Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Potem zapytał — I... nerwy nawaliły? -— Holt potrząsnął przecząco głową. Gottesknecht nabił fajkę i zapalił. — Idźcie do sanitariusza, niech wam da maść na poparzenie i plaster. A może chcecie iść na izbę chorych? Dobrze. Zmieńcie mundur. Czapka przepadła? Wypiszcie zapotrzebowanie, ja postawię swoją parafę, i niech Wachsmuth załączy je do wykazów. Ta buda z umundurowaniem tak czy owak spali się któregoś dnia. — Tak jest, panie ogniomistrzu. Spojrzenie Gottesknechta znowu spoczęło na Hol-cie. Potem zapytał': — Chybaście w samą porę się wydostali ? — Tak jest. — Sam? — Wywlokłem jeszcze jakąś dziewczynkę. I jedną kobietę. Miałem z nią bardzo ciężką przeprawę. Gdy wreszcie to dziecko wyniosłem na dwór, już było... już nie żyło. — Holt! — powiedział Gottesknecht i zszedł ze schodków, złapał Holta za ramię i odciągnął go na bok, na stanowisko ogniowe. — Werner... chłopcze... głowa do góry! — Mówił bardzo cicho. — Zacisnąć zęby. Wytrzymać. Nie załamywać się. To jest przecież jedyna szansa! Kilku z was musi pozostać przy życiu. Wojna się skończy, może już wkrótce. Wy musicie żyć. Przystanęli. — Zrozumcie mnie dobrze — ciągnął Gottesknecht przekonywająco dalej. — Jestem nauczycielem, talach chłopców jak wy prowadziłem do matury, chcę to kiedyś znowu robić. Czy mam prowadzić lekcje z pustymi klasami? Wy musicie przetrzymać! Gdy ta wojna się skończy, wówczas... rozpocznie się jeszcze trudniejsza walka. To nie tylko ta mała dziewczynka, Holt. Nikt już trupów nie zliczy. Za wiele było już tego umierania! Po wojnie będzie tyle roboty. To piwo warzyło się przez pięć lat, a cały wiek trzeba będzie je pić. — Patrzył Holtowi prosto w oczy. —• Kto dziś zgłasza się ochotniczo, jako żywa torpeda, do oddziałów szturmowych lub grup niszczycieli czołgów, ten się wymiguje od o wiele trudniejszej walki, która czeka nas potem. Kto się wszelkimi sposobami próbuje uchować, nie z tchórzostwa, Holt, tylko przez rozsądek, ten się uchowa dla... Niemiec. Niemcy... pomyślał Holt. Po raz pierwszy w życiu usłyszał to słowo bez akompaniamentu fanfar i. buńczucznych okrzyków, jakby odarte z wszelkiego blichtru i złota sztandarów, przepojone głęboką troską. — Niemcy — mówił Gottesknecht •— to dziś już nie ten gigant, który panował nad Europą, tylko coś -krwawiącego i bardzo biednego, I to coś będzie jeszcze bardziej biedne, ubogie jak żebrak, i będzie niesłychanie cierpieć, ale nie może się wykrwawić i Umierać za te wielkie, błyskotliwe Niemcy dnia wczorajszego, właśnie to nazywam tchórzostwem, Holt. Ale żyć dla tych biednych, śmiertelnie zranionych Niemiec jutrzejszego dnia:., to jest heroizm, do tego potrzeba odwagi. Ja wiem: wy szukacie. Holt... jakiegoś sensu, celu, drogi... Ja nie znam tej drogi. Nie mogę wam pomóc. My wszyscy jesteśmy porażeni ślepotą i musimy się przebijać przez siedem piekieł aż do końca. — Gottesknecht umilkł. Potem powiedział jeszcze: — Tak chyba musi być. Żebyśmy nareszcie mogli stać się sobą. Holt poszedł dalej sam, do baraków. Poparzone ręce już go nie bolały. Patrzył prosto przed siebie, gdzieś ponad baraki, na horyzoncie widniała mgła. Patrzył poprzez tę mgłę gdzieś w nie kończącą się dal. Nic nie pojmował i nic nie rozumiał. Nadsłuchiwał, czy nie zabrzmi sygnał pobudki... Ale widać nie nadszedł jeszcze czas. Zapadł w sen, który graniczył z omdleniem. Koledzy pozwolili mu spać w spokoju i obudzili go dopiero po południu. Holt znajdował się znowu w znajomej małej izbie, i świadomość ta dawała mu przyjemne poczucie bezpieczeństwa. Słyszał szorstki głos Wolzowa: — Wstawaj, ty śpiochu! Przyniosłem ci coś do żarcia! — Czuł na sobie współczujące spojrzenie Gomulki. Schron, pył wapienny, nawałnica ognia, czy to w ogóle było prawdą? Cała ta potworność była teraz gdzieś za mgłą, nierzeczywista, nieprawdopodobna i bardzo już odległa... Holt pomyślał: Czy to nie był przypadkiem sen, zły sen ? Podniósł się na posłaniu zupełnie rozbity, nie miał ani jednego miejsca na ciele, które by go nie bolało. Mimo to za jednym zamachem wyskoczył z łóżka i przeciągnął się. Przy stole siedział sanitariusz ze skórzaną torbą na kolanach i .palii papierosa. Uśmiechnął się z lekka kpiąco: — Wam to nawet składam wizyty domowe, to kosztuje pięć marek! Jazda, pozwólcie się łaskawie opatrzyć! — Na obu dłoniach zrobiły mu się pęcherze od poparzenia. — Nie będziemy tego ruszać, bo mogłaby się wywiązać ropa. — Założył Holtowi opatrunek z gazy. — A tu macie prontosil, to uspokaja nerwy! Holt zdjął wreszcie popalony mundur. — Cale ciało podeszło ci krwią! — wykrzyknął Gomulka, Holt powiedział tylko: — Nie rozumiem, jak ci ludzie to wytrzymują! — Z miejsca wywiązała się z tego sprzeczka. ' Holt pomyślał: Teraz zacznie się* od nowa to samo piekło. Branzner zmarszczył czoło i spojrzał na Holta karcącym wzrokiem. — Tak! Nie rozumiesz tego ? No to ja ci to wytłumaczę. — Gomulka powiedział: — Ciekaw jestem jak! — Branzner obrzucił go podejrzliwym spojrzeniem i zaczął: — Naród niemiecki jest przepojony niezachwianą wiarą w Fuhrera I w ostateczny zwycięstwo. Dlatego z radością znosi wszystkie trudy