Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Tak jest - potwierdził Kim. - Musieli ją uciszyć. Kelly przekrzywiła głowę na bok. Nie była w stu procentach pewna, czy nie powinna się obawiać Kima, zważywszy, że już dwukrotnie go aresztowano. Wyczuwała, że śmierć córki rozstroiła go nerwowo. Sprawiał wrażenie, że cierpi na paranoję. Kelly chciała, aby opuścił jej dom. - Niech mi pan powie jeszcze raz - poprosiła. - Powody, dla których uważa pan, że Marsha Baldwin zaginęła, to przerwana rozmowa telefoniczna, a następnie krew, którą znalazł pan w rzeźni? - Tak jest - powtórzył Kim. - I powiedział pan o tym policjantom, którzy pana aresztowali? - upewniła się Kelly. - Oczywiście. Ale mi nie uwierzyli. - Nie dziwię się - mruknęła do siebie Kelly. Nagle wstała z fotela. - Przepraszam, doktorze Reggis - odezwała się głośno. - Obawiam się, że gonimy w piętkę. Opieramy się na pogłoskach i wiadomościach z drugiej ręki, które donikąd nas nie prowadzą. Chciałabym panu pomóc, ale w tym momencie nie mogę, przynajmniej do czasu, aż zdobędzie pan jakiś namacalny dowód, coś, na czym można by zbudować program. Kim ciężko podniósł się z kanapy. Czuł powracającą falę złości, ale zwalczył ją w sobie. Chociaż nie zgadzał się z Kelly, musiał przyznać, że ją rozumie, a uświadomienie sobie tego jeszcze bardziej zwiększyło jego determinację. - W porządku - rzekł stanowczo Kim. - Wrócę, kiedy będę miał coś konkretnego. - Proszę bardzo. A wtedy ja zrobię program. - Trzymam panią za słowo. - Nigdy go nie łamię - oznajmiła Kelly. - Oczywiście, decyzja, czy dowody są wystarczające, będzie należeć do mnie. - Postaram się, aby były jednoznaczne - dodał Kim. Wyszedł z domu i szybkim krokiem skierował się do samochodu zaparkowanego przy krawężniku. Spieszył się nie z powodu deszczu, choć ten wzmógł się, gdy Kim był u Andersonów. Spieszył się, gdyż wiedział już, co zrobi, by dostarczyć Kelly satysfakcjonującego dowodu. To nie było łatwe, ale Kim nie dbał o własne bezpieczeństwo. Był człowiekiem owładniętym poczuciem misji. Zawrócił i przydusił pedał gazu. Nie zauważył Kelly stojącej w drzwiach domu i po raz ostatni potrząsającej głową. Kiedy wjechał na autostradę, wystukał na telefonie komórkowym numer do Tracy. - Tracy - rzucił natychmiast, gdy się odezwała. - Spotkajmy się w centrum handlowym. W słuchawce panowała martwa cisza. Kim najpierw pomyślał, że połączenie zostało przerwane, i już miał je ponowić, gdy usłyszał głos Tracy: - Zrobiłam, jak powiedziałeś. Załatwiłam formalności pogrzebowe. Kim westchnął. Chwilami całkiem zapominał o Becky. Dziękował Bogu za Tracy. Była taka silna. Bez niej nie potrafiłby stawić czoła tej tragedii. - Dziękuję ci - powiedział w końcu. Trudno było mu znaleźć właściwe słowa. - Jestem ci wdzięczny, że robisz to sama. - Odbędzie się w domu pogrzebowym Sullivana przy River Street - wyjaśniła Tracy. - We wtorek. - Dobrze - odrzekł Kim. Wciąż nie mógł się zmusić, by myśleć o tym zbyt długo. - Chciałbym się z tobą spotkać w centrum. - Nie chcesz usłyszeć pozostałych szczegółów? - W tej chwili spotkanie w centrum jest dla mnie ważniejsze - rzekł Kim. Miał nadzieję, że nie zabrzmiało to zbyt chłodno. - Następnie chciałbym cię prosić, abyś wróciła ze mną do naszego starego domu. - Czy spotkanie w centrum jest dla ciebie ważniejsze niż pogrzeb naszej córki? - spytała ze złością Tracy. - Zaufaj mi - odparł Kim. - Opowiesz mi o szczegółach, kiedy się zobaczymy. - Kim, co się dzieje? - zapytała Tracy. Wyczuwała w jego głosie niecierpliwą ekscytację. - Wyjaśnię ci później. - W centrum, ale gdzie? - spytała zrezygnowana Tracy. - To duży kompleks. - W Connolly Drugs - powiedział Kim. - W aptece. - Kiedy? - Właśnie tam jadę. Bądź tak szybko, jak możesz. - Nie będę prędzej niż za pół godziny - powiedziała Tracy. - Wiesz, że zamykają o osiemnastej? - Wiem - potwierdził Kim. - Mamy jeszcze dużo czasu. Tracy odłożyła słuchawkę. Zastanowiła się, czy pozwalając Kimowi uniknąć przygotowań do pogrzebu, nie krzywdzi go, zamiast mu pomóc. Nie miała jednak zbyt wiele czasu, żeby to roztrząsać. Pomimo przykrych wspomnień dotyczących rozwodu myślenie o Kimie obudziło w niej matczyny instynkt. Tracy przyłapała się na tym, że zastanawia się, kiedy on ostatnio zjadł posiłek. Choć sama nie była głodna, uznała, że byłoby lepiej, gdyby oboje coś zjedli. Zanim udała się do centrum, wrzuciła do torby coś do jedzenia. Po drodze postanowiła wymóc na Kimie udział w ostatnich formalnościach związanych z pogrzebem Becky. Doszła do wniosku, że tak będzie najlepiej dla nich obojga