Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Ten fakt potwierdzał tylko wcześniejsze podejrze- nia Torica, że komendanci tak naprawdę najlepsze tereny rezerwują dla jeźdźców smoków. Miał nadzieję, że niektóre z tych prób zakoń- czą się kiedyś sukcesem. Ludzie muszą mieć jednak świadomość, że warunkiem przetrwania na zasiedlanych terenach jest konieczność podjęcia bardzo ciężkiej pracy. Zupełnie nie martwiło go niebezpie- czeństwo śmiertelnych zatruć osiedleńców, skuszonych do próbowa- nia egzotycznych i słodko pachnących miejscowych owoców. Nie przejmował się także groźnymi, wygłodzonymi dzikimi zwierzęta- mi, które z łatwością mogły powalić dorosłego mężczyznę - za naj- bardziej zdradzieckie dla przyszłych osiedleńców uważał zatrute kolce oraz choroby lokalne. Toric reprezentował opinię, że najodporniejsi przeżyją, a ci, którzy zginą, nie zasługująnawet na to, żeby ich opła- kiwać. Najbardziej zaś drażniła go pewność komendantów, że posia- dają prawo do dzielenia południa, gdy dochodziło do dawania ko- muś działki. Wynikało to z faktu znalezienia jakichś starych doku- mentów opisujących sposoby zasiedlania terenów przez Starożytnych. Ziemia powinna należeć do tych, którzy są dostatecznie silni, by się na niej utrzymać i odpowiednio ją zagospodarować. Później nastąpiło to nikczemne spotkanie komendantów i Lordów Włodarzy, w którym nie mógł uczestniczyć, gdyż właśnie zajmował się usuwaniem sprzedawczyka Denola z Wyspy Ieme. To wówczas ci zniewieściali lordowie ustanowili prawo jeźdźców smoków do decydowania o rozdrapywaniu Kontynentu Południowego. „Z sza- cunku za usługi, jakie jeźdźcy smoków oddali Siedliskom i Cechom w czasie długich stuleci Opadów Nici". Jak gdyby dziesięcina pła- cona na leniwych jeźdźców nie była wystarczaj ącym zadośćuczynie- niem dla smoków za robienie tego, do czego zostały stworzone. Nie należały się również jeźdźcom smoków te odprawy, którymi tak hoj- nie byli obsypywani. Toric wpadł w straszliwy gniew, kiedy dowiedział się o tej decy- zji, szczególnie że została podjęta za jego plecami. Gdyby mógł wów- czas uczestniczyć w spotkaniu, nie dopuściłby do zatwierdzenia ta- kiego edyktu. Największym powodem do obrazy było to, że Lordo- wie z Pomocy nie czekali na jego przybycie na spotkanie, na którym to wszystko zostało omówione i żałośnie przeprowadzone, a prze- cież on był głównym zainteresowanym, jako jedyny potwierdzony Lord Włodarz Południa. Poza tym był Lordem Włodarzem znacznie dłużej niż ktokolwiek inny na Pomocy, nie wyłączając Telgara, od- bycie więc takiego spotkania pod jego nieobecność zakrawało na absurd. Oczywiście to komendanci zaplanowali wszystko w ten spo- sób, gdyż wiedzieli, że będzie protestował. Gdyby został uprzedzo- ny, na pewno zdołałby przekonać kilku niezdecydowanych idiotów, którzy otrzymali swe tytuły przez pomyłkę i bez wątpienia nie potrafiliby przetrwać na południu nawet przez jeden sezon. On doprowadziłby do tego, że Kontynent Południowy stałby otworem dla ludzi z charakterem, potrafiących przetrwać w każdym terenie, którzy zwracaliby się z prośbąo potwierdzenie ich praw do całej Rady Lordów, a nie do obecnych komendantów. Przecież nie jest sprawą jeźdźców decydowanie, kto i gdzie będzie włodarzył. W każdym ra- zie istniejący stan rzeczy nie mieścił się w pojęciach wyznawanych przez Torica. Na ścianach jego sypialni i gabinetu rozwieszone były wielkie mapy Kontynentu Południowego. Jedna z nich kosztowała go wór marek. Było to przestrzenne przedstawienie południa - terenów roz- ciągających się aż po granice horyzontu. Widok ten denerwował go najbardziej, gdyż stanowił namacalny dowód tego, jak został oszu- kany. Kobieta komendant pokazała mu tylko mały skrawek Konty- nentu i razem z Flarem wmanewrowali go w wyrażenie zgody na przy- jęcie terenu pomiędzy dwiema rzekami. Okłamano go, dając mu do dyspozycji tak maleńką cząstkę, gdy mógł dostać znacznie, znacznie więcej. I tych dwoje komendantów wiedziało o tym. Co prawda, na- wet własna żona usiłowała go przekonać, że żadne z nich nie mogło znać rozległości ziem południa, bowiem prawdziwą wielkość Kon- tynentu poznano dopiero wtedy, gdy po opłynięciu go spotkali się ze sobą mistrz Idarolan z mistrzem Rampesim - jeden nadpłynął ze wschodu, a drugi z zachodu. Toric nie dawał się przekonać. Pragnął mieć więcej, i gdyby komendanci nie pokrzyżowali mu planów przez to przeklęte spotkanie, na pewno miałby więcej. Szczególnie że jeźdź- cy smoków nie pomogli mu odzyskać dużej wyspy opanowanej przez Denola. Tego nie był w stanie nigdy przeboleć. A teraz, gdy wszyscy troszczyli się o ścisłe wykonywanie poleceń Assigi, tej dziwnej maszyny, musiał zdobyć się na cierpliwość. Waż- ną rolę w jego planach na przyszłość odgrywało uwolnienie po wsze czasy Pernu od niebezpieczeństwa opadu Nici. Pozwolił nawet swo- jemu bratu Hamianowi, Głównemu kowalowi Siedliska, na poświę- cenie całego czasu konstruowaniu i eksperymentom z nowymi ma- szynami potrzebnymi do zwalczania tego latającego zagrożenia. Miał też informatorów rozmieszczonych w rozmaitych miejscach, dowia- dywał się więc o wszystkich ważnych wydarzeniach na Lądowisku. Pojawiał się tam zawsze, kiedy właśnie dyskutowano o zasadniczych problemach. Przy okazji wyszukiwał ludzi, którzy mogli w przyszło- ści okazać się mu przydatni. Jeżeli - i tutaj Tdric miał pewne wątpli- wości - Assigi zdoła dokonać tego, co obiecał, a mianowicie usunąć z planety Nici. Zaczął już przygotowywać swoje plany, podsycane wrogością do komendantów z Benden. W jego notatkach znajdował się zapis o ba- daniach, jakie wzdłuż wybrzeży prowadził młody Piemur. Sam rów- nież podjął kilka wypraw na tyle krótkich, by jego nieobecność nie wzbudzała podejrzeń, i w terminach, kiedy nie groziła mu obserwa- cja ze strony jeźdźców smoków. Osobiście pragnął wyznaczać ludzi na miejsca, które zamierzał obsadzić, by mieć za sobą dostatecznie dużą ilość Siedlisk