Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Nie mam pojęcia, jak on sobie z tym wszystkim radzi. — Zapewne czytał Jeżeli… Kiplinga — powiedziałem chłodno. — No właśnie. Jestem przekonana, że on potrafi w należyty sposób wykorzystać każdą z sześćdziesięciu sekund minuty, jeśli w ogóle komukolwiek się to udaje. — Prawdopodobnie każdą ze stu dwudziestu — poprawiłem. — Sześćdziesiąt to nie dość, jak na Gabriela. — Żałuję, że tak mało znam się na polityce — powiedziała Milly, wzdychając. — Przeczytałam już wszystkie broszury, a mimo to marna ze mnie agitatorka. Widzi pan, nie umiem odpowiadać na zadawane mi pytania. — Och, to kwestia wprawy — odrzekłem pocieszająco. — A swoją drogą, według mnie, agitowanie ludzi to nieetyczna zabawa. Patrzyła na mnie, nic nie pojmując. — Nigdy nie powinno się namawiać ludzi do głosowania wbrew ich przekonaniom — wyjaśniłem. — Och, rozumiem. Rozumiem, o co panu chodzi. Lecz my naprawdę uważamy, że jedynie konserwatyści mogą skończyć z wojną i właściwie wykorzystać czas pokoju. Czyż nie? — Pani Burt — powiedziałem — pani jest doprawdy wspaniałą małą toryską. Czy to za pomocą takich argumentów usiłuje pani pozyskać głosy dla swojej partii? Milly poczerwieniała. — Ależ skąd. Ja naprawdę wiem za mało, aby wdawać się w polityczne dyskusje. Mogę jedynie powiedzieć, jak wspaniałym mężczyzną jest major Gabriel i jak bardzo leży mu na sercu nasza wspólna sprawa. No cóż, pomyślałem sobie, o to właśnie Gabrielowi chodzi… Lecz kiedy spojrzałem w zarumienioną z przejęcia twarz, moim sercem targnął lekki niepokój: brązowe oczy Milly Burt płonęły chyba czymś więcej niż czystym uwielbieniem dla trybuna ludu. I jak gdyby w odpowiedzi na moje nie wyrażone myśli, Milly zachmurzyła się. — Jim mówi, że jestem potwornie głupia — wyznała niechętnie. — Czyżby? — Twierdzi, że jestem za głupia, by cokolwiek zrozumieć z polityki, i że te całe wybory to jedna wielka heca. Mówi też, że ze mnie żaden pożytek, że każdy, kogo zacznę agitować, czym prędzej odda swój głos drugiej stronie. Kapitanie Norreys, myśli pan, że to prawda? — Nie — rzekłem stanowczo. Milly rozpogodziła się. — Wiem, że na swój sposób jestem głupia. Ale moja głupota bierze się ze strachu, no a Jima boję się zawsze. On lubi wyprowadzać mnie z równowagi. On lubi… — Usta Milly zadrżały. Nagłym ruchem rozrzuciła wokół białe arkusze papieru, z którego coś wycinała, i zaniosła się rozdzierającym serce łkaniem. — Moja droga pani Burt… — powiedziałem bezradnie. Co, do diabła, może zrobić człowiek uwięziony w wózku inwalidzkim! Nie mogłem poklepać jej po ramieniu, nie sięgnąłbym, siedziała zbyt daleko ode mnie. Nie mogłem wcisnąć do ręki chusteczki. Nie mogłem, bąknąwszy nic nie znaczące „przepraszam”, wymknąć się dyskretnie z pokoju. Nie mogłem nawet powiedzieć: „Przyniosę pani filiżankę herbaty”. Nie, ja mogłem tylko spełniać swoje zadanie, jedyne — jak to Gabriel wystarczająco uprzejmie (czy okrutnie) raczył mi uświadomić — jakie miałem do spełnienia. Tak więc powiedziałem bezradnie „Moja droga pani Burt…” i czekałem. — Jestem tak nieszczęśliwa… tak strasznie nieszczęśliwa… widzę to teraz… nie powinnam wychodzić za mąż za Jima. — Och, proszę przestać — powiedziałem nieprzekonująco. — Nie jest aż tak źle, jestem pewien. — Był takim wesołym chłopcem. Tyle miał w sobie polotu i fantazji i ciągle mu były żarty w głowie. Doglądał, w razie potrzeby, naszych koni. Bo wie pan, tatuś prowadził szkółkę jeździecką. Jim wspaniale się prezentował na koniu. — Niewątpliwie, pani Burt. — I wtedy nie pił tak dużo, a jeśli tak, to ja o tym nie wiedziałam. Choć przypuszczam, że powinnam, bo przecież było o tym dosyć głośno. „Jim za często zagląda do kieliszka”, słyszałam nie raz i nie dwa. Ale widzi pan, kapitanie Norreys, nie wierzyłam ludziom. To normalne, że się nie wierzy, prawda? — Prawda, pani Burt. — Zdawało mi się, że po ślubie z tym skończy. Jestem pewna, że nie pił w okresie naszego narzeczeństwa. Jestem absolutnie pewna