Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mękę sprawiało mu samo dotknięcie kogoś naznaczonego czymś tak dobrym. Dumbledore zainteresował się nagle jakimś ptaszkiem, który przysiadł na parapecie, co pozwoliło Harry'emu otrzeć łzy prześcieradłem. - A ten płaszcz, sprawiający, że jest się niewidzialnym? - zapytał, kiedy odzyskał głos. - Wie pan, kto mi go przysłał? - Ach... tak się zdarzyło, że twój ojciec zostawił go mnie, a ja pomyślałem, że może ci się przydać. - W oczach Dumbledore'a pojawiły się wesołe błyski. - Bardzo użyteczna rzecz... Twój ojciec zakładał go najczęściej po to, żeby zakradać się do kuchni, kiedy tu był. - I jest jeszcze coś... - Wal śmiało. - Quirrell i Snape... - Profesor Snape, Harry. - Tak, on... Quirrell powiedział, że Snape mnie nienawidzi, bo nienawidził mojego ojca. Czy to prawda? - No, raczej się nie lubili. Ale chyba nie tak, jak ty i pan Malfoy. A twój ojciec zrobił coś, czego Snape nie mógł mu wybaczyć. - Co? - Uratował mu życie. - Co? - Tak... - powiedział Dumbledore, jakby się nad czymś zastanawiał. - To śmieszne, jak działają ludzkie umysły, prawda? Profesor Snape nie mógł znieść myśli, że ma dług wdzięczności wobec twojego ojca... Myślę, że właśnie dlatego tak się starał, żeby cię ochronić w tym roku, bo czuł, że to w jakiś sposób wyrównuje ten dług. A potem mógłby już spokojnie nienawidzić twojego ojca... Harry starał się to zrozumieć, ale znowu rozbolała go głowa, więc zrezygnował. - Panie profesorze, jeszcze jedno... - Tylko jedno? - W jaki sposób Kamień znalazł się w mojej kieszeni? - Ach, cieszę się, że o to zapytałeś. To jeden z moich bardziej udanych pomysłów, a między nami mówiąc, coś z tego wynika. Widzisz, Kamień mógł się dostać tylko w ręce kogoś, kto go chciał znaleźć - znaleźć, a nie wykorzystać, bo inaczej zobaczyłby w lustrze nie Kamień, ale samego siebie wytwarzającego złoto albo pijącego Eliksir Życia. Niezły pomysł, co? Nawet mnie samego mój mózg czasami zaskakuje... No, ale dość pytań. Radzę ci zabrać się do tych słodyczy. Ach! Fasolki wszystkich smaków Bertiego Botta! W młodości miałem pecha, natrafiając na fasolkę o smaku wymiocin i od tego czasu raczej za nimi nie przepadam. ale ten kolor to chyba toffi, co? (no Uśmiechnął się i włożył do ust złotobrązową fasolkę, po czym zakrztusił się i wymamrotał: - Niestety! Woszczyna z uszu! Pani Pomfrey, pielęgniarka, była miłą kobietą, ale bardzo zasadniczą. - Tylko pięć minut - błagał Harry. - Wykluczone. - Wpuściła pani profesora Dumbledore'a... - Oczywiście, jest przecież dyrektorem, to całkiem co innego. Potrzebujesz odpoczynku. - Odpoczywam, leżę spokojnie, naprawdę. Och, pani Pomfrey, proszę... - No dobrze. Ale tylko pięć minut. I pozwoliła wejść Ronowi i Hermionie. - Harry! Harry odniósł wrażenie, że Hermiona chce rzucić mu się na szyję, ale na szczęście w porę się opamiętała, bo jego głowa ciężko by to zniosła. - Och, Harry, już myśleliśmy, że... Dumbledore tak się niepokoił... - Cała szkoła o niczym innym nie mówi - rzekł Ron. - Co się naprawdę stało? Była to jedna z tych rzadkich okazji, kiedy prawdziwa relacja jest jeszcze bardziej dziwna i ekscytująca niż najdziksze pogłoski. Harry opowiedział im wszystko: o Quirrellu, o zwierciadle, o Kamieniu, oVoldemorcie. Ron i Hermiona byli wdzięcznymi słuchaczami: dech im zapierało we właściwych momentach, a kiedy Harry powiedział, kto był pod turbanem Quirrella, Hermiona aż zapiszczała. - Więc Kamień przepadł na zawsze? - westchnął w końcu Ron. - I Flamel po prostu umrze? - Ja też się zmartwiłem, ale Dumbledore uważa, że... zaraz, jak to było... "dla należycie uporządkowanego umysłu śmierć jest tylko początkiem nowej wielkiej przygody". - Zawsze mówiłem, że on jest trochę stuknięty - powiedział Ron, sprawiając wrażenie, jakby nim jednak wstrząsnęło, że aż tak bardzo. - A co było z wami? - zapytał Harry. - Ja wróciłam bez przeszkód - odpowiedziała Hermiona. - Doprowadziłam Rona do stanu używalności... trochę to trwało... pobiegliśmy do sowiarni, żeby przesłać wiadomość, ale spotkaliśmy Dumbledore'a w sali wejściowej. już wiedział... bo powiedział tylko: "Harry już tam jest, tak?" i popędził na trzecie piętro. - Myślisz, że on chciał, żebyś to zrobił? - zapytał Ron. - Przecież przysłał ci tę pelerynę-niewidkę i w ogóle. - No wiecie - wybuchnęła Hermiona - jeśli tak było... to znaczy... to okropne... mogłeś zginąć. - Nie, to nie tak - powiedział Harry z namysłem. - To dziwny facet, ten Dumbledore. Myślę, że chciał mi dać szansę. Chyba wiedział, co się tutaj dzieje. Wiedział, co zamierzamy zrobić i zamiast nas powstrzymać, pomagał nam, żebyśmy potrafili tego dokonać. Uczył nas. To nie był przypadek, że pozwolił mi odkryć, jak działa to lustro. Jakby uważał, że mam prawo zmierzyć się z Voldemortem, jeśli tylko zdołam..