednocześnie. - Tak! Ojciec zlecił mi transport trzydziestu premiowanych byków. Kuzynka Mercedes wraz z generałem jadą również. Prócz tego ciągnie do Madrytu prawie cała śmietanka Saragossy z księciem Ramido na czele. - Książę Ramido jedzie również? - zapytał Porfirio. - Tak! Chce popatrzeć na doroczną walkę byków. - A więc i my również wracamy do Madrytu! - rzekł Porfirio. - Nie, ty zostaniesz! - odparł Zefirio. - Mam zostać? Dlaczego? Lecz Zefirio popatrzył nań i Porfirio uśmiechnął się. - Dobrze, zostanę, lecz nie na długo! - Nie! Tylko trzy, cztery dni zaczekasz tutaj, a potem przyłączysz się do nas! - Znajdziesz nas w pałacyku moich rodziców! - dodał Malibran. - A czy Malibran nie mógłby mnie tutaj zastąpić? - zapytał Porfirio. - Nie, zbyt gruby! - odparł Zefirio zagadkowo. Malibran uśmiechnął się zadowolony. - Widzisz, Porfirciu, czasem i tusza się na coś przyda! - Nie ciesz się - rzekł Zefirio. - Zostaniesz również! - Ja? - podskoczył Malibran. - A to po co? - Może się coś przytrafić Porfirio, a wówczas twym zadaniem będzie uprzedzić mnie natychmiast. Prócz tego będziesz mu pomagał. Malibran skrzywił się płaczliwie. - Moja walka byków!... - Zdążysz zobaczyć! Przecież najwyżej cztery dni tutaj zabawisz... Nie zapominaj, że dałeś mi swą rękę i przyrzekłeś posłuszeństwo! - Toteż nic nie mówię! - westchnął Malibran. - Jedź z Bogiem! Porfirio i Malibran pozostali w pokoju, Zefirio zaś udał się do zabudowań gospodarczych. Już z oddali dochodził ryk bydła. Ludzie uwijali się z powrozami pomiędzy kilkudziesięciu sztukami krów i byków i oddzielali naznaczone zwierzęta. W tej samej chwili na drodze uniósł się duży słup kurzu. - Jacyś goście! - zawołał jeden z parobków. - Widzę kilka karet! Zefirio nie zwrócił na powozy najmniejszej uwagi. Oparty o ogrodzenie pochłonięty był obserwowaniem ryczących zwierząt. Anzelmo Corti wyszedł na spotkanie przybywającym. Gdy karety zbliżyły się, Anzelmo rozpoznał książęce herby. Z karety pierwszy wyskoczył don Alvarez. Pomógł wysiąść Dolores. Na ostatku ukazał się książę Ramido. Z innych karet wysypali się oficerowie świty i dworzanie. Przybyły również i damy z pierwszych domów Saragossy. Anzelmo Corti nie wierzył własnym oczom. - Książę, jakiż to zaszczyt dla mnie! - wybąknął kłaniając się nisko. - Pozwól w me ubogie progi. - Wybacz nam, szlachetny Anzelmo Corti - odparł książę, wyciągając doń rękę - że nie przyjmiemy twej gościny. Jesteśmy bowiem tutaj tylko przejazdem. Za kilka minut wyruszymy w dalszą drogę do Madrytu. Jeśli zboczyliśmy z drogi, to tylko dlatego, że sława tych byków przeznaczonych dla areny madryckiej, rozniosła się po całej okolicy. Chciałbym je obejrzeć. - Wasza książęca mość! - ukłonił się powtórnie Anzelmo Corti - życzenie twe jest dla mnie rozkazem. Co prawda, czuję się głęboko nieszczęśliwy, że nie możesz zaszczycić mej ubogiej siedziby. swą szlachetną osobą, lecz jeśli inaczej być nie może, muszę się pogodzić z koniecznością... - Byki, byki chcę obejrzeć! - przerwał mu brutalnie zniecierpliwiony książę. - Dosyć gadania na dzisiaj. Anzelmo Corti nic nie odpowiedział i poszedł przodem, całe towarzystwo udało się za nim. Zbliżyli się do ogrodzenia, gdzie mieściło się bydło. Zefirio rozpłynął się w szerokim uśmiechu, gdy ujrzał księcia, Don Alvareza oraz dystyngowane towarzystwo. - Aa! - zawołał. - Jego książęca mość oraz don Alvarez, czy mnie oczy nie mylą? Hrabina d' Alrado, markiz d'Izrra, hrabia de Costa, księżniczka Dolores, ach, co za wizyta. Lecz obecni nie zwrócili najmniejszej uwagi na młodego Cortiego