Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nie wszystko było bowiem złEm w tym czasie. Ale dobro nabierało właściwości niszczących podobnie jak zł0. Gdy burza szaleje, pada jodła za jodłą, pociągając się wzajem, a nikłe poszycie lasu niszczeje wraz z olbrzymami. Szaleństwo zawładnęło chłopami i służMą folwarczną, wszy- stkim w' głowach zaszumiało. Nigdv tak nie tańCzono po roz- stajach, nie opróżniano tak prędko Meczki piwa, nigdy kocioł wódCzany nie pochłonął tyle zboża, nie odbywano liczniejszych biEsiad i nigdy tak krótkiej nie byWało przerwy pomiędzy ostrym słowem a ciosem noża. Z odejściem majorowej zabrakło silnej ręki, więc upojeni wol- nością ludzie zaczęli szaleć i niszczyć. Został im jeno pan i mistrz umiłowany, to jest wódka. Byłv t0 czasy, kiedy sądzono, że dIa chłopów nie ma ratunku i że wódka wypleni ich doszczętnie. Niepokój ludzki przeszedł także na wszelki twór żywy. Nigdy groźniejsze nie były wilki i niedźwiedzie, lisy i sowy nie darły się gorzej i nie rabOwały zuChwalej, nigdy nie ginęły tak zabłą- kane w Iesie owce, nigdy też w'ięcej chorób nie trapiło cennego bydła. Kto chce spostrzec wzajemny związek rzeczy, winien opuścić miasto i zamieszkać w samOtnej chacie pod lasem. Winien on nocami doglądać mielerza lub żyć cały miesiąc na tratwie płyną- cej wOlno po jeziorze Vaner. Wtedy spostrzeże znaki przyrody i pozna, jak są zależne rzeczy martwe od żywych, jak znika ich , spokój, gdy zamieszanie powstaje na ziemi. Wiedzą to chłopi. W takim czasie złe duchy gaszą mielerze, wodnice psują łódź, , a zaraza przychodzi na ludzi i bydło. Tak się też działo onego roku. Nigdy roztopy wiosenne nie narobiły tylu szkód. Młyn ` ekebijski i kuźnia zniszczały. Małe pOtoczki, które dawniej w razie przyboru zdołały co najwy'żej zabrać pustą szopę, ' rzucały się teraz na całe zagrody i osiedla, rozbijając je w puch. Przed Janem narobiły szkód większych niż w inne lata, zaś potem nastała susza. Podczas długich dni lata nie spadła ni kropla deszczu. Od poło- wy czerwca do początku września słońce prażyło całą okolicę. 254 255 Deszcz nie chciał upaść, ziemia odmówiła pożywienia, wiatry nie wiały. Słońce paliło ziemię. Trudno źle mówić o słońcu! Podobne jest do miłości, któż nie zna atoli jej występków i któż ich nie przebaczy? Słońce podobne jest do G#sty Berlinga - ra- duje ludzi i dlatego milczą o złem, które im czyni. Susza poświętojańska nie wywołała może nigdzie takiej klęski jak w Varmlandii. Wiosna się opóźniła, trawa wyróść nie zdołała, żyto zaś nie miało pożywki w czasie okwitu i plonowania. Zboża jare, które wówczas najwięcej chleba dostarczały, miały małe, chude kłoski i niskie były wielce. Późno zasiane buraki nie urosły, a z twardej jak kamień ziemi nawet ziemniaki nie zdołały dobyć pożywienia. Zaniepokoiło to mieszkańców leśnych szałasów i wieść smutna poszła z gór na doliny, ku spokojniejszej ludności. - Ręka boża szuka kogoś! - jęli powtarzać chłopi. Każdy bił się w pierś i pytał: - Czyż to ja... matko naturo, może to ja właśnie jestem wszvstkiemu winien'? Może z mego powodu deszcz nie pada? Może ze złości na mnie stwardniała ziemia? Może na moją to głowę słońce gromadzi żarzące węgle z bezchmurnego nieba. A jeśli nie jam winien, kogóż szuka ręka boża? Dziwne rozmowy krążyły po okolicy, gdy marniały żyta i ziem- niaki, gdy bydło o zaognionych oczach, chwytając z trudem po- wietrze, stało u pustych studzien, a serca ludzi ściskał strach. - Taka klęska nie może być bez przyczyny! - powiadano sobie. - Kogóż to szuka ręka boża? Pewnej niedzieli sierpniowej, po nabożeństwie, szli ludzie gru- pami wzdłuż spieczonej drogi. Jak okiem sięgnąć, widzieli popa- lone lasy i nieurodzaj. Żyto już zebrano, ale było bardzo nikłe. Łatwo było tego roku użyźnić pole przez palenie, ale nieraz zajmowały się od tego suche lasy. Co ocalało od ognia, zja- dło robactwo, a jodły bez szpilek stały nagie jak liściaste drzewa jesienią. Liście brzóz wisiały wystrzępione, z wystającymi żebrami, na poły zjedzone. Nie brakło smutnym ludziom tematu do rozmowy. Wspomi- nano klęski roku 1808 i 1809, a także ostrą zimę 1812, kiedy to martwe wróble spadały z dachów. Znali oni głód i patrzyli nieraz w jego straszną twarz. Umieli też piec chleb z kory i przyuczać krowy do jedzenia mchu. Jedna z kobiet spróbowała upiec chleb z jagód i jęczmiennej mąki, dawała go Iudziom próbować i dumna się czuła z tego odkrycia