Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Uzupełnił też recytatywy skomponowane jeszcze w Wiedniu. W Pradze dodał do pierwszego aktu arię Masetta Ho capito. Niektórych motywów i aluzji nie zawiera ani pierwotne libretto wiedeńskie, ani późniejsze, praskie. Znał Pragę z poprzedniego pobytu, był tu w styczniu, zapamiętał miasto w zimowej bieli i godło zajazdu Pod Trzema Lwami, czeskie winiarnie, zapach ponczu, wozy z beczkami piwa, podskakujące na bruku. Praga dała mu wtedy odczuć jego wielkość i nacieszyć się nią. Szczęśliwy był hrabia Johann Thun, zaprzyjaźniony od dawna brat z loży masońskiej, abonent jego wiedeńskich koncertów, który go zaprosił, szczęśliwi byli muzycy orkiestry teatralnej, którzy przyłączyli się do tego zaproszenia, szczęśliwy był Pasquale Bondini, dyrektor włoskiej trupy operowej, który wpadł na pomysł wystawienia w Pradze Wesela Figara i nieźle na tym zarobił. Mozart wyjechał z Wiednia 8 stycznia 1787 roku, wsiadł do czterokonnego zaprzęgu, zabrał żonę, towarzyszył mu służący Józef Deiner i pies Gauckerl, podróżował też przyszły szwagier Franz Hofer (później mąż Józefiny Weber, najstarszej siostry Konstancji) i grono znajomych - skrzypaczka Marianna Crux, jej ciotka Barbara Quallenberg, skrzypek Kasper Ramlo. W dyliżansie żartował i wymyślał tajemnicze pseudonimy dla siebie i przyjaciół, łączył sylaby bez związku, tak by brzmiały zagadkową mądrością Wschodu albo intrygowały słowiańskim pochodzeniem. Siebie przezwał Punkitititi, Konstancja to Szabla Pumfa, służący Józef - Sagadarata, pies Gauckerl - Schomanntzky. To mu zostało z dzieciństwa, do końca życia zabawiał się wymyślaniem dziwnych przezwisk i absurdalnych nazw, choć do Konstancji zwracał się pieszczotliwie: Stanzerl, Stanzi, Stanzi-Marini. Dla niej był zwyczajnym mężem, trochę lekkomyślnym, pisał dobrą muzykę, nawet nie przemknęło jej przez myśl, że kiedyś będą mu stawiali pomniki. Wołała na niego: Woferl. Po trzech dniach podróży dyliżans dotarł w południe do Pragi, przyjaciele już czekali i nie dali im chwili wytchnienia, Mozart ściskał się z Duśkami, Józefą i jej mężem Pranzem - znali się od dziesięciu lat - obiad zjedli u hrabiego Thuna, wysłuchali koncertu jego muzyków, a o szóstej po południu hrabia Canal zabrał ich na słynny cotygodniowy bal karnawałowy u barona Bretfelda, słuchali tam melodii z Wesela Figara, przerobionych na kontredanse i menuety. Zatrzymali się krótko w zajeździe Pod Trzema Lwami, jeden dzień gościł ich w swoim pałacu hrabia Thun, przenieśli się do gospody nazwanej później Pod Złotym Aniołem, bywali na obiadach u hrabiego Canala, obchodzili trzydzieste pierwsze urodziny Woferla, wpadli do teatru, gdzie grano operę Le gare generose Paisiella. Mozart przegadał cały spektakl, nie zwracał uwagi ani na muzykę, ani na fabułę, był oszołomiony popularnością swojego Wesela Figara: - Tutaj nie mówi się o niczym innym, tylko o Figarze, grają go, śpiewają, nucą, gwiżdżą. Wystąpił z koncertem, publiczność oklaskiwała jego nową symfonię, Praską, a potem wołała „Non piu andrai”, by na bis improwizował na temat popularnej arii z Wesela Figara. Gdy pokazał się w loży na przedstawieniu, widownia rozpoznała go i urządziła mu owację, a trzy dni później jeszcze raz, kiedy dyrygował spektaklem. Melodie z Wesela Figara słychać było na ulicach, wydzwaniały je kuranty i szafy grające w gospodach, śpiewały chóry, grywał je wędrowny harfista w oberżach, nawet dzieci na ulicach intonowały: Non piu andrai, farfallone amoroso, notte e giorno d’intorse girando... (Już nie będziesz, hultaju ty mały, dniem i nocą do kobiet się skradał...) Przed powrotem do Wiednia podpisał kontrakt z dyrektorem teatru Guardasonim, zobowiązał się napisać nową operę na przyszły sezon, po zastanowieniu wybrał temat - Don Giovanni. Całuję wszystko, co Pani pozwala całować W drugą podróż do Pragi wyruszył z Wiednia o świcie 1 października. Nie potrafił usnąć w dyliżansie. Gdy umilkły rozmowy, a towarzysze podróży drzemali, gromadził w głowie i porządkował - jak zwykle – nowe myśli muzyczne. Miał zawsze przy sobie kartki papieru nutowego, które w czasie podróży wkładał do bocznych schowków powozu. Nie zwracał uwagi na mijane pejzaże. Zapach ścierniska, zapowiadający zmianę pory roku, był dla niego jak zwyczajna zmiana dekoracji przed następnym aktem dramatu. Nazwali z da Pontem w połowie gotową operę dramatem z komedią - „dramma giocoso”. Przybył do Pragi wcześniej niż da Ponte, wysiadał z dyliżansu w czwartek, 4 października, po trzech dniach podróży. W Pradze stracił z oczu wrogo usposobionych do niego ludzi, takich jak hrabia Rosenberg, dyrektor cesarskiego teatru, i odetchnął od intryg towarzyszących jego poczynaniom operowym. W Wiedniu walka toczyła się o to, by utrudnić mu wejście na szczyty popularności operowej i nie dopuścić do odebrania Włochom monopolu w tej dziedzinie, a były to czasy, kiedy niemieckie śpiewaczki przybierały włoskie pseudonimy, by utorować sobie drogę do kariery