Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W dalszym ciągu Yurth jest w niebezpieczeństwie. - Musisz wiedzieć więcej - obróciła się do Stansa - o swojej historii, sądząc po tym, że to właśnie twój ród strzeże Kal-Nath-Tan, wyszukuje Yurthów, którzy tam przybywają i żąda od nich zadośćuczynienia za śmierć waszego miasta. Tu, gdzie teraz jesteśmy, są Usta Atturna. Kim jest lub był Atturn? Co Yurthowie mają wspólnego z tym miejscem? Jeśli to była świątynia... - Wzięła głęboki oddech, przypomniawszy sobie przerażające fantomy w ruinach Kal-Nath-Tan - polowania na ludzi ze statku, którzy chcieli pomóc miastu zniszczonemu przez przypadek. Czyżby przywleczono tu Yurtha, by złożyć jego mękę w ofierze jakiemuś bogowi Rasków? A może była to prośba wysłana dawno temu przez ginących mężczyzn i kobiety, lecz przetrwała aż do teraz, by zwabić ją w pułapkę? - Czy przelano tu krew Yurthów? - zapytała chrapliwie. Zauważyła, że Stans starał się zachować bezpieczną odległość od dwóch płyt w ścianach, najwyraźniej nie chcąc się znaleźć między nimi. - Nie wiem - odparł cicho. - Może tak było. Mieszkańcy Kal-Nath-Tan oszaleli, a ich szaleństwo przerodziło się w nienawiść. Nie pamiętam nic o Atturnie, ani też nie wiem, po co tu przyszedłem. To jest cała prawda. Wejdź w moje myśli, jeśli chcesz, kobieto Yurthów, a przekonasz się, że tak jest. Znowu nazwał ją "kobietą Yurthów". Być może ich przypadkowe partnerstwo nie potrwa już długo. Nie musiała wysyłać myśli. Nie zaproponowałby tego, gdyby miał coś do ukrycia. Raskowie tak bardzo nienawidzili talentów Yurthów, że nawet rzadko o nich mówili. W dalszym ciągu mogli się jeszcze wycofać. Mając wciąż w myślach wołanie o pomoc, Elossa nie potrafiła zawrócić. Zbyt mocno wpojono jej, że trzeba pomagać innym Yurthom całym swoim talentem. - Muszę iść dalej - powiedziała bardziej do siebie niż do Stansa. Zaraz jednak dodała: - To nie był zew, którego ty musisz usłuchać. Ocaliłeś mnie przed promieniem śmierci, który został skierowany na mnie przez jednego z moich. Jeśli jesteś mądry, Stansie z rodu Philbura, zgodzisz się ze mną, iż nie jest to twoja wędrówka. - Niezupełnie - przerwał jej. - Ja też nie mogę zawrócić z tej drogi. To, co przywiodło mnie do Ust, nadal jest we mnie. Zamilkł na chwilę, a gdy przemówił ponownie, w jego głosie brzmiał gorący gniew. - Złapano mnie w coś, co nie jest z moich czasów. Nie wiem, co za siła mnie więzi, ale bez wątpienia jestem więźniem. Wręcz czuję łańcuchy na nadgarstkach! Jego spojrzenie było pełne podejrzeń i wściekłości; tym samym obdarzył ją, gdy stanęli twarzą w twarz na kosmicznym statku. Kruche spotkanie umysłów, które zawiązało się wówczas między nimi, łatwo mogło być zerwane, ze smutkiem pomyślała Elossa. Ironia sytuacji przerażała ją. Musiała stawić czoło nieznanemu, z potencjalnym wrogiem u boku. - Najlepiej będzie - zaproponowała - nie przechodzić bezpośrednio między nimi. - Wskazała na płyty w ścianach. Przykucnęła i, pomna własnego ostrzeżenia, przeszła na czworakach. Stans bez wahania poszedł za jej przykładem. Szli bardzo ostrożnie. Elossa wpatrywała się w ściany, raz w jedną, raz w drugą, w poszukiwaniu kolejnych płyt zwiastujących pojawienie się Yurtha w stroju ludzi ze statku. Trzymała swoje myśli pod ścisłą kontrolą, zamykając