Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przez długą chwilę leżałem bez ruchu, uspokajając oddech. Serce biło mi jak oszalałe. Wreszcie uspokoiłem się na tyle, że byłem w stanie dźwignąć się na nogi. Wówczas ściągnąłem z ramion torbę i wyciągnąłem z niej cienką, lecz mocną linę, w którą zaopatrzył nas przemyślny Thran; dopiero w tej chwili sobie o niej przypomniałem. Jeden jej koniec przywiązałem do łańcucha, na którym wspierał się most, a drugi rzuciłem ponad otchłanią Zacatowi. Przywiązał do niego mój miotacz promieni, a ja pociągnąłem za linę. Podczas gdy miotacz huśtał się nad przepaścią, doświadczyłem chyba najdziwniejszego uczucia w całym swoim życiu. W chwili, gdy promień przestał padać na most, zniknął on po prostu i odniosłem wrażenie, że stoję w próżni, mimo że pod stopami czułem twarde podłoże. Po chwili miotacz promieni był już w moim ręku. Gdy go włączyłem, znów widziałem most. jego nawierzchnię i poręcze. Zacat zniknął w głębi korytarza. Minęło zaledwie kilkanaście sekund, gdy usłyszałem, że ruszył biegiem w moim kierunku. Z całą pewnością włożył w skok znacznie więcej siły niż ja, gdyż bez kłopotu bezpiecznie wylądował obok mnie na pomoście. - No, to dalej, naprzód, do siedziby diabła - powiedział, gdy odzyskał równomierny oddech. - Strach ogarnia mnie tylko na myśl o drodze powrotnej. Włączmy oba miotacze. Nie mam zamiaru stąpać po niczym, nawet wtedy, gdy moje stopy będą czuły twardy grunt. Bez zwłoki ruszyliśmy w dalszą drogę. Najdawniejsi, choć tak różniący się od ludzi, musieli być doskonałymi budowniczymi. Zastanawiałem się, jak odważnym człowiekiem musiał być Kem-mec, który penetrował Drogi Ciemności samotnie, wyposażony jedynie w kiepski sprzęt, dostępny w jego czasach. Być może zniszczony fragment mostu był właśnie tą pułapką, która sprawiła, że nie powrócił ze swojej ostatniej wyprawy. - Ten wstrętny zapach jest coraz silniejszy. - Głos Zacata przerwał moje rozmyślania. Uniósł miotacz promieni wyżej i oświetlił most na znacznej odległości przed nami. Niespodziewanie coś, co znalazło się w oświetlonym polu przed nami, poruszyło się. Zacat stanął jak wryty. - To jest chyba rzeczywiście przeklęte miejsce - powiedział. - Zdaje się, że czeka nas jakaś niespodzianka. Może nocne demony? Chociaż nie wierzę, że coś takiego istnieje. A przecież widziałem przed nami jakiś ruch. Czy wiesz, co to znaczy? Wiedziałem aż za dobrze. W normalnym świetle to coś przed nami było niewidzialne, podobnie jak most, natomiast ukazywało się naszym oczom, gdy kierowaliśmy na nie promienie naszych miotaczy. Wkrótce stwierdziłem, że nieznane stworzenie zbliża się w naszym kierunku. - Najlepiej poczekajmy - szepnął Zacat, gdy zorientował się, że zrozumiałem znaczenie jego słów. - Postąpimy mądrze, jeśli dopuścimy do tego, że nieznany przeciwnik pierwszy ujawni swoją moc. Być może wskaże nam przy tym na swoje słabości. Niepokoi mnie ten zapach... Odór stęchlizny i zgnilizny był tak ciężki, że trudno nam już było normalnie oddychać. Co gorsza, mimo że wydawało się to niemożliwe, z każdą chwilą odór stawał się coraz intensywniejszy. W pewnym momencie odniosłem też wrażenie, że słyszę jakiś słaby odgłos, jakby drapania. Gdy Zacat zwiększył moc promienia, zjawa, znajdująca się przed nami, odskoczyła do tyłu. - No, cokolwiek to jest, nie lubi tego światła - stwierdził mój towarzysz z satysfakcją. - Zdaje się, że możemy tę jego słabość wykorzystać. Zwiększ moc swojego miotacza i ruszajmy naprzód. Jasno oświetlając powierzchnię mostu przed sobą, wyruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Stworzenie, które tkwiło przed nami, przez cały czas poruszało się w tym samym kierunku i w tym samym tempie co my. Nie widzieliśmy ani przez chwilę nic więcej jak tylko ciemny, nieregularny kształt, poruszający się na samym skraju zasięgu naszych miotaczy promieni. Koniec tej komfortowej sytuacji był jednak gwałtowny. Zjawa przed nami jakby nagle odzyskała odwagę; być może odgadła sekret naszego światła, kiedy bowiem postąpiliśmy kilka kolejnych kroków, nic poruszyła się, lecz przykucnęła w miejscu, jakby na nas czekając. Niespodziewanie ujrzeliśmy ją w całej okazałości... Stworzenie, które stanęło przed nami na niewidzialnym moście, było czymś najokropniejszym, najwstrętniejszym spośród wszystkiego, co do tej pory widziałem w życiu. Początkowo trudno było rozróżnić jego kształty, gdyż otaczała je nikła, przejrzysta chmurka. Właściwie nie posiadało konkretnych wymiarów; sprawiało wrażenie, że jego zewnętrzna powłoka zbudowana jest z galaretowatej substancji, która może zmieniać kształt w każdej chwili. Jego najstraszliwszą częścią były oczy, które płonęły niczym matowe purpurowe lampy, wetknięte prosto w szare ciało. Zdawało się, że potwór ten nie ma kończyn, a jedynie grube, tłuste naroślą, które poruszają się, pozwalając mu zmieniać pozycję. - Do diabła! - zaklął Zacat. - To jest tak wstrętne, że nie dowierzam własnym oczom. Jeżeli czegoś takiego właśnie przeraził się Kem-mec... Już bez szybkości, z jaką przed nami uciekało, stworzenie zaczęło pełznąć w naszym kierunku. Jego narośla wydawały ciche odgłosy przy każdym zetknięciu z powierzchnią mostu. A jego purpurowe oczy sprawiały, że wpatrywaliśmy się w nie z przerażeniem i fascynacją zarazem. Te dziwne oczy miały w sobie coś, co sprawiało, że byliśmy przekonani, iż potwór jest istotą myślącą. Myślącą z całą pewnością inaczej niż my, a jednak posiadającą ogromną inteligencję, ukrytą pod galaretowatą, szarą powłoką. Potwór był tak samo zdumiony naszym widokiem, jak my jego. Szóstym zmysłem wyczuwałem jego ogromne zdziwienie. Czułem też, że nie jest zły w takim znaczeniu tego słowa, w jakim my, ludzie, je rozumiemy