Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
W kieszeni pułkownika mignęła stal. — Gdzie idę, to moja rzecz… — odparł Adye: Nie dokończył tych słów, gdyż niewidzialna ręka chwyciła go za kark, uczuł kolano na swych plecach, ale nie wypuścił rewolweru. Strzelił niebacznie, na chybił– trafił, potem dostał pięścią w usta, zachwiał się, rewolwer wysunął mu się z ręki, pułkownik upadł na ziemię. — Tam do licha… — mruknął. Głos roześmiał się. — Zabiłbym cię na miejscu — rzekł — ale mi szkoda naboju. Adye ujrzał rewolwer wiszący w powietrzu nad swymi piersiami. — Czego żądasz? — spytał. — Wstań — zakomenderował Głos. Adye wstał. — Bez żadnych figlów… — mówił Głos tonem rozkazującym. — Pamiętaj, że ja ciebie widzę, a ty mnie dojrzeć nie możesz. Wracaj do tego domu. — On mnie nie wpuści. — Ha! Szkoda. Nie chciałbym z tobą zadzierać. W tych słowach była straszna groźba. Adye zwilżył znowu usta językiem, odwrócił się od lufy rewolweru, przeniósł wzrok na morze lśniące jak stal w promieniach południowego słońca, spojrzał na miasto rodzinne i nagle pomyślał, że jednak życie jest miłe. Wzrok jego po tej wędrówce spoczął znowu na lufie. — Co mam robić? — szepnął Adye. — Nic, tylko wejść do tego domu. — Spróbuję. Gdyby nie chciał mnie wpuścić, postaram się wejść przemocą. — Z tobą nie chcę zadzierać — powtórzył Głos. Wypuściwszy pułkownika doktor poszedł na górę i teraz wyglądał przez potłuczone okno pracowni słysząc, że Adye konferuje z Niewidzialnym Człowiekiem. „Czemu nie strzeli?” — myślał Kemp. Nagle błysnął rewolwer. Doktor osłonił oczy od słońca i zobaczył swoją broń zawieszoną w powietrzu. „Ten głupiec Adye dał sobie wyrwać rewolwer!” — Przyrzeknij — mówił Adye — że nie będziesz popychał drzwi, że nie wśliźniesz się za mną. — Nic nie obiecuję. Adye powziął nagłe postanowienie. Zmierzał ku domowi, szedł powoli, z rękoma założonymi na plecy. Rewolwer sunął za nim w powietrzu. Nagle Adye odwrócił się, wyciągnął rękę, chciał go uchwycić, ale w tejże chwili runął twarzą na ziemię, a w powietrzu uniósł się błękitnawy dym. Kemp usłyszał wystrzał. Pułkownik próbował dźwignąć się, ale znowu upadł i już leżał spokojnie. Dzień był bardzo gorący. Dokoła panowała cisza przerywana jedynie brzęczeniem much i szelestem skrzydeł motylich. Adye leżał pod krzakiem bzu. Okiennice wszystkich okolicznych will były zamknięte, tylko w jednym domku przy oknie widać było drzemiącego staruszka. Kemp spojrzał uważniej dokoła, ale postać znikła. Wtem u drzwi odezwał się dzwonek, po chwili zaczęto się do nich dobijać. Służba stosując się do poleceń Kempa siedziała w suterenie. Znowu zaległa cisza. Kemp czekał chwilę, wreszcie wyjrzał przez jedno okno, potem przez drugie i trzecie. Zszedł do sieni i nasłuchiwał. Wszedł do pokoju sypialnego, wziął pogrzebacz i poszedł obejrzeć okna parterowe. Wrócił do pracowni. Zobaczył, że Adye leży wciąż jak martwy; zobaczył też swoją służącą, która zmierzała ku domowi prowadząc dwu policjantów. Szli bardzo wolno. Wtem doktor usłyszał jakiś dziwny trzask. Zbiegł na dół do kuchni. Ktoś rąbał siekierą w ramę okna; od tych uderzeń rozpadły się okiennice, ale ramy były okute. Rąbanie ustało nagle. Kemp wyjrzał przez potłuczone okno w kuchni i zobaczył rewolwer leżący na trawniku. Nagle broń zawisła w powietrzu i zwróciła się ku niemu. Doktor odskoczył, kula utkwiła w ścianie. Znów odezwał się. dzwonek u drzwi wejściowych. Kemp cichutko, na palcach zszedł do sieni i spuścił łańcuch, ale służąca musiała mu się opowiedzieć przez drzwi. Za nią wsunęli się policjanci. — Niewidzialny Człowiek ma rewolwer — objaśniał doktor szeptem. — Zostały mu jeszcze dwa naboje. Zabił pułkownika… Nie widzieliście go na podwórzu? Leży tam jak martwy. — Kto? — spytał policjant. — Adye — odparł Kemp. — Nie spostrzegliśmy trupa… — mówił drugi policjant. — Co to za hałasy? — On dobija się do drzwi kuchennych. Nie wiadomo, skąd dostał siekierę. Uderzenia jej stawały się coraz głośniejsze. Służąca biegła tam, ale zatrzymała się w jadalnym pokoju, bo nagle drzwi od kuchni pękły. — Tutaj! — krzyknął Kemp stawiając jednego policjanta w drzwiach korytarzyka wiodącego od kuchni do jadalni, a drugiego przy drzwiach jadalni. Uzbroił jednego w tasak, który leżał na stole kuchennym, drugiemu dał swój pogrzebacz, ale w tejże chwili wytrąciła mu go z rąk siekiera; rozległ się wystrzał. Policjant tymczasem podniósł pogrzebacz z ziemi i z całych sił uderzył nim po rewolwerze zawieszonym w powietrzu i zrzucił go na podłogę. Służąca otworzyła okiennice, chciała pewnie wymknąć się przez potłuczoną szybę. Wtem nad głowami policjantów zawisła siekiera. — Z drogi! — zawołał niewidzialny Głos. — Nic wam nie zrobię. Chcę tylko załatwić się z Kempem. — My chcemy załatwić się z tobą! — rzekł policjant zamierzając się tasakiem, lecz siekiera opadła na jego hełm; silne jej uderzenie powaliło go na ziemie. Drugi policjant zamierzył się pogrzebaczem na siekierę; padł okrzyk bólu, siekiera potoczyła się na ziemię. Policjant przydeptał ją nogą i zamierzył się znowu pogrzebaczem. Uciszyło się na chwilę