najlepiej jak potrafiła drogę wszystkim emanacjom, które ktoś mógłby wychwycić, gdyby wysłał na poszukiwanie rozległą sondę myśli. Zgodnie z przesłaniem pozostawionym na kulistym statku powietrznym, rozwój talentu Yurthów był ostatnim dokonaniem jej rasy, rozważnie wypieszczonym atrybutem, którego dostarczyło im wyposażenie pojazdu po wielkiej katastrofie. Może Yurthowie, którzy zdołali wydostać się ze statku jeszcze przed tym planem, nie posiadali tego talentu. Przecież wołanie o pomoc rozległo się tylko na poziomie myśli. Nawet jeśli tu, w sercu gór, ukryła się garstka ocalałych Yurthów, ile pokoleń minęło od tamtych czasów? Mężczyzna miał na sobie dziwny, przylegający do ciała strój, który wyglądał na nietknięty przez czas... Z pewnością to była tylko iluzja. Posuwali się w tempie pozwalającym na dokładne badanie korytarza. Prowadził cały czas prosto, a na ścianach nadal widniały kolorowe linie rozszerzające się na końcach. Elossa czuła narastający ból oczu; przypatrywanie się tym kolorom bolało, a oczy łzawiły i piekły. W przedziwny sposób poczuła się chora i zwolniła kroku. Co chwila przystawała i zamykała oczy, by dać im odpocząć. Stans nie odezwał się ani słowem od momentu, kiedy ruszyli, ale nagle wyszeptał: - Tam jest... W powietrzu pojawiła się wirująca mgła, która szybko gęstniała. Przybywało jej, aż wypełniła cały korytarz. Tężała i zaczęła przybierać kształt przerażającej maski, która widniała u wejścia do podziemia. Oczy mgielnej twarzy błyszczały tym samym złośliwym płomieniem, a nawet wydawało się, że promieniuje z nich bardziej piekielna moc niż w tamtych wykutych w skale. I ta miała usta szeroko otwarte, jakby stanowiły wejście. - Atturn! - Stans wykrzyczał to imię. - Usta, one czekają, by nas połknąć! - Złudzenie! - Sprzeciwiła się dziewczyna ze stanowczością, której przecież wcale nie czuła. W czeluści ust coś się ruszyło. Reszta twarzy wydawała się nieruchoma, a tworząca ją mgła nawet nie zadrżała. Z otworu wysunęła się macka ciemności, jakby ogromny czarny język pełzł ku nim. Elossa, bez chwili namysłu, zareagowała na poziomie fizycznym, dźgając to kosturem. Wtedy zdała sobie sprawę z własnego błędu. Z takim przeciwnikiem nie walczy się siłą ramienia, ale siłą umysłu. Zanim zdołała wprowadzić to w czyn, kostur przeszedł przez jęzor bez żadnego widocznego skutku. Czarna smuga otoczyła Stansa, zamknęła się i przywarła do niego. Usiłował się uwolnić, ale pomimo jego oporu jęzor wciągał go do drżących, oczekujących ust. W oczach twarzy pojawiło się żywe podniecenie, chciwa pożądliwość. Atturn zaraz się pożywi, a ofiara jest już w jego mocy. Elossa chwyciła Stansa i z całej siły przytrzymała go za ramię. Jednak nawet zjednoczywszy swoje siły, nie zdołali sprostać potężnej sile rodem z piekła. Elossa potrzebowała tego kontaktu, by dać własną odpowiedź. - Nie istniejesz! - zakrzyczała głośno w swoich myślach. - Nie ma cię tu i teraz! Nie istniejesz! Wystrzeliła strzałę negacji, jakby była rzeczywistą strzałą z drewna zakończoną metalowym grotem, wypuszczoną z łuku myśliwego. Gdyby Stans mógł jej pomóc! - Tego tu nie ma! - krzyknęła głośno. - To tylko iluzja. Pomyśl tak o tym, Stans! Musisz temu zaprzeczyć! - Powróciła do żarliwego zaprzeczania mocą umysłu. Siła jęzora wydawała się nieograniczona